Z Jackiem Głombem, od 30 lat dyrektorem Teatru Modrzejewskiej w Legnicy, rozmawia Piotr Kanikowski.
Z milion ludzi w Polsce zajmuje się kulturą. Niespełna siedemset dostało za to za życia lub po śmierci Złoty Medal Gloria Artis. W tym Ty jeden z Legnicy. Czy po licznych i prestiżowych nagrodach od środowiska teatralnego doceniasz jeszcze takie gesty władzy?
- Medal, tak jak nagroda indywidualna, zawsze potwierdza kierunek, w którym idziemy. Tak, uważam, że są to ważne i cenne sygnały.
W 2014 roku w wywiadzie udzielonym Katarzynie Knychalskiej na dwudziestolecie swego dyrektorowania w Legnicy opowiadałeś, że frustrował Cię Tarnów. Pojechałeś więc porozmawiać z Lechem Raczakiem, by poprosić go o radę, a on powiedział: „Zmieńcie to miasto”.
- Tak (śmiech). Ja go chyba wówczas źle zrozumiałem, bo on nie mówił o wyprowadzce, ale o zmienianiu miasta w sensie duchowym.
Właśnie. Po 30 latach, jakie spędziłeś w Teatrze Modrzejewskiej muszę zapytać: czy udało Ci się zmienić Legnicę?
- Opinie o tym, że teatr może zmieniać świat, są lekko przesadzone. Trochę mi się udało, trochę mi się nie udało.
No to idźmy za ciosem. Co się udało?
- W sensie mentalnym ta zmiana nastąpiła, skoro teatr wychował sobie ludzi, którzy czują, że jest im potrzebny do życia. Natomiast patrząc z bardziej materialnej perspektywy mam poczucie niespełnienia. Nie udało mi się na przykład wyremontować budynku na Nowym Świcie. To jest mój wyrzut sumienia, ale też dowód na nieprawdziwość twierdzeń, że byłem beniaminkiem jakiejś władzy.
Ja odnosiłem raczej wrażenie, że było odwrotnie. Zawsze przez minione 30 lat jak nie w ratuszu w Legnicy, to we Wrocławiu czy Warszawie byli wpływowi ludzie, którym nazwisko Jacka Głomba stawało ością w gardle.
- Oczywiście, że to prawda. Natomiast jest też tak, jak jest, to znaczy prowadzę Teatr Modrzejewskiej trzy dekady i nie stało się to przypadkiem. To świadoma strategia, którą realizowałem przez lata.
Zatrzymajmy się na chwilę przy ludziach, którzy pomagali Ci robić teatr w Legnicy albo przeszkadzali robić teatr w Legnicy. Jakie nazwiska pierwsze przychodzą Ci do głowy?
- Moje wybory są oczywiste - chyba nikogo nie zaskoczę, bo nie raz o tym mówiłem. Pierwsza kategoria to „oświecony” urzędnik, do której należą urzędnicy m.in. wspierający moją pracę w teatrze. Wyróżnię trzy osoby, wszystkie znane powszechnie: były dyrektor wydziału kultury w legnickim ratuszu Krzysztof Kostrzanowski, Zbigniew Kraska, który mnie przyjmował do roboty, i Zbigniew Rybka, który mnie bronił przed wojewodą Wiesławem Saganem. Największym problemem był były prezydent Legnicy Tadeusz Krzakowski, który co rusz rzucał mi kłody pod nogi. Niechęć Tadeusza do Jacka (bo przez lata byliśmy na „ty”...
-... i przeszliście na „pan”)
-...była kuriozalna i nie wiadomo czym powodowana.
Przez ile lat prezydent Legnicy nie postawił nogi w teatrze w Legnicy?
- Nie pamiętam, kiedy był ostatnio, ale na premierze „Wschodów i Zachodów Miasta” w 2003 roku jeszcze był, więc łatwo sobie policzyć.
To co poczułeś, kiedy na Twoją jubileuszową galę przyszedł prezydent w osobie Macieja Kupaja?
- Tak Maćka, jak Olę Krzeszewską, która została jego zastępczynią, bardzo wysoko cenię. Znamy się tysiąc lat, więc można powiedzieć, że jest to mój dobry znajomy, przyjaciel, dlatego mam problem z przyzwyczajeniem się, że jest również prezydentem Legnicy.
Legnica to jest najbliższe Ci miejsce na mapie Polski?
- Tak.
Nie Tarnów, w którym się urodziłeś i w którym spędziłeś prawie połowę życia?
- Śmierć rodziców trzy lata temu przerwała mój związek z Tarnowem. Nic mnie dziś nie łączy z tamtym miastem. Być może dlatego też, że jestem inny, od mitów dzieciństwa wolę to, co jest bliżej.
Nawiążę trochę do zniechęcenia, jakie odczuwałeś w Tarnowie przed przyjazdem do Legnicy. Kiedy rozmawiam z ludźmi legnickiej kultury, to wyczuwam chyba podobną frustrację, że muszą samoograniczać swe plany czy ambicje ze względu na przykrótkie budżety placówek. Pieniędzy na kulturę jest mało i chyba nie będzie więcej, bo - powiem brzydko – wraz z uruchomieniem Centrum Witelona miastu przybyła kolejna gęba do wykarmienia. Obserwuję, jak próbując przełamać ten impas, szukasz brakujących pieniędzy na zewnątrz. Przecierasz drogę szefom innych instytucji kultury?
- W „Brudnopisie znalezionym w teatrze” powiedziałem już, że nie będę ambasadorem pozostałych instytucji, dlatego że teatr jest mi najbliższy. Pomijam kwestię braku podpisów dyrektorów innych placówek pod petycją w mojej obronie – myślę, że nie złożyli ich ze strachu przed Krzakowskim. Kieruje mną pragmatyzm, troska o teatr, stąd pomysł, aby od 1 stycznia 2025 r. był współprowadzony przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Pomysł „utopiony” w powodzi. Ponieważ resort musiał przekazać miliard złotych do budżetu państwa na pomoc dla ofiar żywiołu, minister kultury będzie mógł współprowadzić Teatr Modrzejewskiej w Legnicy dopiero od 1 stycznia 2026 r., nad czym ubolewam.
Skoro otworzyliśmy kalendarz, zapytam o inną datę. Tworząc październikowy repertuar zapowiadaliście ponowne uruchomienie legendarnej Sceny na Piekarach w pawilonie po hurtowni farmaceutycznej na ul. Izerskiej. Potem zaklejaliście tę informację na plakatach. Co się stało?
- Procedura nie pozwoliła nam uruchomić tego obiektu na czas. Przejmujemy go teraz. Podpisałem akt notarialny i staliśmy się właścicielem Sceny na Piekarach za 330 tysięcy złotych z pieniędzy marszałkowskich. Muszę mieć zastępcze miejsce do grania na czas remontu w siedzibie głównej teatru. W związku z tym namówiłem naszego „marszałka od kultury” na to, żeby nam kupił tą przestrzeń. Przymierzałem się do tego już od 2020 roku. Wtedy prowadziłem pierwsze rozmowy, ale wybuchła pandemia i temat umarł.
Scena na Piekarach będzie funkcjonować od...?
- ...grudnia 2024. To zabawna historia: 8 marca 2011 była tam ostatnia premiera „III Furii” i chcę teraz wrócić na Piekary z tym samym spektaklem. Wyrzucono nas z Piekar, dlatego że ówczesny właściciel, firma Cefarm, chciała sprzedać pawilon za 1,2 mln zł. Kupiliśmy go teraz od spadkobiercy Cefarmu, katowickiego Farmacore, za niemal czterokrotnie mniejsze pieniądze.
To może jest też jakaś nadzieja na Nowy Świat?
- Robię duże kroki w tej sprawie, ale nie wszystko naraz. Od przyszłego roku prawdopodobnie, na dziewięćdziesiąt procent, teatr pójdzie do remontu na minimum dwa lata. Stąd bezwzględna potrzeba zabezpieczenia zastępczego miejsca do grania na Piekarach.
Denerwuje Cię, jak ludzie mówią, że Jacek Głomb robi politykę w teatrze?
- Hejt na mnie to być może nigdy nie był taki hejt, z jakim obecnie mierzy się wiceprezydent Aleksandra Krzeszewska, ale ewidentnie był. I bywały takie momenty, że reagowałem. Reagowałem źle. Denerwowało mnie to mocno. Nareszcie chyba przestało.
Zgodzisz się ze mną, że większość ludzi myli każde społeczne zaangażowanie z robieniem polityki?
- Nie tylko to, ludzie mylą wiele rzeczy. Ja nie mam, niestety, zbyt dobrego zdania o naszych współrodakach.
W trzydziestym roku dyrektorowania ogłosiłeś, że to Twój ostatni sezon. Kiedy odchodzili aktorzy, - znakomici jak Tomasz Kot, Janusz Chabior, Przemysław Bluszcz, Rafał Cieluch, Albert Pyśk, Robert Gulaczyk czy Joanna Gonschorek - dzięki umiejętnemu sterowaniu dopływem świeżej krwi do zespołu rany zasklepiały się zaskakująco szybko. Zawsze był jednak Jacek Głomb, który miał nad tym procesem kontrolę. Dlatego obawiam się, że rana po Jacku Głombie może się jątrzyć. Co masz na takie lęki?
- Kiedyś trzeba powiedzieć: do widzenia. Kiedyś trzeba znaleźć w sobie odwagę, żeby zrobić ten ruch. Myślę, że teraz jest na to znakomity moment. Nikt mi nie zarzuci koniunkturalizmu, grania na siebie. Wiem, że ryzykuję, ale myślę, że mam dobrego kandydata na następcę i świetny zespół aktorski, który go nie zostawi. Nie zostawi też Legnicy po prostu.
A gdybyś miał podrzucić swojemu następcy przepis na dobry teatr, to co byś powiedział?
- Powiedziałbym, że na pewno nie potrzeba Legnicy rewolucji. Potrzebna jest mądra kontynuacja tego, co robiliśmy przez lata. I to wystarczy. To jest przepis na dobry teatr.
Czyli nie eksperymenty formalne, ale porządne opowiadanie historii. Skąd się to u Ciebie wzięło?
- Może trochę z tego, że moim pierwszą dziedziną nauki była historia. Skończyłem historię na Uniwersytecie Jagielońskim i bardzo sobie cenię, że mam takie podglebie.
To na koniec muszę zapytać o coś jeszcze. W przywołanym na początku naszej rozmowy wywiadzie z 2014 roku mówiłeś: „Mnie się wydaje, że to, co dziś przeżywamy, jest dużo mniej ciekawe niż to, co przeżywali nasi przodkowie. Żyjemy w zbyt spokojnych czasach”. Zmieniłeś zdanie?
- Tak.
Przez pandemię czy coś innego?
- Przez PiS (śmiech) Myślę, że przez frekwencję w ostatnich wyborach parlamentarnych. Trochę uwierzyłem w świat znowu. Uwierzyłem. Aczkolwiek umiarkowanie.
(Piotr Kanikowski, „Przepis na dobry teatr”, https://tulegnica.pl/, 26.10.2024)