„Dzielni chłopcy” Magdaleny Drab w reż. Szymona Waćkowskiego w cyklu „Teatroteka”, w Teatrze Telewizji. Pisze Grzegorz Ćwiertniewicz na stronie AICT/Polska.
Magdalena Drab, aktorka teatralna, obecnie również autorka sztuk, pierwsze poważne sceniczne kroki stawiała na deskach Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Jako aktorka stworzyła kreacje w wielu legnickich spektaklach, którymi już na zawsze zapisała się w jego historii. Wystąpiła między innymi w przedstawieniach Piotra Cieplaka, Jacka Głomba, Krzysztofa Kopki, Lecha Raczaka czy Pawła Wolaka i Katarzyny Dworak. Jako że od zawsze sprawiała wrażenie stale poszukującej, niespokojnej, wiedzącej, w jakim kierunku artystycznym zamierza podążać, zajęła się pisaniem, którego owocem jest sztuka „Dzielni chłopcy” (powstała w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego). Od sztuki tej zaczęła się również jej działalność reżyserska – wystawiła ją na deskach macierzystego teatru. Premiera odbyła się 9 września 2018 roku. Zdaje się, że już wtedy, swoim zaangażowaniem, klarownym postrzeganiem i determinacją, wypracowała sobie w Legnicy pozycję na tyle mocną, że Głomb umożliwił jej reżyserski znaczący debiut (wcześniej, w łódzkim Teatrze Zamiast, wyreżyserowała monodram „Motyl. Publiczna egzekucja z muzyką na żywo” z rolą Alberta Pyśka, ale było to tak naprawdę preludium to właściwego debiutu).
Głomb, co trzeba wyraźnie zaznaczyć, nie ograniczał i nie ogranicza aktorów oraz pozwalał im i wciąż pozwala na eksperymentowanie czy poszukiwanie swojego miejsca w sztuce. Drab nie była jedyna, przed którą otworzył drzwi do poznania siebie. Nie o tym jednak zamierzam pisać. Głombowi, jako teatralnemu przywódcy, poświęciłem artykuł naukowy „Teatr, którego sceną bywa miasto. O lokalności w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy”, który ukazał się przed kilkoma laty w monografii po jednej z opolskich konferencji. Wspominam o powiązaniach Drab z legnickim teatrem, by wręcz podkreślić, że trudno byłoby znaleźć lepsze miejsce na zaprezentowanie widzom „Dzielnych chłopców”, a także, by zasygnalizować, iż sztuka ta wystawiona została po raz pierwszy w tak zwanym „teatrze żywym”. Oczywiście, bardzo szybko zainteresował się nią Teatr Telewizji, a telewizyjna realizacja dokonała się już w roku 2017, w innej reżyserii. Okoliczności jednak nie sprzyjały i na premierę spektakl musiał czekać osiem lat, do lutego bieżącego roku.
Drab zaangażowała do współpracy, naturalnie, ówczesnych legnickich aktorów. W przedstawieniu wystąpili, poza reżyserką, między innymi Magda Skiba, Małgorzata Patryn, Anita Poddębniak, Robert Gulaczyk, Bartosz Bulanda, Rafał Cieluch, Albert Pyśk, Mateusz Krzyk czy zmarły niedawno Bogdan Grzeszczak. Nie da się zapomnieć wieczoru, podczas którego spektakl prezentowany był publiczności po raz pierwszy, przynajmniej z dwóch powodów. Zastanawiało, jak reżyserka zechce opowiedzieć o środowisku polskich kibiców piłki nożnej i czy nie przekroczy granicy dobrego smaku, fundując publiczności rynsztokową opowiastkę, zyskując w zamian dla teatru nowych odbiorców – kibiców właśnie.
Na szczęście wątpliwości okazały się bezzasadne. Wręcz przeciwnie – udało się reżyserce stworzyć przedstawienie głęboko psychologiczne, refleksyjne, pouczające, ale bez nadętego patosu. Udało się wyeksponować wyraziste, różniące się od siebie, portrety bohaterów, które w konsekwencji złożyły się na portret zbiorowy. Każda scena epatowała wiarygodnością, empatią, a przede wszystkim wyrozumiałością. Drab sięgnęła po tylko pozornie odległe inspiracje. Nie szło bowiem wcale (lub jedynie) o przeniknięcie psychiki kibica, przyglądającego się rozgrywkom sportowym i dopingującego uczestników, z którymi sympatyzuje. Szło o coś więcej – o poznanie osobistych historii postaci, ich motywację czy wyznawaną hierarchię wartości, ale z perspektywy czysto ludzkiej. Szło po prostu o człowieka. Bez wątpienia wpływ na stworzenie kompletnego widowiska miało szczegółowe rozpoznanie gruntu. Drab spenetrowała autentyczne środowisko kibiców piłkarskich klubów. Wysłuchała ich, a oni pomogli uniknąć jej pomyłek, prowadzących do kompromitacji. W konsekwencji widzowie otrzymali interesującą historię, niewolną od ironii, ale pozbawioną grubiaństwa, życzliwą, daleką od obiegowych ocen czy stereotypów.
Dlaczego piszę tyle o inscenizacji przygotowanej przez Drab? Zależało mi na jednoznacznym wskazaniu, że spektakl w jej reżyserii nie powstał dla samego powstania, ale by skłonić do pogłębionej refleksji. Takie w każdym razie można było odnieść wrażenie. Jeśli tak, to cel został osiągnięty. Między innymi dzięki imponującej autentyczności. Legnicki teatr zamienił się na czas trwania przedstawienia w prawdziwy stadion piłkarski – trybuny, szaliki, jakieś race, jupitery, gwizdy, piszczałki… Nie będąc kibicem, poczułem się kibicem, a to oznacza, że klimat iście kibicowski. Stworzona została atmosfera sprzyjająca zrozumieniu istoty sztuki. Aktorzy weszli na scenę z pełną mocą – ich kibice byli kibicami. Zresztą legniccy twórcy zawsze podchodzą do scenicznych wyzwań z pełną świadomością, oddaniem i przekonaniem. Nie chcę napisać, że był to spektakl wybitny czy ważny ze względu na wartości artystyczne. Daleko mu było do mistrzowskich tonów. Był jednak szczególny zważywszy na jego przesłanie, a mądrych opowieści nigdy dość. A to już połowa sukcesu.
Zupełnie inaczej odbiera się tę nagradzaną sztukę w adaptacji Szymona Waćkowskiego. „Dzielni chłopcy” to jego debiut. Spektakl powstał w ramach „Teatroteki”, projektu Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych, którego ideą było wykorzystanie potencjału technologii filmowej do ekranizacji najbardziej wartościowych osiągnięć młodych dramaturgów teatralnych. Zdaje się więc, że na widowisko Waćkowskiego nie należy patrzeć jedynie przez pryzmat poziomu samej reżyserii czy gry aktorskiej (w jednym, i w drugim przypadku mamy do czynienia z debiutantami), ale skoncentrować się przede wszystkim na walorach samej sztuki napisanej przez Drab. Do ekranizacji doszło bowiem głównie ze względu na sam tekst: jego „postdramatyczną” formę, odmienną w swojej stylistyce i konwencji od klasycznego dramatu. Drab stworzyła swój oryginalny język, sposób opowiadania, formę, a przede wszystkim wzbogaciła dramat współczesny o problematykę dotyczącą ludzi młodych – w tym przypadku kibiców. Podjęła również próbę ukazania sposobu postrzegania przez nich otaczającej ich, ale i nas rzeczywistości (również funkcjonowania w niej). Takie spojrzenie na spektakl Waćkowskiego pozwala potraktować pojawiające się nim niezręczności z większą dozą wyrozumiałości. Na razie to jedyny w jego dorobku spektakl telewizyjny. Świadczyć to może albo o braku zainteresowania ze strony Teatru Telewizji, albo o uświadomieniu sobie przez reżysera, jak trudno jest zrealizować tego typu przedsięwzięcie – jakich wymaga predyspozycji, z patrzeniem wizjami włącznie.
Nie do końca wiadomo, jak ocenić to widowisko, a wszystko to przez wspomnianą wcześniej perspektywę czasową. Dotyczy to zwłaszcza aktorskiej gry – Pauliny Gałązki (dzisiaj znakomitej aktorki teatralnej i filmowej), Dobromira Dymeckiego (umiejącego obecnie sportretować zarówno dostojnika, jak i błazna), Tomasza Schuchardta, Piotra Ligienzy czy Mateusza Więcławka (jednego z najbardziej popularnych aktorów charakterystycznych młodego pokolenia) – żeby wskazać odtwórców głównych ról. Ich bohaterowie byli falsyfikatami kibiców. Niektórzy z nich stali dopiero u progu swojej zawodowej kariery. Skoro tak, trudno obwiniać ich za techniczne niedociągnięcia, brak swobody czy nienaturalność w budowaniu postaci i kreowaniu sytuacji. Gdyby spektakl powstał teraz, należałoby uznać te mankamenty za poważne zastrzeżenia. Trzeba mieć jednak świadomość, że gdyby przedstawienie realizowane były współcześnie, usterki najprawdopodobniej nie wystąpiłyby, bo w ciągu tych kilku lat aktorzy znacznie wzbogacili swój warsztat i wszyscy doskonale radzą sobie nie tylko w teatrze.
Być może to ta ich ówczesna niedojrzałość spowodowała, że nie udało się stworzyć spektaklu, który opowiadałby o czymś ważnym, który byłby wyrazistym głosem, na przykład w kwestii pogmatwanych relacji, który niósłby jakieś przesłanie. A tak widzowie otrzymali szkolną opowiastkę – bez emocji, o artystycznych uniesieniach nie wspominając, zdominowaną przez infantylizm (szczególnie uwydatniał on się w scenach prezentujących bohaterskie postawy, prowadzonych tak, że heroizm sprowadzał się do naiwnej nieustraszoności). Chyba że spektakl miał przyjąć formę swoistej karykatury. Wtedy można byłoby znaleźć na obecność deformacji jakieś usprawiedliwienie.
(Grzegorz Ćwiertniewicz, „Gdzie fajerwerki? Gdzie race? „Dzielni chłopcy” w Teatrze Telewizji”, https://e-teatr.pl/, 5.05.2025)