Rozmowa z Pawłem Palcatem, reżyserem, aktorem (m.in. popularnego serialu „Policjanci i policjantki"), pisarzem. Gościnnie na deskach Bałtyckiego Teatru Dramatycznego reżyseruje „Makbeta" - najważniejszą premierę 70. sezonu koszalińskiego teatru. Rozmawia Joanna Boroń.

Pretekstem do naszej rozmowy jest najnowsza i najważniejsza w tym sezonie premiera Bałtyckiego Teatru Dramatycznego, czyli „Makbet". To najczęściej wystawiana sztuka na świecie, doczekała się wielu niezwykłych interpretacji - mniej lub bardziej odważnych, ekranizacji... Czy jako twórcy to pana nie paraliżuje? Dużo materiału porównawczego...

W przypadku „Makbeta" jest dużo materiału porównawczego, to prawda. Ale nie, to mnie nie paraliżuje. Myślę, że każdy twórca ma w sobie właściwą dla siebie wrażliwość. Różne są też okoliczności, w jakich odbywa się praca nad tekstem. Więc siłą rzeczy te „Makbety" się od siebie różnią. Wystarczy spojrzeć na realizacje filmowe na przykład z 2015 roku z Michaelem Fassbenderem i z 2021 roku z Denzelem Washingtonem w roli tytułowej. Dzieli je raptem sześć lat, a są one diametralnie różne. Już sama obsada jest drastycznie różna. „Makbet", podobnie jak cały Szekspir, inspiruje od stuleci. Szekspir skodyfikował w swoich sztukach zachowania ludzkie, które są uniwersalne niezależnie od tego, w jakich czasach żyjemy.

A jednak to zastanawiające, że akurat ta krwawa próba przejęcia tronu w Szkocji do dziś jest tak popularna...

Myślę, że ta popularność niekoniecznie opiera się na warstwie fabularnej sztuki, czyli królobójstwie i zamachu stanu, tylko na ambicji, która sama w sobie jest zjawiskiem, emocją uniwersalną. Ambicja dotyczy nie tylko świata polityki, wyższych sfer w polityce, ale i firm, w których pracujemy, wszelkich relacji. Rządzą nami emocje, chcemy piąć się coraz wyżej, jeśli jest to niemożliwe, jeśli nad nami jest jakiś sufit nie do przebicia, to robimy wszystko, by cel osiągnąć, bywa, że kosztem niszczenia czyjejś kariery albo nawet życia. I o tym dla mnie jest „Makbet".

Dla mnie w tej sztuce równie ważna, jak te chore ambicje, jest kwestia pewnej wrażliwości na znaki, przepowiednie. To, że jesteśmy w stanie wierzyć w różne rzeczy, które są, cóż, irracjonalne.

To prawda. Pracując nad sztuką, zastanawialiśmy się nad tym. Jeden z aktorów zadał bardzo dobre pytanie: Czy doszłoby do tego wszystkiego, gdyby Banko i Makbet nie spotkali na wrzosowiskach wiedźm? Oczywiście, że by do tego doszło.

Czyli waszym zdaniem oni usłyszeli to, co im w duszy grało? Potrzebowali tylko pretekstu, by zrealizować swoje ambicje?

Tak, to był tylko katalizator. Tak budujemy postać króla Duncana, tak budujemy Makbeta, Banka, całą tę wierchuszkę, by pokazać, że to wszystko i tak by się wydarzyło. W „Tronie we krwi" Akiro Kurosawy, w filmie, który został zrobiony na motywach „Makbeta", pada taka kwestia z ust Lady Makbet:
„Jeśli nie ty jego, to on ciebie zabije". I tak w rzeczywistości jest. Gdyby Makbet nie zabił Duncana, to ten prędzej czy później by się go pozbył, bo Makbet mu zagrażał, zaczął się robić zbyt silny, zaczął go przerastać.

Znam koszaliński teatr, pan również, bo nie jest to pana pierwsza realizacja w Koszalinie. Niestety, nasz teatr ma ograniczone możliwości techniczne i skromny zespół. Tymczasem „Makbet" to pięcioaktowa sztuka z rozbudowaną fabułą, wieloma postaciami, scenami takimi jak uczta czy „trzymanie" lasu. Jak pan chce to pokazać, opowiedzieć, korzystając z tak ograniczonych zasobów?

Przede wszystkim gwarantuję Państwu, że nie dopisałem ani słowa do mojej adaptacji „Makbeta". Jest to 100 procent Szekspira w Szekspirze. Wyszedłem z założenia, że oczywiście mógłbym, idąc z duchem współczesnych przedstawień, dopisywać coś nowego, tym bardziej w świetle takiej interpretacji postaci, jaką Państwu pokażemy. Postanowiłem jednak pod ten zespół, który mam, skroić tę interpretację. W oryginalnym tekście jest kilkadziesiąt postaci. Ja miałem do dyspozycji dziewięciu aktorów. Role się nie dublują. Cała moja praca z tekstem polegała na tym, by połączyć niektóre postaci, by te epizodyczne zredukować, by ich kwestie przypisać innym, ważniejszym postaciom. Zdradzę, że w naszej adaptacji nie ma trzech wiedźm, tylko dwie, a na dodatek pozbawiłem je metafizyki, uczyniłem z nich postaci, które po prostu znają mechanizmy rządzące ludźmi, potrafią odczytywać sygnały wysyłane przez przyrodę. I może ta ich nadwrażliwość powoduje, że przez innych odbierane są jako czarownice.

Czyli nie ma magii, jest intuicja?

Jest wiedza o ludzkiej naturze i są emocje. Tych emocji w naszym „Makbecie" nie zabraknie.

Wiem, że pracujecie z choreografem, więc spodziewam się paru ciekawych zabiegów. Słyszałam też, że będą wykorzystane elementy wideo. Jestem zaintrygowana, ale też zastanawiam się, co na to powiedzą widzowie, którzy idąc na „Makbeta", oczekują klasyki.

I tę klasykę dostaną. To jest najnowsze tłumaczenie Piotra Kamińskiego. Język się zmienia. Ta wersja jest chyba najlepiej zrozumiała dla dzisiejszego widza. Ale jest to nadal wiersz. Więc ci bardziej tradycyjni widzowie dostaną klasykę, bo, jak już mówiłem, nie dopisuję niczego do Szekspira, jedynie przycinam oryginał do mojej interpretacji i do możliwości obsady. Jeśli zaś chodzi o formę, to tak - ona ma być nowoczesna. Tu mogę Państwu zdradzić jedno, że to będzie opowieść wpisana w ten region, w Pomorze Środkowe, które - staram się - ma być podobne do Szkocji, może nie tej średniowiecznej. Mam nadzieję, że rozpoznacie Państwo miejsca bardzo charakterystyczne dla tego regionu.

Ja już się nie mogę doczekać dnia premiery.

Bardzo serdecznie zapraszam - 23 marca mamy premierowy spektakl. Sztuka, mam nadzieję, na dłużej zostanie na afiszu.

(Joanna Boroń, „Makbet to sztuka o ambicji, a przez to zawsze aktualna”, „Głos Koszaliński” nr 63, za: https://e-teatr.pl/, 15.03.2024)