Jędrzej Piaskowski i Hubert Sulima sami sobie zgotowali ten los. Ich “Chłopki” – najnowsza premiera w Teatrze Modrzejewskiej – nie przestaje mi się kojarzyć z pospolitym dżemem, który po rebrandingu aspiruje do wyższej półki w hipermarkecie. W dodatku jak się odkręci wieczko i sięgnie łyżką do środka, to równie łatwo trafić na wybornie skarmelizowaną truskawkę jak na ugotowaną z owocami muchę. Recenzuje Piotr Kanikowski.

A bez tych metafor, łaskawco, można? Można. Bez metafor i owijania w bawełnę napiszę, że mam dwa zasadnicze zastrzeżenia do “Chłopek”. Swe pretensje będę adresował raczej do duetu Piaskowski/ Sulima niż do aktorów, którzy ze swego zadania wywiązali się znakomicie. Magda Biegańska, Zuza Motorniuk, Aleksandra Listwan, Łukasz Kucharzewski, Arkadiusz Jaskot, Jakub Stefaniak, uroczo debiutująca na legnickiej scenie Daria Bogdan i przede wszystkim Paweł Palcat - chapeau bas!

Pierwsze zastrzeżenie dotyczy nie tyle samego spektaklu, co jego etykiety, tzn. tytułu, zapowiedzi prasowych, oprawy graficznej plakatów etc.,  nawiązujących wprost do bestsellerowej książki Joanny Kuciel-Frydryszak. Koniec końców poczułem się tym wszystkim oszukany.

Pewnie nie zdawałbym sobie sprawy z marketingowej zagrywki, gdybym przed premierą nie przeczytał “Chłopek. Opowieści naszych babkach” i nie zachwycił się czułością, taktem, z jakim Joanna Kuciel-Frydryszak opowiada o prostych wiejskich kobietach sprzed stu lat. Ta książka została bestsellerem między innymi dlatego, że przywraca im godność; wydobywa z niebytu a kiedy może podkreśla ich heroizm, poświęcenie dla rodziny, dzieci. W odróżnieniu od Joanny Kuciel-Frydryszak, która stara się każdą bohaterkę wytłumaczyć, usprawiedliwić, autorzy sztuki tylko wypatrują okazji, by zadrwić z biedy, zabobonu, prymitywizmu; z rodziny, która je zgniłe ziemniaki, przerobione na placki, i ze zbędnej, wiecznie głodnej dziewczyny, która marzy, żeby być tak szanowana jak krowa. Znamienne dla tej postawy są upokarzające bohaterów spektaklu sceny inwentaryzacji czy skanowania kobiecych piersi (nazwanych tu wymionami) na etykietę dla jogurtu.  Ta diametralna różnica w traktowaniu mieszkanek wsi sprawia, że “obrandowanie” legnickich “Chłopek” wydaje mi się nadużyciem.

Drugi, znacznie poważniejszy problem objawia się w warstwie dramaturgicznej. “Chłopki” swą strukturą przypominają ciąg etiud i nie składają się w spójną w opowieść mającą jakąś wewnętrzną logikę, następstwo zdarzeń. Chaos wzmaga się w drugim akcie, gdy po mocnej scenie linczu na księgowej, Sulima z Piaskowskim kompletnie tracą zainteresowanie dla tej postaci oraz jej relacji z resztą biura. Za to do korpoanegdot doklejają wzięty ni z gruszki ni z pietruszki wątek ukraiński. W żadnym momencie trzygodzinnego przedstawienia nie miałem wrażenia, że ta opowieść złapała cug, dokądś zmierza. Ani że duet Piaskowski/ Sulima panuje nad jej rytmem.

Dopiero po wyjściu z teatru, gdy na chłodno szukałem wspólnego mianownika dla ciągu gagów, legnickie “Chłopki’ zaczęły mi się układać w głowie w opowieść o frustracji. O tym, jak przewrotnie spełniło się marzenie “babek”, z książki Joanny Kuciel-Frydryszak, by ich dzieci wyrwały się ze wsi. Hierarchia pracowników w stołecznej firmie rodzinnej produkującej Dżem Babci Heleny vel Dżem Szlachecki odwzorowuje stosunki społeczne z pańszczyźnianej wsi, gdzie na jednym biegunie jest komornica nie mająca żadnego majątku ani żadnych praw a na drugim wielmożni państwo, dla których żyje cała reszta. Także matriarchat okazuje się nie lepszy od patriarchatu. Podobnie jak sto lat temu pod pozorem uległości załoga skrywa nienawiść pomieszaną z zawiścią i strachem. W kolejnych pokoleniach nie zatarły się  zakotwiczone w wiejskim pochodzeniu kompleksy. Bunt jest jak wentyl bezpieczeństwa, bo pozwala raz na jakiś czas upuścić trochę powietrza ze wzbierających dumą płuc. Ale nie przynosi trwałych efektów. Dopiero w finale, w obliczu śmierci, wszyscy – od stażystki z Ukrainy i po polską bizneswoman – okazują się jednakowo bezradni. Dopiero ona ich brata.

Są w spektaklu fragmenty znakomite, wbijające w fotel. Zwłaszcza fantastyczna dzięki Pawłowi Palcatowi końcówka pierwszego aktu czy przerobiona na obrazoburczą groteskę scena rozstrzelania rodziny Ulmów. Na długo zostaje w pamięci Aleksandra Listwan jako Celina Wrzeszcz, kompulsywnie jedząca z podłogi zmieszany z własnymi łzami jogurt. Zaskoczył mnie Łukasz Kucharzewski jako Ania Kanapka, obierająca ziemniaki i robiąca kawę w onirycznej scenie miłosnej. “Chłopki” mają mnóstwo takich smaczków. Nie wspominając o perfekcyjnie zaprojektowanych kostiumach (Rafał Domagała) i grze świateł (Klaudyna Schubert).  Ale są też męczące dłużyzny, jak na przykład kompletnie zbędna lub co najmniej przeciągnięta kłótnia Alicji (Małgorzata Urbańska) z Heleną (Anita Poddębniak).

“Chłopki” były jedną z najbardziej oczekiwanych polskich premier teatralnych tej jesieni. Bilety na spektakl sprzedają się chyba równie dobrze jak książka Joanny Kuciel-Frydryszak, bo wielu ludzi chce sprawdzić, jaki efekt przyniosła fuzja jej opowieści z nieposkromioną wyobraźnią i czarnym humorem duetu Piakowski/ Sulima. Poziom satysfakcji jest funkcją oczekiwań. Ja, być może, po prostu oczekiwałem zbyt wiele. Proszę więc nie ulegać malkontenctwu recenzenta i sprawdzić ten dżem organoleptycznie. Może Wam posmakuje bardziej.

(Piotr Kanikowski, „Chłopki kontra Chłopki”, czyli dżem nie z tej półki”, https://24legnica.pl/ , 11.11.2024)