Człowiek przychodzi na świat z licznymi odruchami. Jego usta mimowolnie układają się do ssania, a dłonie do chwytania. Podręczniki wymieniają kilka pierwotnych reakcji, które na wczesnym etapie życia pomagają maluchom przetrwać, a lekarzom ocenić ich stan zdrowia. W swoim felietonie z cyklu „5000 znaków” pisze Magda Drab.
Jednak z czasem odruchy te stają się zupełnie nieprzystosowawcze i zanikają. Przynajmniej powinny, bo jak się okazuje, przysparzają wielu problemów w dorosłym życiu. Nauka odkryła już, że w całkiem dojrzałych ciałach mogą ukrywać się utrwalone odruchy nieskoordynowanych bobasów, które jak złe chochliki utrudniają wykonywanie podstawowych czynności. Problemy z utrzymaniem równowagi, choroba lokomocyjna, uporczywe błędy ortograficzne, niechęć do zmian, niezdecydowanie, słaba orientacja w przestrzeni, gryzmolenie, ciągłe powroty do ortodonty na skutek wciąż krzywiących się zębów, brudzenie się przy jedzeniu i ogólna nadwrażliwość mogą być skutkiem berbecia, który zachował się w naszym ciele wbrew oczekiwaniom społeczeństwa. Mimo wąsów, zmarszczek i pełnego kostiumu niemowlak trzyma się naszego układu nerwowego jak uporczywa skamielina. Na szczęście liczni terapeuci, zawsze chętni do naprawiania i rehabilitowania, znaleźli już sposoby na wypędzanie złych chochlików odruchów pierwotnych.
Jednak Moro, ATOS, STOS czy TOB to nie wszystkie imiona złych demonów stojących na drodze naszemu szczęściu. Istnieje cała masa odruchów, które pojawiają się później, wraz z rozwojem człowieka, a których zaniku nikt już nie śledzi. Wiele z nich ma charakter niejednoznaczny i subtelny. Można nazwać je przemijającymi skłonnościami wieku dziecięcego. Ale czy rzeczywiście odchodzą w niepamięć, czy tylko dobrze ukrywają się pod dojrzałą posturą ludzi jeżdżących dużymi samochodami i załatwiających swoje duże sprawy?
Kto poznał jakiegoś dwulatka, ten wie, że bardzo silnym odruchem jest rozpędzona otwarta dłoń czy ostre szczęki uruchamiające się w odpowiedzi na niepomyślny obrót spraw. Reakcja ta jest powiązana z głęboko zakorzenionym prawem własności. Pragnienie posiadania i mianowania kolejnych rzeczy swoimi może w dorosłym życiu skutkować większym zapotrzebowaniem na przestrzenie magazynowe lub kompulsywnym kolekcjonowaniem aktów notarialnych, a jeśli możliwości są większe – anektowaniem bardziej okazałych obszarów. I tu właśnie pojawiają się najbardziej rozpędzone pięści i ostre zęby. Skłonność do bicia i gryzienia oraz ogólnie pojętej agresji obserwowanej w żłobkach, choć stopniowo wyciszana przez reprymendy i socjalizację, może ponownie ujawnić się w dorosłym życiu, jeśli zabraknie kontroli surowej przedszkolanki.
Odruch chowania się w spódnicę czy w nogawkę opiekuna jest bardzo trudny do zidentyfikowania w dorosłym życiu, zwłaszcza że stanowi kwestię osobniczą i nie występuje w równym stopniu u każdego. Można się go doszukiwać w szeroko dyskutowanych relacjach damsko-męskich, które, jak wiadomo, często stanowią niestety kalkę relacji rodzicielskiej. Zanurzając głowę w spódnicę czy nogawkę, da się czasowo unikać narażania się na ekspozycję społeczną i przerzucać odpowiedzialność za swoje życie na kogoś innego. Wtulanie się w opiekuna jako skamielina odruchów dziecięcych utrudnia również walkę z patriarchatem, który do znudzenia odmieniany jest przez wszystkie przypadki w debacie publicznej, a który w znacznym stopniu zasilany jest przez naprzemienne wtulanie się w spódnice i nogawki.
Odruch deptania świeżego śniegu, burzenia wież z klocków czy rozdeptywania owoców śnieguliczki białej można zakwalifikować jako instynkt destrukcji. Jest on bardzo trudny do zaobserwowania, bowiem u dorosłych osobników dobrze maskują go działania z pozoru przeciwne. I tak karczowanie lasu może być nazwane tworzeniem pola uprawnego, kopanie dziury w ziemi – budową kopalni, a intensywne przyjmowanie alkoholu i narkotyków w grupie znajomych – rozwijaniem życia towarzyskiego.
Istnieje jeszcze odruch obserwacji insekta. Na obiekt obserwacji nadają się wszelkie mrówki, żuki i motylki. Zachowanie to jest powszechne u dzieci, które utykają na leśnych ścieżkach czy przydrożnych trawnikach i nie dają się odciągnąć od problemu badawczego w żaden sposób. Ciekawość, żyłka naukowa, skłonności kontemplacyjne – tak można mianować ten analityczny odruch utrwalony w dorosłym życiu. Zdarza się, że przynosi on negatywne skutki, ale w odróżnieniu od innych skłonności wydaje się dawać też sporo dobrego. Ambiwalencję tę doskonale obrazuje przykład Andre Geima, który jest jednocześnie laureatem Nobla z fizyki za odkrycie grafenu, jak i Antynobla za swoje badania nad lewitacją żab i chomików.
Jeśli niedojrzała istota jest w nas bardzo silnie zakorzeniona i nie daje się w pełni usunąć, odruch obserwacji insekta może stać się remedium na inne, bardziej szkodliwe reakcje. Czasem lepiej bez większych celów kontemplować robaka, niż gryźć, deptać, brać odwet, nie dzielić się zabawkami, a potem siedzieć z głową w czyjejś spódnicy. Ponadto wgapianie się w obrazy naprawdę dobrych malarzy ma działanie przeciwbólowe, jak dowiedli autorzy innych badań naukowych nagrodzonych Antynoblem. Szkoda nie spróbować.
(Magda Drab, „5000 znaków. Odruchowo”, Miesięcznik „Teatr” nr 9/2024, https://teatr-pismo.pl/)