Brudnopis znaleziony w teatrze – to wydawnictwo, które pojawiło się na scenie THM w ostatnim dniu jubileuszu Jacka Głomba. Jest to zapis rozmowy czy rozmów, jakie prowadził Grzegorz Szczepaniak z jubilatem, Małgorzatą Bulandą, Katarzyną Knychalską, Robertem Urbańskim i Krzysztofem Kopką o legnickim teatrze. Różnie to nazwano w medialnych doniesieniach: refleksją na temat przeszłości Modrzejewskiej, lekturą obowiązkową dla wszystkich zainteresowanych legnickim teatrem i jego kulisami. Pisze Adam Kowalczyk.
Publikacja była rozdawana zasiadającym na widowni teatru tego dnia.
Jeśli jednak Czytelnikom Piastowskiej wypadły wtedy jakieś zajęcia i nie mogli ani zajrzeć do teatru, ani zdobyć Brudnopisu…, proponuję całkiem subiektywny, szybki i mocno wyrywkowy jego przegląd.
Teksty znalezione, jak niektórym zapewne wiadomo, znajdowano w różnych miejscach.
I różnych epokach. Jeden znaleziono w Saragossie, inny w wannie, w butli, a jeszcze kolejny – w Akce.
Uczciwi znalazcy wprowadzali swoimi znaleziskami odbiorcę w odległe zdarzenia, przedstawiali swoje refleksje, rekonstruowali wypadki.
Tak jest też w Brudnopisie znalezionym w teatrze: odległe zdarzenia, rekonstrukcje, refleksje.
Bardzo ciekawe.
Są też tutaj intrygujące białe plamy – to znaczy tematy w Brudnopisie… niepodjęte zupełnie lub potraktowane dość pobieżnie albo zaskakująco – co refleksji na temat przeszłości Modrzejewskiej robi trochę niedobrze.
Taką białą plamą jest impreza 20 lat po, o której szerzej w Piastowskiej z 11 września 2023 (https://www.gazetapiastowska.pl/region/30-lat-po/).
Ta osobliwość w działalności Jacka Głomba została przemilczana w Brudnopisie… zupełnie. Kompletnie, całkowicie.
Totalnie.
A wielokrotnie jubilat wspominał Tadeusza Krzakowskiego. Od okresu bycia na ty, aż po czas przypisywania ówczesnemu prezydentowi nienawiści. I ten rozdźwięk Jacka i Tadeusza powracał w rozmowie, można by powiedzieć – niemal obsesyjnie. Nadmiarowo.
Kilkakrotnie, wydaje się, przecząc samemu sobie – mówi jubilat także o polityce, a w szczególności o PiS. Podobnie nadmiarowo i, powiedzmy – turbosubiektywnie.
Jest w Brudnopisie… kilka i innych nawrotów i jakby natręctw, co w rozmowie, przyznajmy – zdarzyć się może.
Ale o tym momencie utarcia cum magna gloria nosa Tadeuszowi Krzakowskiemu i jego ratuszowej ekipie, o zagraniu na nerwach całej legnickiej (i nie tylko) prawicy, wykazaniu (czemu gdzie indziej Jacek Głomb zdecydowanie i – niewiarygodnie, zaprzecza) związków oraz siły poparcia przez centralne ośrodki władzy (2013 rok czyli rząd Donalda Tuska) – o tym momencie – nic.
Ani prowadzący rozmowę o temat nie zahaczał, ani rozmówcy się nie narzucali.
Nic. Czy nie jesteśmy ciekawi – dlaczego?
Opowieści o tym, jak nawiązywano i nawiązano kontakt z Rosją – telewizją Zwiezda, Rossijską Gazietą. Kto w nawiązaniu brał udział. Jak zaproszono Jacka Głomba do ogłoszenia legnickiej imprezy w samej Moskwie. Kto zaprosił i kto w Polsce wyraził zgodę na to. Czy taka zgoda była wymagana. Z kim się Jacek Głomb spotykał, jacy dostojnicy Federacji Rosyjskiej ściskali mu dłoń, w jakim hotelu się zatrzymał. Ilu agentów FSB zdołał naliczyć podczas wizyty wokół siebie – to wszystko wspaniale zmieściłoby się w części Brudnopisu… zatytułowanej O podróżach albo
O dyrektorze – reżyserze. Jakie to interesujące – czyż nie?
Dzisiaj zwłaszcza. Gdy już opadły maski, Władimir Władimirowicz okazał się tym, kim zawsze był i jest w istocie, gdy już tamte zdarzenia są odległe i należą do przeszłości minionej.
Trochę szkoda, że te fascynujące opowieści ominęły nas wszystkich. I tych co siedzieli w teatrze i słuchali refleksji na temat przeszłości Modrzejewskiej, i tych, co tylko przeczytali Brudnopis… .
I także tych, którzy nie czytali, ale właśnie czytają w Piastowskiej ten jakże subiektywny i szalenie wyrywkowy Brudnopisu… przegląd. I autora słów niniejszych – także.
Szkoda, że te kąski zachowuje Jacek Głomb dla siebie tylko.
Może dlatego, że takie są mało teatralne, słabo modrzejewskie?
Choć bardzo przecież legnickie. Może. No, trudno.
Inna rzecz – już ściśle teatralna, która zwraca uwagę, znajduje się w części Brudnopisu… nazwanej
O tym, dla kogo jest teatr.
Zaczyna się ona od stwierdzenia jubilata: teatr nigdy nie był dla każdego. A powtórzenie: teatr nie jest sztuką dla każdego czyni ten sąd niezwykle kategorycznym.
Co zaintrygowało mnie w tym rozdziale?
Pogląd wyrażony tylko (!) czterokrotnie, czyli – zdecydowanie, że ludzie nie chodzą do teatru ze strachu.
To sformułowane jest tak (K. Knychalska) Ci, co sami przychodzą do teatru, rzeczywiście nie stanowią wielkiej grupy w stosunku do ilości ludzi, którzy mogliby przychodzić, gdyby się nie bali.
(M. Bulanda) Tam ludzie, których zaprosiliśmy, a oni przyszli, chcieli wziąć udział w spektaklu, którego stworzenie było celem projektu. Musieli przełamać strach, jakieś osobiste problemy, wejść w to. (K.Knychalska) Ja sobie czasami stawiam pytanie, dlaczego ludzie z mojego pokolenia nie chodzą do teatru, i znajduję taką odpowiedź, że blokuje ich strach. (…) teatr bardziej wymagający budzi właśnie tę obawę o to, że nie uda się zrozumieć (podkreślenia autora).
I jak Wam się podoba, drodzy Czytelnicy – boicie się teatru?
Macie pietra, że moglibyście nie zrozumieć? Głupio tak – kupić bilet, przyjść i nie zrozumieć, prawda?
Grzegorz Szczepaniak usiłuje racjonalizować: Nie rozumieją, bo nie mają podstaw, bo ich nie oswojono z teatrem za młodu, bo nie mają narzędzi, by zdekodować te przekazy.
Dlatego właśnie, idziemy tu za przypuszczeniami i koncepcjami rozmówców – jest strach.
Ale ta myśl Grzegorza Szczepaniaka nie wydaje się dosyć wnikliwa, choć może słuszności łut ma.
Bo za młodu, to różnych tam oswojeń pewnie i niejeden z nas zaznawał, ale czas płynie i tamte dekodujące narzędzia, i kody same – dawno już sczezły.
I co to w ogóle znaczy: za młodu? Każdy ma swoje za młodu i każdy inne skąd – inąd, a ci, co nie chodzą do teatru to ogrom ludzi przecież, których za młodu przypadało na rozmaite lata i miejsca. I w ogóle…
A teatr, co w Brudnopisie… nie raz brzmi, ciągle przecież szuka nowego.
Tematów. Form. Kodów.
A i jeszcze są szyfry genologiczne, a gdyby apetyt na awangardystykę jakiś przyszedł albo w jaki brut-urbanistyczno-turpistyczny pseudopostneomodernizm wejść zechciało się teatrowi, to – co?
Nie strach?
A jeszcze są w teatrze indywidualności, których myśl pojąć niełatwo, a co dopiero przedstawić na scenie (taki Levin, na przykład, by wziąć coś już z lekka oswojonego).
A są jeszcze i mody, które z arcyklasycznej Antygony robią jakąś feministyczną przebierankę aktywistów bieżącej społecznej ruchawki z wybitnie prymitywnym przesłaniem w finale.
I co ma z tym robić oswojony za młodu z antycznym teatrem w szkole człowiek, który patrzy na takie coś?
A wokół tak zakodowanych artystycznie widowisk zwykle jest jeszcze wytwarzana informacyjna otulina, gdzie głosi głośno się kolejny sukces i odkrywcze podejście do zagadnień i rozwiązań formalnych.
Lub postuluje jakieś szokujące zabiegi – jak w recenzji Momo, w której sugerowana była niepotrzebność Mistrza Hory w akcji?
A parcie aktualności? A ciągoty, żeby dokuczyć władzy? Wyśmiać sektę?
Obawa?
Może – przed trawieniem czasu na dekodowanie przekazów często/nie zawsze wartych tego wysiłku.
Może – zniechęcenie?
Zdecydowanie – teatr nie jest sztuką dla każdego. Nie jest też sztuką dla szczególnie odważnych, wbrew temu, co sądzą rozmówcy.
Publiczność, odbiorca, widownia pojawia się w rozmowie także i w innych jej rozdziałach. I mówi się, z dystansem wprawdzie do takiego ujęcia, ale o publiczności wychowanej (K.Knychalska). Czyli wdrożonej do dekodowania, obeznanej – swojej, wiernej. O wyznawcach.
Wydaje się, że można, wbrew zastrzeżeniom K.Knychalskiej – tak właśnie pomyśleć.
Tu w THM nikt się na nic nie oburza, nie rzuca pomidorem, nikt nie wychodzi w trakcie, nie gwiżdże, a brawa bije się zazwyczaj na stojąco i długo.
Grzegorz Żurawiński także zauważył po wystawionym w 2006 roku w Legnicy Wielkim kazaniu księdza Bernarda z genialnym Jerzym Trelą, że w trakcie spektaklu śmiech był tak rzadki i nieśmiały. To wystawiona publiczności, może niechcący, cenzurka raczej nieciekawa.
Nawykli do kodów Modrzejewskiej nie zdołali rozkodować kodów innego teatru?
Zwraca uwagę to zadziwiające uzasadnienie niechodzenia ludzi do teatru: strach.
Mocne.
Nie szuka się po swojej stronie przyczyny owego ludzkiego niechodzenia do teatru.
Wychowana uprzednio publiczność pomału zużywa się i starzeje, nowej zaś przybywa wolno lub wcale. Wnioski zaś spisane w Brudnopisie… dotyczą mankamentów edukacji.
Ot.
Zdarzyło mi się już raz popełnić tekst na ten temat (https://www.gazetapiastowska.pl/kultura/ci-i-tamci/), więc zaprzestanę.
Jest w Brudnopisie… jeszcze kilka i innych wątków wartych zatrzymania się i namysłu.
Jednym z nich jest PiS i okres jego władzy. Nie jest to opisane-omówione jako naczelna bolączka, choć powołanie Fundacji Naprawiacze Świata, Kawiarenki Obywatelskiej, Uniwersytetu Latającego czy akces do KOD mogłoby być rozpoznane jako brzęk nożyc.
Ale to można zostawić to sobie na inną okoliczność.
(Adam Kowalczyk, „Brudnopis znaleziony”, https://www.gazetapiastowska.pl/, 16.09.2024)