Chociaż "Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek" Filipa Zawady w pierwszym odruchu najlepiej nadaje się na monodram, formę, na której Paweł Palcat świetnie się zna, tekst postanowiono podzielić równo między pięcioro aktorów i aktorek: Aleksandrę Listwan, Zuzannę Motorniuk, Roberta Gulaczyka, Mateusza Krzyka i Bartosza Bulandę. I słusznie. Pisze Henryk Mazurkiewicz.


„Ślimakom nigdy nie udaje się dotrzeć do kościoła, a ja mam później z tego powodu wyrzuty sumienia” – tą niezwykłą puentą kończy się jeden ze stu czterdziestu dziewięciu króciutkich rozdziałów składających się na książkę Filipa Zawady "Jak rozdeptałem czarnego kota przez przypadek". Każdy z nich to błyskotliwa miniatura, oszlifowany aforyzm albo paradoksalne „wyznanie wiary”, jak owo gramatycznie niepoprawne, ale jakże nośne i trafne: „Będę był”. Niekiedy przypominają buddyjskie koany, zagadki bez rozwiązania, mające wskazać nam ukryte ścieżki obok solidnych torów myślenia logicznego. Innym razem, na odwrót, zaskakują swą skondensowaną trzeźwością, rzeczowością i kategorycznością: „Prawda nigdy nie leży pośrodku. Prawda jest zawsze po stronie tego, kto ją wypowiada”. Łączy je wszystkie postać dziesięcioletniego Franciszka, mieszkańca prowadzonego przez siostry zakonne, zagubionego gdzieś na głębokiej dolnośląskiej prowincji, sierocińca. To jego oczami widzimy świat, jego uszami go słyszymy, jego rękoma dotykamy.

Dni powszednie i niepowszednie Franciszka składają się z niedziel, kiedy musi iść do kościoła, chociaż starannie nie nastawia budzika, żeby się spóźnić. Z bajek, które wymyśla na poczekaniu dla młodszych „bękartów”, jak – z mieszanką nutek zarozumiałości, pokory i oskarżenia – nazywa siebie i wszystkich nieletnich mieszkańców Pałacu Naszego Pana. Z lizaków, którymi rozkoszować się należy w tajemnicy, czyli pod kocem. Z obserwacji śpiącego czarnego kota, którego nazwał Szatanem. Z kłótni z Błażejem – tym „kretynem” i „debilem” – do którego, mimo wszystko, zdążył się przywiązać. Sprzeczkami, często natury teologicznej, z siostrami zakonnymi i stania za karę w kącie, co wcale nie jest takie złe, bo da się „myśleć o rzeczach, które są niestworzone”. Jak też z nauki w wiejskiej szkole i marzeniach o zostaniu kierowcą cysterny. Wreszcie z myśli o dzieciach z Afryki, które, przecież, „i tyle nie mają”.

Wszystko to miłe, zabawne i wzruszające, tylko, że to nie wszystko. Tak pomyślany bohater czy tak wyznaczona perspektywa potrzebne są autorowi, żeby mówić o rzeczach ważnych i wielkich, unikając jednocześnie pułapek patosu, pretensjonalności i dydaktyczności. Bo Franciszek to w istocie figura filozofa-błazna. Dziecko przecież, jak i błazen, ma prawo do mówienia wprost i bez ogródek. Na więcej może sobie pozwolić i więcej gotowi jesteśmy mu wybaczyć. Franciszek wydaje się z tego wszystkiego korzystać, sprawdzając granice dozwolonego. Bo to nie tylko pilny obserwator, ale też aktywny, czasami wręcz nadaktywny, performer. Myślą i czynem badający otaczający go świat, wymagający od niego odpowiedzi. Ale znowuż, nie ideał poznania dla samego poznania mu przyświeca, tylko bardzo pragmatyczna potrzeba zakorzenienia się i przetrwania.

Udramatycznienie tego potoku myśli i obrazów z minimalną ilością dialogów, brakiem linearnej narracji, jak też klasycznie rozumianej intrygi, z pewnością nie jest rzeczą łatwą. Podobne rozwiązania dramaturgiczne z reguły znacznie lepiej sprawdzają się w literaturze, niż na scenie. Czytać książkę możemy przecież we własnym tempie. Nikt nam też nie zabroni powrócić do wybranego fragmentu i przez dłuższą chwilę go „posmakować”. Często sprawdza się odłożenie tak „gęstej” lektury na bok, aby powrócić do niej później. Teatr podobnego luksusu swym odbiorcom zapewnić nie jest w stanie.

Ale Pawła Palcata, kolejnego z „piekielnie ambitnych osób” (określenie Pawła Wolaka) z drużyny Teatru Modrzejewskiej, w której gra już od ponad piętnastu lat, podobne trudności nie wystraszyły. To bardzo utalentowany, charyzmatyczny i doświadczony artysta. Ma na swoim koncie sporo naprawdę świetnych, zapadających w pamięć ról, jak chociażby demoniczny biskup Edvard z przedcovidowego przeboju teatru "Fanny i Aleksander". Lecz oprócz aktorstwa Palcat od lat zajmuje się też reżyserią. Niekiedy, jak w przypadku pokazanego w ramach nurtu OFF wrocławskiego Przeglądu Piosenki Aktorskiej "Zrozumieć H." czy autorskiego i bardzo osobistego monodramu "Maraton/Tren", wystawia swoje własne teksty. Innym razem bierze się za adaptacje. Jedna z nich to "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" Swietłany Aleksijewicz, którą zrobił dla Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie.  

Chociaż "Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek" w pierwszym odruchu najlepiej nadaje się na monodram, formę, na której Palcat świetnie się zna, tekst postanowiono podzielić równo między pięcioro aktorów i aktorek: Aleksandrę Listwan, Zuzannę Motorniuk, Roberta Gulaczyka, Mateusza Krzyka i Bartosza Bulandę. I słusznie. Tym sposobem udało się zamienić monolog w wielogłos, a Pałac Naszego Pana zasiedlić przez grupkę skutecznie przykuwających naszą uwagę mieszkańców. Wyrazem panujących tu ascetyzmu i dyscypliny stały się jednakowe, odindywidualizowane stroje – białe podkoszulki bez rękawów i krótkie białe szorty. To swoiste mundurki, kontrastujące ze lśniąco czarną, zatopioną w ciemnościach przestrzenią Sceny Gadzieckiego. Tak samo jak wielka biała płachta z tyłu, służąca za ekran do puszczanych nagrań. Zobaczymy na nich, jak z prostych linii powstają nieskomplikowane, portretujące otoczenie Franciszka obrazy autorstwa samego Filipa Zawady, który odpowiada również i za warstwę muzyczną. Zresztą nic w tym dziwnego, bo Zawada, związany z zespołami Pustki i Indigo Tree, już współpracował z Palcatem przy kilku wspomnianych wyżej spektaklach. Tym jednak razem, siedząc po lewej stronie sceny obok leżącego przed nim kontrabasu i kilku narzędzi do kreacji i miksowania dźwięków, tworzy odpowiednią fonosferę na żywo. Jego propozycje muzyczne są oszczędne i precyzyjne, świetnie dopełniające ogólną atmosferę.

Znowuż więc – jak ostatnio w przypadku "Golca", a jeszcze kilka miesięcy wcześniej "Nieba" – zobaczyliśmy prawie gotowy spektakl. Aż trudno uwierzyć, że zrobiony dosłownie w kilka dni. Palcatowi, jak i zapowiadał, udało się „przybliżyć klimat tej książki”. Wydobyć na scenie jej charakterystyczny tragikomiczny ton. Uzyskać efekt śmiechu, który więźnie w gardle. Wyszło, w moim przynajmniej odczuciu, nieco nawet mroczniej niż w oryginale. Bo nikt nas tu, zachowując bilans między przekazem emocjonalnym a intelektualnym, nie próbuje łapać na lep wzruszenia. Nasze łzy i współczucie „bękartom” z Pałacu Naszego Pana są właściwie na nic. Już raczej zadowoli ich chwila zadumy nad losami tych wszystkich odrzuconych i porzuconych, jak też przyjazne spojrzenie w kierunku własnego wewnętrznego dziecka.

* Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Filip Zawada "Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek", reżyseria i adaptacja: Paweł Palcat, scenografia: Małgorzata Bulanda, oprawa muzyczna i rysunki: Filip Zawada. Obsada: Aleksandra Listwan, Zuza Motorniuk, Robert Gulaczyk, Mateusz Krzyk, Bartosz Bulanda. Premiera online (wirtualnamodrzejewska.pl): 13.02.2021.

(Henryk Mazurkiewicz, "Bękarty z Pałacu Naszego Pana", https://teatralny.pl, 24.03.2021)