"Inne rozkosze" to jedna z najbardziej "pilchowych" książek w dorobku Jerzego Pilcha. Można by nawet powiedzieć, że to destylat, esencja twórczości tego autora, w której mamy znakomity język, fascynację kobietami i czuły humor w opisie ewangelickiego mikrokosmosu rodzinnej Wisły. A także galerię osobliwości, składających się na mieszkańców tej unikatowej, nieco wręcz baśniowej krainy (choć smutna to zwykle baśń). Inscenizacji tego dzieła w Teatrze Narodowym w Warszawie (scena przy Wierzbowej) dokonał Jacek Głomb (na Pilchu zna się dobrze - wiele lat temu widziałem jego "Wiele demonów" w Teatrze Śląskim w Katowicach). Recenzuje Jarosław Ciszek.

Jeśli ktoś Pilcha nie lubi, to raczej mu się nie spodoba. Jeśli jednak Wasz stosunek do tego pisarza jest neutralny lub pozytywny, zachwycicie się tak samo jak ja (przy czym Pilch to jeden z moich ulubionych polskich prozaików - jestem zupełnie nieobiektywny). Bo reżyserowi udało się z tej pilchowej historii wyczarować iście pilchowy spektakl. Zachować wierność tekstowi, specyficzny język, ale przede wszystkim oddać klimat jego opowieści.

W tej historii kochliwego weterynarza, do którego rodzinnego, ewangelickiego domu nagle i niespodziewanie przyjeżdża aktualna kobieta (zupełnie nic nie robiąc sobie z tego, że może być to nie w smak nie tylko partnerowi, ale także jego rodzicom, babci, wypełniającym dom mieszkańcom, wreszcie... żonie zainteresowanego), zbudowano świat taki, jakim Pilch go opisuje. Folklorystyczny, ubarwiony rytuałami (te pieśni!) i cnotami praktykowanymi od wieków ("nadludzka praca w nieludzkich warunkach"), przewidywalny i zamknięty w cyklach rodzinnych i kościelnych uroczystości, przesadzony, nawet karykaturalny, ale potraktowany z czułą wyrozumiałością. Już sama scenografia, której autorką jest Małgorzata Bulanda, zanurza nas w tę wiślańską rzeczywistość, w której nigdy nie wiadomo co jest mitem i przesadą, a co wzięte zostało przez autora wprost z zakamarków pamięci.

Proza Pilcha nie jest łatwa do inscenizowania, bo zwykle bardziej chodzi w niej o opowieść, niż fabułę (która ma tendencję, by płynąć donikąd). A jednak udało się reżyserowi wprowadzić tę liczną wszak galerię postaci w taki sposób, że od początku wiemy kto jest kim, jaki jest i jaki ma stosunek do innych. Aktorzy swobodnie łamią czwartą ścianę, jakby u widzów szukali rozwiązania swoich perypetii w tragicznej chwili. Ten spektakl znakomicie pokazuje, że dobra komedia to tragedia, która przydarzyła się innym (zdanie Angeli Carter). Polecam usiąść w pierwszym rzędzie (zwłaszcza na miejscach 12 lub 14) i rozkoszować się aktorami jeszcze bliżej, niż ma to miejsce zwykle na tej (i tak sprzyjającej bliskości) przestrzeni. Sceny takie jak matriarchalna klamra otwierająca i zamykająca spektakl czy autobus pokazują, jaka siła jest w prostocie dobrego pomysłu, jeśli idzie za nim znakomite aktorstwo. A tu idzie z całą mocą!

Pozwólcie, że - choć wszyscy byli świetni - nie od głównego bohatera zacznę, ale od grającego dra Oyermaha Mariusza Benoit. Zwracają się do niego w spektaklu per "Mistrzu" i ja też chciałbym powiedzieć  do niego w ten sposób. Jego wdzięk podstarzałego amanta, jego urocze "pijane" wybryki. Coś niesamowitego i klasa aktorskiego pokolenia, które trzeba się spieszyć oglądać, bo czas jest nieubłagany. Grający nieszczęsnego Pawła Kohoutka Oskar Hamerski zaraża w jednych scenach optymizmem (gdy zachęca publiczność do śpiewu urodzinowej pieśni dla swojej babki), w innych poczuciem beznadziei. W swoim zagubieniu ociera się o grę farsową, bo przecież gdyby tę historię napisał nie Pilch, a np. Cooney, mogłaby być ona także farsą. A jednak zdecydowanie więcej w jego aktorstwie subtelności, delikatności w podejściu do postaci. Świetny jest wianuszek otaczających go kobiet, przede wszystkim Beata Fudalej jako Matka (ciągle napięta, czujna, każdy tekst wyrzucająca z siebie z mocą torpedy), Monika Dryl jako małżonka oraz Anna Chodakowska jako Oma (wciąż uśmiecham się do jej historii o pogrzebie męża i zjeżdżającej do rzeki trumnie). Bardzo dobrze sprawdzają się też Justyna Kowalska (Aktualna Kobieta Kohoutka), Mirosław Konarowski (Ojciec), Anna Gryszkówna i Laura Pajor (Pani Wandzia i jej córka), Jacek Mikołajczak (Pastor mówiący kazanie o zgubnych skutkach alkoholu głosem smoka Smauga z "Hobbita", bo wszak to on robił dubbing tej postaci) oraz Anna Ułas (Pastorowa, która tak udanie grała zniesmaczenie całą sytuacją, że aż przypomniało mi się rodzinne powiedzenie o minie, jakby miała g..wno pod nosem).

"Inne rozkosze" to zaiste spektakl rozkoszny - dowcipny, czuły i "pilchowy" w najlepszym znaczeniu tego słowa. Znakomicie poprowadzony i wspaniale zagrany. Dowodzący, że taki teatr we wprawnych rękach (reżysera i aktorów) zawsze się obroni i będzie zachwycał prostotą. Bo teatr by był dobry nie zawsze musi być rewolucyjny, wywracający nasze podejście do świata i przesuwający granicę sztuki. Im więcej oglądam, tym bardziej doceniam właśnie takie realizacje. I właśnie takie historie pokazujące nasze słabości i śmiesznostki mnie bawią. Polecam - może rozbawi i Was.

Ocena spektaklu: 9/10

(Jarosław Ciszek, „Inne rozkosze”, kulturalnykonferansjer.pl/, 24.03.2025)