Może i to nie są „Dzieje grzechu” odczytane zgodnie z zapisem Stefana Żeromskiego. I co z tego. Są to przecież „Dzieje grzechu odczytane na nowo”, czyli spektakl legnickiego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej.  Reżyseruje Daria Kopiec. Artykuł Jacka Mroczka.

Pisałem już kilkakrotnie o wolności interpretacyjnej, jaka drzemie w powieści. Można ją skracać, nicować, adaptować. Bo powieść nie jest literaturą a priori pisaną z myślą o scenie. Zatem - wolno. I z tej wolności świetnie skorzystali twórcy legnickiego spektaklu. Dostrajamy historię mającą u podstaw dzieło Żeromskiego. Ale uwypuklające mam wrażenie inne, niż założenie powieściopisarza wątki. Świetnie te „Dzieje…” się ogląda. Choć to może złe słowo. Przecież to spektakl trudny i momentami wręcz ciężki emocjonalnie. Ale świetny. Mądry, przemyślany i z wielkim artystycznym smakiem opowiedziany. 

Ewa, a w zasadzie Ewy zaludniają scenę już w pierwszym momencie, gdy tylko zapalają się reflektory. Rytmicznie maszerują przed nami Ewa - Magda Drab, Eve - Magda Skiba, Awa - Zuza Motorniuk i Ewka - Anna Sienicka. Odrealnione w snopach świateł z ultrafioletowych lamp, które uwypuklają ich pomarańczowe kostiumy, jednocześnie czyniąc z odsłoniętych fragmentów ciał granatowe, groźne wręcz elementy. Zaczyna się mocno. A potem? Ha! Potem ten spektakl pędzi jak wodospad w górach. Niesie i porywa w swoje objęcia. 

Jest zatem pierwsza miłość, romans i katastrofa. Dzieciobójstwo i morderstwo. A na końcu śmierć, będąca wyzwoleniem i moralnym oczyszczeniem głównej bohaterki. Śledzimy jej losy od dni, w których martwi się, czy jest wystarczająco oczyszczona z grzechów po spowiedzi i czy nie powinna iść do niej ponownie. Naiwna, dziewczęca Ewa, w której świat jak wąż wsącza się zło. Jak zło ma na imię? 

Łukasz, odpowie każdy kto zna „Dzieje Grzechu”. Ale tu zło jest bardziej uniwersalne. Za wszystkim, co dramatycznego dzieje się bohaterom stoi zło znacznie większe. Puste i zakłamane. Ufamy mu, dajemy się ponieść i potem, gdy wymęczeni, zniszczeni szukamy pomocy - konstatujemy: Tym złem, które niszczy życie jest miłość. Nie miłość bliźniego, nie miłość rodzicielska. Szatańskie zło to uczucie, w którym tli się i rozpala jak jakiś piekielny ogień pożądanie. Legnickie „Dzieje grzechu” są o miłości. O przeklętej, potwornej sile niszczycielskiej, która pcha ludzi na skraj nędzy, emocjonalnej katastrofy. Potem porzuca i zaczyna diabelski taniec gdzie indziej. Jeśli Bóg stworzył miłość bliźniego, to Szatan, podpatrzywszy ją wyczarował miłość romantyczną. Na zgubę człowieka. 

Świetny to spektakl. Co za głosy mają legniccy Aktorzy. Śledząc ich poczynania, wreszcie zrozumiałem: Mikroporty nie mają najmniejszego znaczenia. Psują występy tylko marnym śpiewakom. Tu były mikroporty i były przepiękne songi. A słychać było każdą głoskę. Chórki? Kapelusze z głów, Szanowni Państwo. Nie wiem, czy jestem w stanie wskazać, który z songów z tego spektaklu, czy który z głosów wybijał się ponad innymi. To jest świetny Zespół obdarzonych pięknymi możliwościami Artystów. Śpiewali tak, że chciałbym mieć Ich w słuchawkach. Nota bene zaraz rozpocznę poszukiwania. 

Pani Reżyser Daria Kopiec nie boi się eksperymentów. Umie brać się z nimi za bary. Dla Niej tekst Żeromskiego to ścieżka, dookoła której buduje swoją własną drogę. Akcja spektaklu dzieje się w Hiszpanii. Otwiera to wspaniałe możliwości choreograficzne, muzyczne. Ale także aktorskie i kostiumowe. Ten spektakl momentami ma tempo corridy i to nie jest ironia ani żart. Bo jest w „Dziejach grzechu” krwawo. Jest sentymentalnie i jest tragedia. Ludzka tragedia. Mi ten pomysł z Hiszpanią się podoba. Bo Twórcy są w nim konsekwentni. Wszystko jest tu zgrane, dopasowane. Nie ma elementów, które zgrzytają i jęczą o pomstę do nieba. Scenografia, kostiumy, choreografia, taniec, songi - jedna, fantastyczna całość. 

Patrzyłem zaskoczony na ustawienie krzeseł widowni. Oni przebudowali „Siemaszkową”! Nie wiem kiedy, bo przecież wczoraj została tu scenografia bielskiego „Kabaretu”. Jakim cudem zdążyli? I to nie tylko z elementami scenograficznymi, ale z całkowitym przemeblowaniem widowni. W „Dziejach”  pierwsze rzędy siedzą na scenie, a na spektakl wchodzi się przez kulisy! Podziwiam wielki wysiłek i pracę wszystkich, którzy nad tym widowiskiem pracowali. Tytani chyba im musieli pomagać! 

O legnickich „Dziejach grzechu” można zapewne pisać w nieskończoność. Czuję niedosyt, bo w głowie kłębi mi się stos myśli. O kobiecie i jej tragedii w obliczu porzucenia. O ludzkim paskudnym losie. O tym jak twardniejemy, biczowani doświadczeniami i jak z pięknoduchów stajemy się demonami zła.. 

Jest tu i grzech pierworodny a zarazem jak najbardziej współczesny. Ewa w więzieniu, świetnie sprawdzają się w tej scenie pomarańczowe kostiumy, przyjmuje jabłko i ulega pokusie. Wikła się w kolejne meandry spirali grzechu. Bo ten nie jest jednostkowy. Incydentalny. On trwa. Kolejny jest konsekwencja poprzedzającego. A każdy straszny. Trudno orzec, który straszniejszy czyha na bezradnego, pokiereszowanego życiem i Złem człowieka. Mnóstwo jest w tym spektaklu wątków. Jestem pewien, że nie uchwyciłem nawet połowy. I dobrze zapewne. Bo to jest spektakl, w którym

każdy znajduje swoje. Chwyta, trzyma, myśli. Kawał mądrego, doskonałego teatru przyjechał z Legnicy do Rzeszowa na 3 Festiwal Arcydzieł. 

Podziwiam wrażliwość Twórców. Umiejętnie igrają z emocjami widzów. Rozbawiają ich rubasznymi zachowaniami męskiej części zespołu aktorskiego, aby po chwili rozbić ten zespół na cząstki i pokazać jak złożone i głębokie są to postaci. A kiedy staje przed nami Alvaro, czyli Bartosz Bulanda i mówi o miłości - robi się wyjątkowo. Świetnie to zostało wykreowane i pokazane. Bez patosu, sztuczności, zagrywania się gestem i twarzą. Prawdziwie do bólu.

Znowu się rozpisałem. Trudno obok tych „Dziejów grzechu” ot tak przejść, jak przechodzień koło zapiekanek. Wracają i za każdym razem chce się dodać i to i tamto i coś jeszcze. 110 minut, które mijają w mig. Zapada ciemność i myśli się - czy naprawdę to już? I naprawdę trzeba wracać do swoich spraw? Niestety, wszystko co doskonałe kończy się jeszcze szybciej niż to co ledwie dobre. Pozostaje w głowie song finałowy śpiewany przez Arkadiusza Jaskota - „Poproszę życie, reszty nie trzeba” w świetnej scenie wieńczącej „Dzieje grzechu odczytane na nowo”. Miłość wymyślił niewątpliwie Szatan. Ale życie mamy w swoich rękach. I od nas zależy na ile będzie cudowne. Biorę życie - reszty nie trzeba! 

(Jacek Mroczek, „Poproszę Dzieje reszty nie trzeba…”, https://teatrvaria.blogspot.com/, 24.10.2024)