Trwa 28. Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski w Gdańsku. Świat snów to świat fantazji o lepszym świecie, świat redukowania traum i grzechów, przekształcania ich na coś lepszego, przepracowywania ich. Tylko czy może być coś lepszego? Czy wciąż jesteśmy w stanie redukować zło? Pisze Małgorzata Klimczak.
Kolejny dzień festiwalu skupił się na tym, co ludzkie i nie-ludzkie. Na skali zła, jaka się może zrodzić w człowieku, na przyczynach i skutkach tego zła i na radzeniu sobie ze złem. Zazwyczaj bezskutecznie.
W Konkursie SzekspirOFF Teatr Cinema pokazał sztukę „Siedem snów głównych" w reż. Zbigniewa Szumskiego. Reżyser rozłożył najważniejsze grzechy ludzkości na czynniki pierwsze. W sekwencji następujących po sobie scen nasz wewnętrzny przewodnik tworzy sny. A te nigdy nie mówią tego, co wiemy, tylko to, czego nie wiemy. Oniryczny tytuł prowadzi skojarzeniowo do grzechów i białych plam. Widzowie spotykają Oprowadzacza – przewodnika, który mami wiedzą. Używa w tym celu ważnych komend i tekstów wpisanych w archiwa kultury światowej. Próbuje zawstydzić, rozbawić, zasmucić Szekspirem.
Mimo że u Szekspira tak ważne jest słowo, spektakl jest bardzo wizualny i muzyczny. Aktorzy bazują też w dużej mierze na niewyszukanej choreografii skupiającej się na symbolicznych ruchach i gestach. Powtarzalnych do bólu i gęstych znaczeniowo. Recytują, melorecytują, wykrzykują, wyszeptują.
Spektakl jest pełen ciekawych rozwiązań scenicznych, a znaczącą rolę odgrywa muzyka grana na żywo, która wprowadza specyficzny klimat (skrzypce i doira uzbecka na przykład).
W Konkursie o Złotego Yoricka Bałtycki Teatr Dramatyczny w Koszalinie zaprezentował „Makbeta" w reż. Pawła Palcata.
Wersja z Koszalina w klasycznym tekście dostrzega napięcia na linii drapieżca–ofiara, bada granice dobra i zła, tego, co ludzkie i tego, co zwierzęce. Wiedźmy to sanitariuszki, akuszerki najskrytszych pragnień.
Wyjątkowość tej inscenizacji polega na tym, że przyroda odgrywa tu, jeśli nie dominującą, to znaczącą rolę. Zachowanie jeleni na rykowisku porządkuje procesy odbywające się w naturze, które regularnie zaburza człowiek. Człowiek okazuje się zwierzęciem, a zwierzę ma wymiar ludzki. To odwrócenie ról pozwala nam zobaczyć, jak rodzi się zło. Jak mało ludzcy potrafią być ludzie. Jak daleko potrafią zatracić się w zbrodni i okrucieństwie, bez większych skrupułów.
W spektaklu obserwujemy uwypuklone ludzkie słabości, które rodzą namiętności i żądze, które wprawiają w ruch siły zła, które trudno zatrzymać.
Reżyser Paweł Palcat ciekawie poprowadził aktorów, nie pozwalając im na zakrzyczenie postaci, jak to często bywa w dramatach szekspirowskich na scenie. Jest tu dużo wolnego tempa, w wypowiadanych kwestiach, w scenach bez słów. Nie powoduje to dłużyzn, raczej wymusza skupienie, o które w dzisiejszym szybkim świecie tak trudno. Patrząc w skupieniu widzimy wyraźniej każdą słabość bohaterów, każdą wadę, każdą zadrę. Wprowadzenie na scenę kamery, którą operuje jedna z Wiedźm, pozwala na zbliżeniach zobaczyć bohaterów jakby dokładniej, każde zatrzymanie obrazu to uchwycenie przełomowego momentu w życiu bohatera.
Wprowadzenie dodatkowych scen nagranych wcześniej pozwala poszerzyć perspektywę, pokazać, co się dzieje poza zamkiem Makbeta. Las, odgłosy przyrody, nocne sceny ze zwierzętami, piękna przyjaźń Makbeta z Bankiem, triumfalny powrót Malcolma – wszystko to jest wartością dodaną w przedstawieniu.
Duże uznanie należy się również Maciejowi Zakrzewskiemu za muzykę i Ewelinie Ciszewskiej za ruch sceniczny, bo to są elementy, które bardzo niosą ten spektakl.
(Małgorzata Klimczak, „W matni grzechu i zła”, http://www.dziennikteatralny.pl/, 1.08.2024)