Serce mi się uradowało, choć nie ma tam za wiele z tradycyjnego teatru. Trudno to nazwać spektaklem, bo to fusion, jak w nowoczesnej kuchni. Króciutkie pomieszanie gatunków i technik. Głównie filmowych. Ślicznie opakowana rewelacja. Gdy pojawiły się napisy końcowe odczuwałam niedosyt i zaczęłam bić brawo do komputera - zauważa Dagmara Chojnacka. Poniżej wyimki z popremierowej recenzji dla Radia RAM Wrocław.

Po spektakularnej destrukcji największego teatru dramatycznego we Wrocławiu, po zapadnięciu w letarg drugiego, to właściwie mamy we Wrocławiu duży deficyt sceny dramatycznej. Ostała się nam Legnica. Jak latarnia morska błyska nam z dala i nie należy jej stracić z radaru. Teraz zrobili premierę onlajnową, ale specjalnie przygotowaną, by była tylko online. Przyznaję z ręką na sercu. Po pierwszym wiosennym lockdownie i zachłyśnięciu się streamingami poczułam przesyt. Zwłaszcza, gdy zobaczyło się największe światowe produkcje, to te nasze już nie zachwycały.

Teraz znowu teatry są zamknięte. I nagle wczoraj miałam taki moment, że serce się uradowało i zrobiło mi się lżej. I jeśli ktoś chciałby mieć wyrafinowaną zachciankę na jeden spektakl onlajnowy, to proszę. Niech to będzie "E-migrant" z Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Trudno to nazwać spektaklem. To taka kuchnia fusion. Trochę jak teatr telewizji, ale jest i technika video-art i filmu telewizyjnego, jest poetyka docu-dramy, pamiętnika internetowego. Nie ma natomiast sceny z kurtynką, czy bez kurtynki. Nie ma grania do pustej widowni, a jak się zastanowić, to nie za wiele jest tam z tradycyjnego teatru. Ale najważniejsze, że to jest fantastyczna robota. To jest króciutkie, tak zabawne, dojmujące i dowcipne, że gdy pojawiają się napisy końcowe, to od dawna, od bardzo dawna, nie odczuwałam takiego, nieosiągalnego w podobnych okolicznościach, niedosytu.

Gdy siadałam przed ekranem to wiedziałam, że Martyna Majewska, że będzie zrobione z amerykańskiej półki, no i oczywiście, że będzie Legnica. Czyli Jacek Głomb, świetni aktorzy i na pewno jakieś niebanalne rozwiązania. To jest naprawdę rewelacja. Nie opowiem za wiele, żeby nie zepsuć niespodzianek pierwszej klasy, którymi "E-migrant" jest ślicznie opakowany (tu recenzentka zarysowuje punkt wyjścia i szkielet realizacji - @KT). Muza jest absolutnie rewelacyjna, podobnie jak zdjęcia. Do tego każda z ról zasługuje na solidne owacje. Klaskałam przed ekranem komputera. Z całego serca.

Gdyby dorobić do tego sprytne napisy po angielsku to legnicki "E-migrant" mógłby otworzyć aktorom i realizatorom Netflixowe bramy nieba. Już po projekcji dowiedziałam się, że inspiracją była słynna książka "E-migranci". Pół roku bez internetu, telefonu i telewizji" amerykańsko-australijskiej dziennikarki Susan Maushart, która na pół roku wyłączyła całej rodzinie dostęp do internetu. Ale legnicki "E-migrant" ma tylko ten zamysł, że ktoś się odcina, bo to jest w stu procentach scenariusz Martyny Majewskiej i - domyślam się - pewnie także wynik improwizacji aktorów, np. dialogi. Zaczęły mnie nawiedzać skojarzenia, od "Kartoteki" Różewicza, po "Buszującego w zbożu" Salingera. Dobrze to świadczy o Majewskiej i zespole, bo to był szeroki zamach, jak wędką. Razem przerzucili pomost, by było międzynarodowo i międzypokoleniowo.

Widać, że robiąc to, wszyscy się doskonale bawią. Ale też, że cholernie solidnie się przy tym napocili. I największa rewelacja. To jest spektakl dla młodzieży, dla nastolatków. I mam nadzieję, że młodzież sobie tę perełkę odnajdzie, że będzie to dla niej internetowym hitem, że obrośnie w takie lajki, że do Głomba zwróci się producent Nike, zaproponuje reklamę i jakieś fundusze na teatr uzbieramy. Dajcie sobie szansę na coś dobrego, przy tym nie ciężkostrawnego. Lekkiego, ale nie głupiego. Szkoda, żeby nam się zmarnowało.

(Dagmara Chojnacka, "E-migrant", https://www.radioram.pl, 16.11.2020)