Piotr Cieplak, w swoim bogatym dorobku artystycznym, posiada również inscenizacje dzieł Juliusza Słowackiego. Szczególnym, oryginalnym konceptem był Fantazy w Teatrze Miejskim w Gdyni. Spektakl w formie słuchowiska radiowego, z całą aparaturą profesjonalnego studia, przedstawiał kuchnię teatru wyobraźni. Dźwięki, modulacja głosu, odgłosy zewnętrznej przestrzeni – oczarowywały. Ukazywały, że wielokrotnie prostotą wykorzystania techniki można zbudować zjawiskowe, odmienne widowisko teatralne. Pisze Benjamin Paschalski.

Reżyser eksperymentuje, poszukuje nowoczesnych form komunikacji z publicznością. Ostatnia premiera przygotowana przez Cieplaka w Teatrze Narodowym Wieczór trzech króli, pełna była zaskakujących rozwiązań. Wykorzystanie muzyki, konwencji operetkowej, budowało widowisko atrakcyjne dla szerokiego widza. W tym sezonie inscenizator powrócił do Legnicy. Miasta, w którym przygotował kilka prac, a tym razem sięgnął po Słowackiego. I należy uznać, że to świadoma decyzja, a nie przypadkowa praca. W kontekście napaści Rosji na Ukrainę, konfliktu zbrojnego za naszą wschodnią granicą, litery i słowa Snu Srebrnego Salomei przybierają na odmiennym znaczeniu i sensach. Bowiem autor osadził dramat w okresie konfederacji barskiej, gdy na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej miała miejsce koliszczyzna – zbrojne powstanie chłopskie wymierzone w szlachtę polską. Ten zryw społeczny, utożsamiany również z pobudzeniem tożsamościowym chłopstwa rusińskiego, stanowił ostry i brutalny konflikt, który splamił krwią tę krainę. Sceny zbrodni, mordów, zabójstw i ociekającej krwi są niewyobrażalnym i okrutnym zapisem dziejów dwóch społeczności żyjących na jednej ziemi. Te obrazy powróciły podczas rzezi wołyńskiej pomiędzy rokiem 1943 a 1945. Ta trudna historia determinuje współczesny dialog między Polską a Ukrainą. Nie jest to prosta relacja, a zawiły układ pisany ciągiem niewygodnych tematów, faktów i zdarzeń.

Najnowsza premiera w Legnicy jest niezwykłym doznaniem estetycznym. Bowiem reżyser ponownie eksperymentuje. Nie ma zabudowanej dworem sceny, kontuszy, dworskich strojów, podgolonych głów. Jest pusta scena z ekranem do minimalistycznych projekcji w tle. Jedyne rekwizyty to krzesła i stół. Reżyser buduje akcję słowem. Zarówno tym dialogowym, jak i didaskaliami podawanymi z offu. Stroje współczesne lekko zarysowują rangę społeczną postaci. Całość wygląda jak próba przed premierą, albo projekt czytania performatywnego. Cieplak ufa słowu, temu co jest w nim zawarte. Dyskretna muzyka kształtuje klimat, a styl wypowiedzi jest dojrzały i co najważniejsze buduje się z niego logiczny i klarowny wywód. Opowieść, zgodna z intencją autora, rozpisana jest pomiędzy romans oraz trudne miłosne związki, a historię dwóch wspólnot. Emocje budowane są prostą kreską, nie ma ukazanej agresji, przemocy, siły. Rysuje je słowo, muzyka i obraz. Wyświetlane wizualne abstrakcje nadają wyobraźni pokłady interpretacyjne. Na myśl przychodzi spektakl Alvisa Hermanisa przygotowany w Teatrze Nowym w Rydze, a będącym grupowym czytaniem Lodu Sorokina. Wówczas w owalnej przestrzeni lodowiska widzowie otrzymywali katalogi ze zdjęciami, ilustracjami kart książki i samodzielnie stwarzaliśmy obraz opowieści. Cieplak podąża podobnym tropem. Ufa słowu i odbiorcy. Minimalizując inscenizację również zwraca uwagę na treść.

Mimo, że utwór Słowackiego odnosi się do zdarzeń z drugiej połowy osiemnastego wieku, to opisy zbrodni odnoszą do dnia dzisiejszego. Zestawienie słów z obrazami Buczy, Mariupola i innych doświadczonych oraz zgwałconych miast Ukrainy, ukazuje powtarzalność zła, gdy ofiarami są niewinni ludzie. Zemsta, zawiść, zniszczenie trzy „zet” jak symbol agresji rosyjskiej, jest pobrzmiewającym dźwiękiem ludzkich tragedii. Ukraina płonie, zaśpiew Popadianek jest złowieszczy i groźny. Czy jest możliwe pojednanie i ponowne zbudowanie więzi? To pytanie nie jest adresowane do twórców teatralnych, ale polityków i możnych świata. Relacje polsko-ukraińskie nigdy nie były usłane różami, ale wspólne cele i racje mogą niwelować przeszłość i ważne, aby myśleć o przyszłości, a nie trwać w dziejach dawnych, choć bolesnych i uwierających. Potrzeba nam dziś nowej Salomei, aby wywróżyć złe i dobre najbliższe dni i miesiące.

Zminimalizowana inscenizacja wymagała sprawdzonego zestawu aktorskiego. Faktycznym, początkowo safandułowatym, głównym bohaterem jest Regimentarz Stempowski w wykonaniu Bogdana Grzeszczaka. W nienagannym garniturku, pod muszką, kręci intrygą polityki i związków. Godną siebie parą są Księżna Wiśniowiecka (Gabriela Fabian) i Sawa (Pawła Wolaka). Jednak złość i ból Ukrainy najlepiej obrazuje Mateusz Krzyk w roli Semenki. Zdradziecki Kozak, służący na polskim dworze, pełen uczuć do wybranki serca, ale zgodny z powinnościami walki, w prosty sposób kształtuje siłę i upór. To słowo, jego barwa i moc nadaje mu kształt przeraźliwego bohatera. Warta podkreślenia jest muzyka Pawła Czepułkowskiego, która dyskretnie towarzyszy uniesieniom uczuć, ale również społecznej rozgrywce.

Doświadczenie w Legnicy to rodzaj szczególnego teatru, który faktycznie nie ma miejsca na polskich scenach. To zaufanie słowu, nie nudnym monologom, ale frapującej, poddanej interpretacji myśli Słowackiego. Z niej można wiele wyczytać, zrozumieć i ukazać. Świat dawny implikuje ten nasz smutny dzisiejszy los wojny, a także doświadczenie relacji polsko-ukraińskich. Nie są to łatwe związki, ale żyjemy i żyć będziemy obok siebie. Teraźniejszość i przyszłość to nasze priorytety egzystencji.

fot. Karol Budrewicz

(Benjamin Paschalski, „SEN O WOJNIE – „SEN SREBRNY SALOMEI” – TEATR MODRZEJEWSKIEJ W LEGNICY”, https://kulturalnycham.com.pl/, 04.12.2022)