Jacek Głomb inscenizuje Inne rozkosze→ Jerzego Pilcha. Premiera przedstawienia 7 grudnia na Scenie przy Wierzbowej. „Ten tekst jest niepoprawny politycznie – mówi reżyser – nie ma w nim żadnej poprawności, jest za to prowokacja z przytupem”. Z Jackiem Głombem rozmawia Monika Mokrzycka-Pokora.

Pracował Pan w teatrze nad tekstami Pilcha kilkakrotnie, co w jego twórczości najbardziej przykuwa Pana uwagę, także w kontekście scenicznym?

Dialogi. Aktor zawsze na pierwszej próbie wertuje scenariusz pod kątem tego, ile się mówi i jak się mówi. Są teksty, które powiedzieć łatwiej i są teksty, które powiedzieć trudniej. Z teatralnego punktu widzenia dialogi to jest ogromna siła Jerzego Pilcha, a Robert Urbański, z którym współpracuję, jest genialnym adaptatorem. I najważniejsze, że świetnie operujący słowem autor tylko w tej pracy pomaga.

Kim jest Kohoutek, główny bohater Innych rozkoszy? W pewnym momencie mówi tak: „Jak to się dzieje, że wszyscy, oprócz mnie, wszystko o mnie wiedzą? Dlaczego ja ciągle zadaję pytania i prawie na żadne nie znajduję odpowiedzi, reszta zaś ludzkości, z moimi krewnymi i moimi aktualnymi kobietami na czele, zna odpowiedzi na wszystkie zadane i nie zadane pytania?”

Rzeczywiście jest tak, że świat wokół Pawła Kohoutka, a gra go u nas Oskar Hamerski, wie o nim wszystko i tę wiedzę przekazuje. W spektaklu będzie obecny także Chór Kobiet, który pełni funkcję „nadnarratora”, komentującego sytuacje ze świadomością tego, co wydarzy się później. Natomiast sam Kohoutek jest emanacją współczesnego mężczyzny z jego lękami i pragnieniami. Mężczyźni mają związki z kobietami i co więcej, sprawy te wałkują w nieskończoność… Bohater, którego niepodziewanie odwiedzi grana przez Justynę Kowalską jego Aktualna Kobieta często omawia te wszystkie przypadki z swoim mentorem, Doktorem Oyermahem; w tej roli zobaczymy Mariusza Benoit. Ten tekst jest niepoprawny politycznie, nie ma w nim żadnej poprawności, jest za to prowokacja z przytupem.

Kohoutek należy do społeczności ewangelików augsburskich, jaka to wspólnota?

Wiślaccy ewangelicy są specyficzni, ponieważ oni… piją. Na potęgę. Ewangelik zwykle kojarzy się nam z postaciami z twórczości Bergmana – jest suchy, kościsty, surowy. Tymczasem oni są witalni, energiczni, dynamiczni i alkoholiczni właśnie. Więc to jest troszkę tak, że ta wspólnota jest inna niż typowo ewangelicka, natomiast oczywiście: wszystko musi być w utrzymane w pewnym porządku, zasłony muszą być zasłonięte, a „nadludzka praca w nieludzkich warunkach”, jak pisze Pilch, wykonana. Jak już się nie ma zajęć, trzeba je sobie koniecznie znaleźć. Jest taki felieton Pilcha, w którym opisuje on swojego ojca, który, kiedy nie miał już nic do roboty, otwierał i zamykał furtkę do ogrodu. To zarówno wstrząsające, jak prawdziwe. Życie luterskiej wspólnoty odbywa się według zadanego „przepisu”, natomiast Kohoutek maksymalnie ten „przepis” chce łamać.

Wykonywanie pracy i przydatność jako podstawowe wartości – ale czy to nie jest tak, że w tych społecznościach praca jest też w pewnym sensie modlitwą?

Tak, ale nie mówmy tego, bo możemy stracić widownię, lepiej jej nie traćmy (śmiech).

Czy życie Kohoutka jest uporządkowane – są: rodzinne rytuały, wiara, wynikająca z religii cykliczność, czy właśnie chaotyczne, bo ciągle zmaga się ze swoimi nieugaszonymi pragnieniami, swoimi demonami, z demonem dotyku na czele?

Tak, ale zmaga się poza domem. Znaczy – udaje się do Krakowa i tam uprawia miłość. Przedstawienie zaczyna się od tego, że Aktualna Kobieta Kohoutka nagle do niego przyjeżdża. Tylko on „zapomniał” jej powiedzieć, że mieszka z żoną, dzieckiem, mamą, tatą, babcią, jak również z licznymi rezydentami…

We frazie Pilcha erotyzm tak delikatnie się przesącza… Jak go ugryźć w teatrze?

Powiem uczciwie, że uważam, że w teatrze coś musi być naprawdę albo w ogóle. A tutaj trudno o naprawdę, więc… trzeba będzie przyjść do teatru, żeby zobaczyć, jak się ten erotyzm przesącza (śmiech).

A skoro jesteśmy przy „tych” sprawach – Aktualna Kobieta Kohoutka jest być może krewną czy też powinowatą Gombrowicza – pada tu to nazwisko i „sytuacja robi się groźna”, jak mówi Oyermah. Gombrowicz też jest demonem?

W adaptacji Roberta Urbańskiego w jej radykalnych skrótach nie było Gombrowicza, ja go przywróciłem dlatego, że wierzę w inteligencję widowni warszawskiej.

Kohoutek nie może się powstrzymać od opowiadania swoim kobietom o Śląsku Cieszyńskim, gdzie rzecz się rozgrywa; zresztą konsekwencje tego opowiadania okazują się dla bohatera dość kłopotliwe… Można powiedzieć, że Śląsk Cieszyński to centrum świata?

Na pewno dla Jerzego Pilcha to było centrum świata. On nigdy z Wisły nie wyjechał. Mimo że mieszkał długo w Warszawie, w Krakowie, myślę, że Wisła była dla niego ogromnie ważna i to nie była kokieteria.

„Dożyjemy czasów tak upojnej wolności, że o mało nas, Panie Naczelniku, na stare lata jasna krew nie zaleje” – mówi Oyermah. Dożyliśmy takiej wolności?

Ostatnie lata były rzeczywiście emanacją jasnej krwi, która nas nie zalała.

A dążenie do wolności? Proza Pilcha jest śmieszna i momentami bardzo smutna, ale chyba z wiarą w człowieka i zrozumieniem dla jego potrzeby suwerenności, mimo że czasem trzeba znaleźć alibi w Piśmie Świętym…

Musimy sobie takie małe wolności znajdować, chociaż Jerzy nigdy nie epatował, nie narzucał się ze swoimi „przepisami”, nie używał wielkich słów, był za to człowiekiem ogromnie „naszym”, inteligentnym, bardzo oczytanym, z ogromnym poczuciem humoru. Ja robię spektakl i do śmiechu, i do płaczu. Chcę balansować na tych dwóch skrajnych emocjach, mam wiarę, że to się nam uda.

I kosmos Pilcha zobaczymy na Wierzbowej…

… w wielkim domu, w którym stoi stół. Robimy bardzo wspólnotowy spektakl. Przygotowuję go z drużyną, z którą pracuję na co dzień od wielu, wielu lat, czyli z Robertem Urbańskim, o którym już mówiliśmy, Gosią Bulandą, przygotowującą scenografię i kostiumy, Bartkiem Straburzyńskim, kompozytorem i Witkiem Jurewiczem, pracującym nad ruchem scenicznym.

(Monika Mokrzycka-Pokora, „Prowokacja z przytupem. Rozmowa z Jackiem Głombem”, https://narodowy.pl/ , 21.11.2024)