Od najmłodszych lat dziewczynkom mówi się co wypada robić, czego absolutnie nie wolno i co też takiej nie przystoi. Ta narracja, jeśli jeszcze poparta naukami kościoła, odciska piętno na młodej duszyczce, która w pewnym momencie, zupełnie naturalnie, niczego innego nie pragnie jak... znaleźć sposób, by zgrzeszyć. Pisze Agata Kostrzewska.

A gdy przed tym grzechem kroki (nie daj Boże!) zacznie stawiać miłość – droga do upadku dziewczyny zdaje się wówczas zmieniać w prowadzącą wprost do piekła autostradę. W taką też podróż, trasą konsekwencji życiowych wyborów, zabiera nas główna bohaterka wystawianego na deskach Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy spektaklu „Dzieje grzechu. Opowiedziane na nowo" w reżyserii Darii Kopiec według scenariusza Artura Pałygi.

W tę opowieść wprowadza nas pięknie transowa scena, w której widzimy cztery rozmodlone więźniarki. Kobiety, w takt kojarzącej się z dalekowschodnimi brzmieniami muzyki (autorzy: Aleksandra Gronowska i Michał Litwiniec), przeżywają ekstazę. I bynajmniej nie wygląda to na religijny rodzaj uniesienia. Ich stroje (autorstwa Patrycji Fitzet), przypominające habity buddyjskich mnichów (dopiero później zobaczymy, że są to raczej utkane z koronek suknie) świecą jaskrawopomarańczowym blaskiem wydobytym za pomocą ultrafioletowego światła. Kolor ten odwołuje do uniformów noszonych w amerykańskich więzieniach i kojarzy się z tytułem głośnego serialu o osadzonych „Orange Is The New Black" (twórca Jenji Kohan, 2013–2019).

Na scenie znajduje się niewiele rekwizytów (scenografia autorstwa Aleksandry Starzyńskiej): po jej prawej stronie leży srebrne siedzisko, a w trzech punktach – po prawej, na środku i po lewej widzimy także trzy srebrne szafy/skrzynie, które, gdy zostaną później obrócone, będą pełnić, między innymi, role cel. W tle majaczy metalowa rampa. Na niej przechadzają się dwie Strażniczki – Bożena (Katarzyna Dworak) i Dorota (Gabriela Fabian), które komentują od czasu do czasu to, co widzą. Ich wygląd jest fascynujący. Pierwsza z nich ma na sobie krótką, czarną marynarkę z czerwonymi zdobieniami (w stylu tych noszonych przez toreadorów) narzuconą na czarny, ozdobiony czaszkami biustonosz i powłóczystą spódnicę maksi, również w czarnym kolorze. Jej głowę zdobi opaska z kwiatów, która do złudzenia przypomina te kojarzone z Fridą Kahlo. Druga z kobiet ma na sobie płaszcz w podobnym stylu, co pierwsza, czarne skórzane spodnie i czarny podkoszulek. Na plecach ubrań obu widnieją święte obrazy przypominające ikony. Obydwie bohaterki są także oplecione pasami z nabojami, co przydaje im grozy. To pierwszy moment, w którym tak wyraźnie widzimy, że kostiumy są jednym z absolutnych atutów tego spektaklu.

To więzienie tutaj zaskakuje. Na dodatek bal walentynkowy w takim miejscu? No i cztery Ewy zamiast jednej – Ewa (Magda Drab), Eve (Magda Skiba), Awa (Zuza Motorniuk) oraz Ewka (Anna Sienicka), które poprzez tatuaże i zadziorną postawę bardziej kojarzą się z bohaterkami serialu „Skazana" (reż. Bartosz Konopka, 2021), niż z efemeryczną bohaterką literackiego pierwowzoru. Gdzie tu choćby cień powieści Żeromskiego? Spokojnie, przyjdzie wraz z kompanią czwórki mariachi – Sanczeza (Paweł Wolak), Pedro (Jakub Stefaniak), Alvaro (Bartosz Bulanda) oraz Rodrigo (Arkadiusz Jaskot), którzy wkroczą na scenę z gitarami i pieśnią na ustach. Od tego momentu przygotowania do wspomnianej imprezy zaczną przeplatać się z, utrzymanymi w nieco onirycznym klimacie, retrospekcjami historii Ewy i Łukasza (Magda Drab i Jakub Stefaniak).

Tekst Żeromskiego jest do bólu liryczny, zwłaszcza, gdy opisuje on rodzące się uczucie. I między innymi ten rozmarzony początek miłości udało się tu oddać za pomocą równie metaforycznych obrazów (scenariusz: Artur Pałyga). Przykładem jest choćby scena, w której Łukasz związuje Ewę, a ona poddaje się temu procesowi tanecznym krokiem (choreografia autorstwa Michała Przybyły). Jest to intrygujące odniesienie do omotania i sideł, w jakie dobrowolnie wplątujemy się w stanie zakochania.

Warto tutaj zwrócić uwagę na to, że w przypadku bardzo dobrze zagranej przez Stefaniaka postaci Łukasza kreację dodatkowo tworzy tu zarówno aparycja typowego amanta, jaką aktor bez wątpienia dysponuje, jak i świetnie dobrany kostium (biała, luźna koszula i czarne spodnie). Jest on ewidentnym nawiązaniem do tego, w jakim występuje Antonio Banderas jako El Mariachi w „Desperado" (reż. Robert Rodiguez, 1995). Bohater ten kojarzyć się może jeszcze z wyglądu (z powodu niemal identycznych fryzur i podobnego zarostu) z żeglarzem Roux granym przez Johnny'ego Deppa w „Czekoladzie" (reż. Lasse Hallström, 2000). Postać Niepołomskiego skradnie więc serce nie tylko głównej bohaterki, ale zapewne i wielu przedstawicielek żeńskiej części publiczności.

Wracając do samej narracji spektaklu i jej odniesienia do prozy, którą była inspirowana, można śmiało stwierdzić, że losy pogubionej Ewy i jej pozostałych wcieleń bez wątpienia zostały przedstawione tu w poetycki sposób. I choć ta poezja ma często gorzki smak, gdy mówi wiele o utracie złudzeń i ulotności uczuć (pękające lub ulatujące w powietrze czerwone baloniki w kształcie serc ilustrują to nader wymownie) to nadal niesie potężny ładunek pełnego symboli piękna. Nie przyćmiewają tego nawet „scenki rodzajowe" kojarzące się z tymi ze „Świata według Kiepskich" (twórcy Okił Khamidov, Patrick Yoka, Adek Drabiński, 1999-2022), jak choćby ta, w której Ojciec (Paweł Wolak) ubrany w siatkowy podkoszulek (tutaj akurat czarny, ale nadal krojem przypominający klasyczną „żonobijkę" Ferdka Kiepskiego), przesiaduje w toalecie, a Matka (Katarzyna Dworak) robi mu typowy małżeński wykład. Dynamika tego spektaklu jest zresztą w miarę wyrównana – żaden z oddanych tu nastrojów nie staje się przytłaczającą widza dominantą.

Przedstawiona tu historia w swojej warstwie znaczeniowej jest splotem motywów ukazujących dokąd prowadzą skrajności. Mówi o tym jak trudne bywają relacje matki i córki – wykreowany przez Magdę Drab i Katarzynę Dworak duet rodzic-dziecko jest godny podziwu: wiarygodny i dobrze odzwierciedlający tę niełatwą często więź. Przemożna chęć uchronienia dziecka przed okrucieństwem świata obraca się przeciwko rodzicowi, ale także przeciwko temu dziecku właśnie, w momencie, w którym przekracza cienką czerwoną linię, za którą zaczyna się toksyczność. Dodatkowo wątek religii, jej wpływu na Ewę i wybory, których potem dokonuje, pojawia się wielokrotnie. Kładzione przez lata do jej głowy frazesy odbijają się tu zniekształconym echem, gdy życie nie ma nic wspólnego z wzniosłymi ideami, a ludzie są po prostu... ludźmi, pełnymi najróżniejszych grzechów. Akcja faktycznie może dziać się, jak u Żeromskiego, na początku XX wieku. Może także dziać się i dziś, choćby w więzieniu, które tutaj zdaje się być także symbolem uwięzienia przez konwenanse i cudze wizje. Nieprzypadkowo Matka i Strażniczka (wracam do świętego obrazu na plecach marynarki!) to ta sama osoba. Ewa, Eve, Awa i Ewka są także tą samą, która pierwsza zjadła owoc z drzewa poznania dobra i zła i jednocześnie tą samą, która odsiaduje wyrok. Co gorsza – w każdym z tych przypadków pierwsza zła decyzja prowokuje następne, a potem kolejne. I nawet (a może zwłaszcza) fakt, że podstawą działania było coś tak szlachetnego, jak miłość, nie czyni ich uświęconymi.

Jeśli macie odwagę wziąć udział w tej dynamicznej i odrobinę onirycznej podróży po osobistej „highway to hell" Ewy Pobratyńskiej, wybierzcie się koniecznie do Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy na „Dzieje grzechu. Opowiedziane na nowo" w reżyserii Darii Kopiec.

(Agata Kostrzewska, „Przed upadkiem miłość kroczy”, http://www.dziennikteatralny.pl/, 9.02.2024)