Reżyserce Zofii Gustowskiej oraz jej dziewczyńskiej ekipie udało się bardzo sugestywnie przełożyć na język teatru historię wymyśloną prawie dwieście lat temu przez Jane Austen. „Katarzyna” to urocze cacuszko, spektakl lekki i pełen humoru, piękny od strony wizualnej, z intrygującą muzyką, ciekawą choreografią. Do tego zagrany tak, że ach. Artykuł Piotra Kanikowskiego.
Zofia Bąk w roli nastolatki miotanej pierwszymi porywami serca – znakomita! Ten zachwyt jest jak najbardziej na miejscu, bo choć cała obsada „Katarzyny” gra bezbłędnie, ona jest motorem tego spektaklu, jego największym atutem i największym objawieniem. To absolutnie wyjątkowe połączenie dziewczęcej świeżości, aktorskiego warsztatu i talentu. Bardzo przyjemnie obserwować, jak lekko i pewnie porusza się po scenie. Katarzyna Morland w jej interpretacji cała się składa z niuansów: jest romantyczna, ale bywa rozważna; chwilami odważna, żywiołowa, chwilami niepewna siebie i zalękniona; niby bez reszty zanurzona w marzeniach, a mimo tego potrafiąca wyciągać całkiem racjonalne wnioski ze swych doświadczeń. Prawdziwa, choć przecież zmyślona.
W ogóle pod względem realizacyjnym trudno się w „Katarzynie” do czegokolwiek przyczepić. Piękne i bardzo stylowe są kostiumy zaprojektowane przez Aleksandrę Harasimowicz, przyciągają uwagę - w odróżnieniu od muzyki, która stara się być elegancko dyskretna. Kompozytorce Agacie Zemle udało się idealnie wpasować w ten dziewiętnastowieczny anturaż współczesną elektronikę, nowoczesne klubowe rytmy z elementami transu i drum`n`bassu. Efekt, w połączeniu z zwiewną choreografią Katarzyny Sikory, jest zaskakujący.
Z ostatnich produkcji Teatru Modrzejewskiej „Katarzyna” najlepiej wpasowuje się w ideę „teatru opowieści”, sformułowaną swego czasu przez Jacka Głomba i Roberta Urbańskiego. To naprawdę bardzo porządnie opowiedziana historia, z początkiem, środkiem i końcem, wartka, bez dłużyzn, poruszająca ważny problem wpływu kultury na postrzeganie świata oraz budowanie relacji z innymi ludźmi. To zasługa duetu sióstr czyli reżyserki Zofii Gustowskiej i Marii Gustowskiej, która odpowiadała za adaptację i dramaturgię.
Katarzyna Morland jest zaczytaną w gotyckich powieściach, wręcz odurzoną nimi, nastolatką. Między banalnym życiem a niesamowitymi historiami opisywanymi w jej lekturach zionie przepaść. Katarzyna Morland przeskakuje nad nią z gracją. Przedstawia się widzom jako współczesne brzydkie kaczątko, chłopczyca, długo pozbawiona urody i talentów. A za chwilę wybierająca się „do wód” Pani Allen (Małgorzata Urbańska) oraz karmiona książkami wyobraźnia pozwalają jej przeistoczyć się w piękną heroinę z dziewiętnastowiecznych romansideł, otoczoną wianuszkiem adoratorów i szlachetnie urodzonych przyjaciółek.
Nie jest to jednak kolejna wersji bajki o Kopciuszku, w której za sprawą czarów kuchenne łachy zamieniają się w balową suknię, dynia w karetę, myszy w konie, a marzenie o księciu w księcia z krwi i kości. Przeciwnie. Nowy spektakl Teatru Modrzejewskiej to przewrotna drwina z archetypów kochanków oraz romantycznych wyobrażeń o miłości, mających źródło w powieściach sentymentalnych z przełomu XVIII i XIX wieku. Bazuje na powieści „Opactwo Northanger”, w której Jane Austen parodiuje tego typu literaturę jako oderwaną od rzeczywistości, nieprzydatną a wręcz szkodliwą.
Sztuczność wykreowanego w niej świata dociera do Katarzyny Morland stopniowo, gdy np. karykaturalnie przerysowany Henryk Tilney (Arkadiusz Jaskot) pokpiwa sobie z jej prostolinijności lub zastyga wraz z siostrą Eleonorą (Magda Skiba) w pretensjonalnej pozie mającej wyrażać podziw dla harmonii krajobrazu. Okazuje się, że na dłuższą metę męczą ją i nużą miłosne podchody. Drażni fałszywa nuta w języku, ukazana przez kontrast pomiędzy Henrykiem Tilneyem a Janem Thorpe (Paweł Palcat), który bez ogródek wyznaje, że książek nie czyta. Szok poznawczy wywołuje przypadek Izabeli Thorpe (Anna Sienicka) i Jakuba Morlanda (Jakub Stefaniak). Katarzyna przekonuje się, jak ulotne i bezbronne są związki oparte na konwenansach w obliczu żywiołu pożądania, uosabianego przez Fryderyka Tilneya (Mateusz Krzyk). Goszcząc w starym opactwie należącym do Generała Tilneya (Paweł Wolak) najpierw czuje rozczarowanie brakiem ruin, duchów i pajęczyn a potem spuszcza ze smyczy szkoloną na gotyckich powieściach wyobraźnię i za widmową Gospodynią (Ewa Galusińska) rusza tropem tajemniczej zbrodni, co prowadzi do ostatecznej kompromitacji.
Piękny spektakl. Może uda Wam się jeszcze zarezerwować bilety na ten weekend - jeśli nie, pamiętajcie o nim po wakacjach.
(Piotr Kanikowski, „Po premierze w teatrze. O czym marzy dziewczyna, gdy dorastać zaczyna...”, https://tulegnica.pl/, 12.06.2025)