Często ogranicza nas budżet. Złotówkę obracamy z każdej strony, zanim ją wydamy. Zaczęłam myśleć o tym, aby zrobić zaletę z czegoś, co mnie ogranicza, czerpać inspiracje ze wszystkiego, co blisko mnie – powiedziała PAP Małgorzata Bulanda, scenografka i kostiumografka Teatru im. H. Modrzejewskiej w Legnicy. Rozmawiał Patryk Osadnik.

PAP: Powiedziała pani, że Śląsk to raj. Nie jest to jednak typowa wizja raju, bo wynika z nagromadzenia opuszczonych obiektów przemysłowych.

Małgorzata Bulanda: Mój raj to historia, przeszłość, szukanie konotacji do tekstu, żeby widz miał przyjemność budzenia swojej wyobraźni, żeby to w nim działa się cała ta magia. To jest dla mnie najważniejsze. Scenografia w przestrzeniach industrialnych czasem nie polega na dużej liczbie elementów, które wprowadzam, ale wręcz przeciwnie na oszczędnym dodawaniu czy uwydatnianiu pewnych elementów w celu zbudowania świata na potrzeby opowieści.

PAP: Pamięta pani, kiedy zakochała się w przestrzeniach industrialnych?

M.B.: To chyba miłość, która towarzyszyła mi zawsze. Przełomowy był pierwszy spacer po Legnicy. Jechałam do tego miasta nieco przerażona. Wiedziałam tylko tyle, że ze wszystkich stron jest otoczone przez poligony wojsk radzieckich. Wyobrażałam sobie je jako ponure, smutne, brzydkie, a na dodatek oszpecone ideologicznie. Pierwszy raz zdziwiłam się już na dworcu, który jest przykryty olbrzymią czaszą. To jeden z niewielu takich w Polsce. W drodze do teatru rozglądałam się po ulicach. Weszłam do ewangelickiego kościoła Marii Panny, który zachwycił mnie przepięknymi freskami. Na dodatek w latach 70. centrum miasta mocno ucierpiało podczas powodzi. Kościół także został zalany, a kiedy woda ustąpiła, na kolumnach powstały fantastyczne wykwity, które spowodowały, że ich ornamentyka stała się jeszcze ciekawsza. Zafascynowało mnie to miejsce. Tam wystawiliśmy swój pierwszy industrialny spektakl – „Pasję”.

PAP: Na stałe związała się pani z Legnicą w 1994 r. Wówczas wyjście poza mury teatru szybko zyskało aprobatę widowni czy trzeba było na to poczekać?

M.B.: Paradoksalnie było to prostsze niż zaproszenie ludzi do klasycznego teatru. Z jednej strony powodowała to ciekawość, z drugiej odarcie sztuki z pewnego rytuału. Można było wejść na spektakl wracając z zakupów. Naszą drugą realizacją był „Zły”. Przygotowywaliśmy go w wielkiej hali, która została nam udostępniona. Chcieliśmy oddać ducha czasów i literatury Leopolda Tyrmanda. Postawiliśmy na bójki, samochody, które pędziły wokół widowni, kaskaderów. Aż pewnego dnia hala została zamknięta na kłódkę przez grupę kapitalistów, którzy postanowili ją przejąć. Byliśmy bardzo zdesperowani. Zostało niewiele czasu do premiery i uznaliśmy, że po prostu włamiemy się do środka. Przyjechali dziennikarze z gazet, stacji radiowych i telewizyjnych, zrobiło się o tym głośno. Wszystko skończyło się polubownym załatwieniem sprawy przed marszałkiem województwa. Zagraliśmy tam, gdzie od początku zamierzaliśmy to zrobić.

PAP: Na kilka obiektów państwa sztuka rzuciła światło i udało się je uratować. Na przykład bibliotekę Donnersmarcków w Zabrzu.

M.B.: Rzeczywiście zagraliśmy tam „Balladę o Zakaczewiu”. Wówczas to miejsce rozpalało wyobraźnię. Dawne kasyno, obok pływalnia i biblioteka Donnersmarcków. Zagraliśmy w bibliotece, gdzie teraz jest Filharmonia Zabrzańska. W kasynie działa Teatr Nowy w Zabrzu, a w pływalni jest bardzo dobra restauracja. W ludziach rośnie świadomość, że choć wiele takich obiektów jest w fatalnym stanie, to warto w nie zainwestować, a nie burzyć. Zresztą zazwyczaj są w bardzo atrakcyjnych lokalizacjach. Coraz częściej się je adaptuje. Tym bardziej, że świadomość lokalna w Polsce wzrasta i liczę na to, że społeczności lokalne wezmą sprawy w swoje ręce.

PAP: W Muzeum Śląskim można zobaczyć pani wystawę „Świat Zagadka”. Związki z tym miejscem ma pani jednak dużo dłuższe. Kiedy wystawiana była tutaj „Orkiestra”, gmach muzeum był dopiero w budowie.

M.B.: Tak. Przyjechaliśmy do Katowic i powiedzieliśmy, że chcemy wystawić spektakl o górnikach. Co prawda wywodzący się z Zagłębia Miedziowego, ale przecież Zagłębie Miedziowe zbudowali specjaliści stąd, a poza technologią i wiedzą przywieźli także swoje tradycje, np. kult św. Barbary. Tak trafiliśmy w miejsce, gdzie dziś stoi Muzeum Śląskie, a wtedy była to po prostu ogromna dziura w ziemi. Zagraliśmy w jednym z budynków dawnej kopalni, na terenie której powstawało wówczas muzeum i cała Strefa Kultury. Sama praca nad „Orkiestrą” była niezwykłym wyzwaniem. Autor tekstu Krzysztof Kopka odbył niezliczone rozmowy z górnikami, którzy grali w orkiestrach górniczych. Później kręciliśmy ten spektakl dla Teatru Telewizji 300 i 600 metrów pod ziemią. Obserwowaliśmy ogromny wysiłek tych ludzi. Oni też obserwowali naszą pracę i szczerze mówiąc nie chcieli się zamienić. Może raz, jak do tych podziemnych chodników zjechała do nas… pizza.

PAP: Jak powstawała wystawa „Świat Zagadka”?

M.B.: W teatrze zawsze musi się coś dziać. Pandemia była czasem, kiedy przez moment nie działo się w nim nic, a później przez dłuższy czas działo się niewiele. Co prawda szybko się otrząsnęliśmy. Wzięliśmy na warsztat „Dekameron”, a aktorzy wybierali sceny, konsultowali je i realizowali w domach za pomocą kamer. Kiedy w końcu powoli zaczęliśmy wracać do pracowni, oczywiście w reżimie sanitarnym, rzuciłam się w wir pracy twórczej. Zaczęło się od dwudziestu manekinów, a tak naprawdę ich rąk i nóg, które trzeba było dopasować do tułowia. Tak powstawały i wciąż powstają kolejne obiekty. Jest tam dosłownie wszystko to, co było zbędne. Postać, którą nazwałam Stańczykiem, taka z Pałacem Kultury na głowie, ma tułów zrobiony ze śmietnika. Zdradzam, że to Stańczyk, ponieważ nie podpisałam poszczególnych elementów wystaw. Dlaczego? Chciałabym, żeby każdy nazwał je osobiście według własnej świadomości i wyobraźni.

PAP: Recykling to częsta metoda w codziennej pracy teatralnego scenografa i kostiumografa?

M.B.: Często ogranicza nas budżet. Złotówkę obracamy z każdej strony, zanim ją na cokolwiek wydamy. To spowodowało, że rozwinęłam się w tym kierunku. Zaczęłam myśleć o tym, aby zrobić zaletę z czegoś, co mnie ogranicza. Tak zaczęłam czerpać inspiracje ze wszystkiego, co blisko mnie. Na przykład kiedyś z budynku, obok którego przechodziłam, runął piorunochron. Zabrałam go ze sobą i stworzyłam z niego kostium. Po jednym z remontów mieliśmy dużo folii, które niemal od razu wylądowały na scenie i powstała z nich scenografia. Taka praca potrafi poszerzać sposób patrzenia na rzeczy, które wydają się być bezużyteczne.

PAP: Wszystkie stroje, które można zobaczyć na wystawie, pochodzą ze spektakli?

M.B.: Część tak, a część nie. Choć niewykluczone, że tchniemy w nie życie. Spotkałam się w Katowicach z młodymi adeptami szkoły aktorskiej przy Teatrze Śląskim i myślę, że wspólnie się nad tym pochylimy. Mam nadzieję, że z naszego porozumienia wyjdzie dużo ciekawych wrażeń artystycznych.

(Patryk Osadnik, „Małgorzata Bulanda: Zaczęłam myśleć o tym, aby zrobić zaletę z czegoś, co mnie ogranicza”, https://e-teatr.pl/, 29.07.2024)