Wyrocznia delficka mawiała, że „najpiękniejsze jest najwłaściwsze”, a Muzy i Charyty śpiewały na zaślubinach Kadmosa: „Kochane jest to, co piękne, co niepiękne, kochane nie jest”. I jak tu nie iść do kosmetyczki? Jak zaryzykować odrosty, niedogolone nogi i podkrążone oczy? Jak nie poświęcić choćby godziny dziennie kanałowi Ewy Chodakowskiej, kiedy tylko z nią, jak czytałam, można stać się najlepszą wersją siebie? W swoim comiesięcznym felietonie z cyklu „5000 znaków” pisze Magda Drab.

Rynek usług kosmetycznych i salonów spa rośnie średnio o dziesięć procent rocznie. W Stanach Zjednoczonych przeciętny Amerykanin na produkty kosmetyczne wydaje dwa razy tyle co na prasę i książki. Na usługi branży urodowej Polacy wydają więcej niż na kulturę w ogóle, bo ideał piękna cielesnego jest powszechnie znany, a piękno duchowe to inwestycja, której cel trudno jasno określić i opisać. Wszyscy więc zgodnie od kilkudziesięciu lat spędzają coraz więcej czasu na siłowni i w salonach urody, a produkcja botoksu, czyli jadu kiełbasianego, stale rośnie. Odcięcie Rosji od tej drogocennej trucizny w ramach sankcji było postrzegane jako bolesny cios dla obywateli tego kraju. Kto ich pokocha ze zwiotczałą i pooraną zmarszczkami cerą? Wszak „co niepiękne, kochane nie jest”. Satysfakcja z zemsty była duża, a i nadzieja niemała, że wszyscy wreszcie zobaczą, jacy Rosjanie bez wsparcia medycyny estetycznej są brzydcy i starzy. Jak pisał Eurypides: „Co piękne, to zawsze miłe”, stąd prosty wniosek, że niemili przecież Rosjanie w głębi skóry, pod warstwami botoksu kosmetycznego okażą się naprawdę nieznośnie szpetni i wreszcie ich wygląd stanie się spójny z wewnętrzną brzydotą moralną.

Ładny jest bezpieczny. Jest lubiany. Ma większe szanse na dobrą pracę. Powszechnie znany efekt aureoli działa na tak wielu polach, że inwestycja w wygląd wydaje się jedną z najpewniejszych w tych trudnych czasach. Czym jednak jest ideał? Patrząc na Wenus z Willendorfu, wydaje się, że czymś bardzo zmiennym i podyktowanym przede wszystkim aktualną potrzebą lub modą. Gdy Nan Goldin zaczęła w latach dziewięćdziesiątych fotografować chude i blade modelki w strojach znanych projektantów, inspirowała się subkulturą narkomanów. Wyniszczone fizycznie dziewczęta z cienkimi włosami i podkrążonymi oczami stały się jednocześnie wzorem piękna, do którego zaczęły dążyć nastolatki i młode kobiety z tych części świata, gdzie docierały magazyny modowe ze skrajnie wychudzonymi dziewczynami. To dlatego zaburzenia odżywiania i rozwijająca się od kilkudziesięciu lat epidemia anoreksji dotyczą głównie kultury zachodniej.

Dziś ideał wraca do swoich klasycznych korzeni. Grecka proporcja, symetria i harmonia to drogowskazy dla chirurgów plastycznych z całego świata. Dziś każdy może wziąć w dłoń kalkulator, miarkę i wyliczyć sobie w domowym zaciszu, jak daleko mu do doskonałości, a potem zebrać fundusze i wprowadzić konieczne zmiany. Witruwiusz powiedział wyraźnie, że twarz powinna stanowić 1/10 długości całej sylwetki, głowa 1/8, a tors 1/4. Doskonała proporcja rysów twarzy zawiera się w stosunku 1:1,618. Tyle razy dłuższe powinny być usta od podstawy nosa, zaś sam nos powinien być trójkątem równobocznym, w którym suma długości boków stanowi 1,618 podstawy. Twarz powinna być jak serce, podzielna na trzy równe części i symetryczna, z dobrze wymodelowaną brodą, policzkami i okolona wyrazistymi łukami brwiowymi. Zatem ekierka w dłoń, kalkulator na stół i jak mówi Debbie Harry w swojej biografii: „Face it”. W Internecie krąży nawet pomocniczy ranking dziesięciu kobiet najbliższych doskonałej proporcji stworzony przez chirurga plastycznego doktora Juliana de Silvy. Można użyć go poglądowo, gdy ilość działań matematycznych okaże się przytłaczająca. Chirurg zapewnia, że te dziesięć pań prawie nie wymaga już operacji. Domyślam się, że być w pierwszej dziesiątce to jak rozbić namiot u podnóża Olimpu. Gdy jest się w pierwszej dziesiątce, świat stoi przed tobą otworem. Usunięcie wszystkich niedoskonałości, odpiłowanie sobie tego czy tamtego albo drobna kuracja jadem kiełbasianym, to niewielkie koszta w zamian za poczucie bezpieczeństwa, które można wtedy osiągnąć.

Matematyka odgrywa niemałą rolę w kwestiach atrakcyjności. Poza greckimi proporcjami jest jeszcze czynnik 0,7 – stosunek pasa do bioder, wskazujący na zdrowie i płodność kobiety i gwarantujący jej największe zainteresowanie płci przeciwnej. Donald Symons udowodnił też, że nasz mózg dąży do wyliczania średnich i ich właśnie poszukuje w ludziach dookoła. Tak powstało zjawisko koinofilii. Okazuje się, że najatrakcyjniejsza w wyglądzie jest przeciętność. Przeciętna doskonałość – to ona stanowi cel dążeń wszystkich siedzących w fotelach salonów kosmetycznych i wylewających pot na bieżni. Dzikie dążenie, by nie być sobą, ale kimś idealnie niewyróżniającym się, klonem z gabinetu chirurgii plastycznej. Dokładam od siebie kolejne działanie matematyczne: liczba spalonych kalorii i zastosowanych zabiegów upiększających rośnie wprost proporcjonalnie do lęku o brak miłości, bo „co niepiękne, kochane nie jest”. Bieżnie i dłonie wklepujące krem często są napędzane przez lęk i rozpacz.

(Magda Drab, „5000 znaków – Idealnie”, Miesięcznik „Teatr” nr 12/2022, https://teatr-pismo.pl/)