Dziś (13.09.) portal e-teatr.pl opublikował „Subiektywny spis aktorów” według Jacka Sieradzkiego. W trzydziestej pierwszej edycji tego zestawienia za rolę w „Śnie srebrnym Salomei” wyróżniona została legnicka aktorka Gabriela Fabian.

Wracam do wywiadu Magdy Piekarskiej z Agnieszką Zgieb, tłumaczką Krystiana Lupy przy pracy nad spektaklem Les Émigrants w Genewie, zerwanej kilka dni przed premierą. Była w centrum awantury, reżyser nawrzeszczał na nią przy całej ekipie. Odchorowała, ale przeprosił ją publicznie, a w wywiadzie ona go wciąż broni i nadal chce z nim pracować, przez co nie jest chętnie cytowana w kolejnych publikacjach krytykujących metody reżysera. O samej pracy nad przedstawieniem mówi sporo, budząc zdumienie prowadzącej wywiad dziennikarki. Okazuje się, że na próbach większość czasu zajmowały monologi Lupy, wolno sądzić, znając choćby jego diariuszowe zapiski, że nie zawsze krystalicznie komunikatywne, tu jeszcze przepuszczane przez filtr przekładu. Szwajcarscy aktorzy słuchali wielogodzinnych przemów po polsku, potem szykowali improwizacje, translatorka przekładała je na polski, reżyser pisał z nich dialogi, które były tłumaczone z powrotem na francuski. Na scenę weszli trzy tygodnie przed premierą, z czego tydzień zabrały dokrętki filmowe. Czyta się to z poczuciem, że jest właściwie niemożliwe, iżby takim trybem miało powstać spójne, wyrzeźbione w trudnej materii, bogate aktorsko przedstawienie. A ono, twierdzi Agnieszka Zgieb, było już gotowe, gdy konflikt Lupy z akustykiem uruchomił strajk techników i zatrzymanie premiery.

Po kraksie nie odezwał się publicznie, o ile mi wiadomo, żaden aktor z genewskiej ekipy. Ani na tak, ani na nie. Ale i w Polsce, gdy dziennikarze ochoczo zabrali się za śledzenie rodzimych, zamiatanych pod dywan konfliktów na próbach, nie udało się im zdobyć niechętnego świadectwa od któregoś z aktorów – poza Joanną Szczepkowską, wierną swej niezgodzie na metody pracy Lupy trzynaście już lat, od premiery Persony. Ciała Simone.

Jak wiadomo, nie sam proces twórczy jest w tej sprawie obiektem zainteresowania opinii publicznej. Genewska katastrofa uruchomiła w wokółteatralnym światku odwieczny mechanizm ściągania z piedestału kogoś, kto bardzo długo cieszył się statusem bez mała półboskim. Co w przypadku Krystiana Lupy owocowało i wygórowanymi apanażami, i niepisanym prawem do dezynwoltury, do demolowania harmonogramów instytucjom i zatrudnionym w nich ludziom, do obcesowego traktowania współpracowników, a także do agresywnego rozładowywania emocji i do awantur usprawiedliwianych twórczym napięciem. Usprawiedliwienia takie straciły już chyba bezpowrotnie swą moc immunizującą. Prasa publikuje skargi producentów i członków ekipy technicznej, komentatorzy w imieniu młodego teatru, wyczulonego na wszelką przemoc, i fizyczną, i werbalną, a też generalnie wrogiego spetryfikowanym hierarchiom, ochoczo podpiłowują pomnik. W centrum uwagi staje zaś bezwzględny postulat zapewnienia w teatrze komfortu pracy na próbach – eliminacji z nich agresji, traum i przemocy. Postulat zrozumiały i niekontrowersyjny.

Ale ja tu za chwilę przedstawię, jak to robię co roku od niepamiętnych czasów, garść notatek o rozmaitych aktorskich dokonaniach na scenach w minionym sezonie, które wryły mi się w pamięć. Czy na pewno wszystkie zrodziły się w głębokiej harmonii wzajemnego zrozumienia i łagodnych uprzejmości? A może powstaniu niektórych z nich towarzyszyły kłótnie, trzaskanie drzwiami, przerywanie prób, przeprosiny wymuszone albo nie, etc. I co, piętnować to, sprawdzać, śledzić po Facebookach i innych zagłębiach plotek? Czy jednak przyjąć, że pewien typ konfliktów jest nieunikniony w zbiorowej robocie twórczej, budowanej na rozpalonych namiętnościach? Żeby było jasne: nie mam wątpliwości, że z zakulisowego życia należy eliminować patologie, głównie instytucjonalne, gdzie ktoś kogoś może gnębić dzięki pozycji, jaką ma w hierarchii. Ale poza nimi istnieje cała sfera emocjonalnego rozbudzenia, żywa i intensywna, która doprawdy nie musi być grzeczna w każdym aspekcie, a dojrzali artyści potrafią ją odpowiedzialnie i skutecznie przetworzyć w akty twórcze. Upraszałbym nie rozpędzać się z regulowaniem tej sfery – przy generalnie słusznej sanacji obyczajów. Bo da się wyobrazić widowiska, przy powstaniu których pilnowano z kodeksem w ręku, żeby podczas prób nikt na nikogo nie podniósł głosu, ale czy to na pewno będą te, które kwitujemy na widowniach najgorętszym aplauzem?

A w sprawie genewskiego przedstawienia Krystiana Lupy znaleziono wyjście. Robota nie pójdzie do kosza, spektakl będzie pokazany zimą w paryskim Odeonie. Będzie można zobaczyć, czy opisana metoda twórcza, dziwna, szalona, biegunowo daleka od rutyny – i od bezpiecznego komfortu też! – przyniosła cenny rezultat, choćby w aktorstwie, czy skończyła się niepowodzeniem, co także bywa losem mistrzów. Tak naprawdę liczy się tylko to.

Gabriela Fabian [mistrzostwo]

Ona jest główną personą Snu srebrnego Salomei Piotra Cieplaka w Teatrze im. Modrzejewskiej, nie Salusia i nie mężczyźni. Ona, księżniczka Wiśniowiecka, w prostej współczesnej sukience, ale z biżuterią na szyi, ma w sobie pokłady tej tak kluczowej u Słowackiego bolesnej ironii, graniczącej z pogardą, ale nie dla ludzi, tylko dla ról, które im przyszło grać, dla tych wszystkich mariaży, tych rżniętek, tej plątaniny ambicji i losów. Wie, czego chce, wie, gdzie może sobie pozwolić na uczuciowe zapomnienie, a gdzie ma się trzymać w ryzach. I patrzy z mądrą i gorzką wyższością na miotających się w nieskutecznych gestach pobratymców. Zna nieuchronność dziejów: wszystko potoczy się tak, jak się potoczy, a ona będzie mogła w ostateczności ledwie unieść brwi. Dawno jej na legnickiej scenie nie widziałem; pięknie o sobie przypomniała bogatą, mądrą rolą.

Cały spis dostępny jest – TUTAJ.

(Jacek Sieradzki, „Subiektywny spis aktorów teatralnych. Edycja trzydziesta pierwsza”, https://e-teatr.pl/, 13.09.2023)