Tekst Juliusza Słowackiego, oczyszczony – jak mówi reżyser Piotr Cieplak – "z poetyckich girland”, błyszczał podczas premiery "Snu srebrnego Salomei” w Teatrze Modrzejewskiej niczym najczystszy brylant. Dodatkowo ten zabieg zdynamizował sztukę, dzięki czemu widz śledzi akcję jak z sensacyjnego filmu na Netfliksie. Recenzuje Piotr Kanikowski.

Wydarzenia ze "Snu srebrnego Salomei” rozgrywają się latem 1768 roku na Podolu, ogarniętym buntem ukraińskiej ludności przeciwko "polskim panom”. W legnickiej inscenizacji dramatu Słowackiego zrezygnowano jednak z historycznego sztafażu, tzn. z odtwarzania na scenie całej tej poszlacheckiej rupieciarni, arrasów, kontuszy, żupanów, aksamitnych sukien, puklerzy i szabel, wąsów, podgolonych głów na polską modę i ukraińskich osełedców. Kostiumy dobrano według reguł dress code'u, by pozwalały odróżnić pozycję w społeczeństwie, ale wszystkie są współczesne. Scenografia sprowadza się do prostego stołu, paru krzeseł i płótna, na którym zmieniają się tajemnicze, abstrakcyjne pejzaże. Do minimum została zredukowana również oprawa dźwiękowa.

Powietrze stało się niezmącone, krystaliczne. Słowa niosą się w nim przejmująco. Inscenizacyjny ascetyzm sprawia, że na wierzch przebija przede wszystkim uroda tekstu Juliusza Słowackiego i paleta emocji targających bohaterami "Snu”. Ogromny udział w powodzeniu tego reżyserskiego zamysłu mają aktorzy, bo potrafią w wiarygodny sposób podać nienaturalną, "muzyczną” frazę poety. Absolutnych wyżyn sztuki aktorskiej sięga, moim zdaniem, Magda Biegańska, grająca tytułową Salomeę Gruszczyńską – zakochaną panienkę, udręczoną na jawie i we śnie, która zaczyna rozumieć, że stała się chwilowym kaprysem bogatego pana. Jej monolog z aktu I, gdy swobodnie balansuje po różnych rejestrach – od wstydu do dumy, od tchórzostwa do odwagi, od uległości do buntu – wbija w fotel.

"Sen srebrny Salomei” w legnickiej wersji – po ociosaniu z nadmiaru słów – zaskakuje iście szekspirowską intrygą i wartkim następstwem zdarzeń. Na scenie dzieje się dużo. Jest miłość i zdrada, zbrodnia i pomsta, podstęp i heroizm, tkliwość i okrucieństwo, śmierć a nawet zmartwychwstanie – zwroty akcji jak w rasowym thrillerze. Nie ma dłużyzn. Podczas premiery widownia obserwowała rozwój wypadków w skupieniu i nabożnej ciszy.

Reżyser Piotr Cieplak wespół z dramaturgiem Robertem Urbańskim pocięli tekst dramatu i poprzestawiali sceny. U Słowackiego na zgliszczach i mogiłach, wśród odoru krwi i swędu spalonego ciała, zawiązują się w finale dwa małżeństwa a wraz z nimi nadzieja, na szczęśliwą więź Polski z Ukrainą. W legnickim przedstawieniu nie ma tego naiwnego “happy endu”. W ogóle żadnego happy endu nie ma. Jest za to niesamowita scena z dzikim skowytem Wernyhory, rozszczepioną, rozpisaną na dwa głosy (Zuza Motorniuk, Joanna Gonschorek) skargą oraz zagadkowym proroctwem na temat pojednania Polski i Ukrainy.

Wydarzenia z tego roku – wybuch wojny w Ukrainie, bezprecedensowe zaangażowanie Polaków w pomoc sąsiadom, masakry w Buczy, Irpieniu i innych miastach – nadają tej scenie i całemu przedstawieniu współczesny kontekst. Bałem się, że to nie czas na “Sen srebrny Salomei” i granie na antyukraińskiej nucie, choćby najsubtelniejsze. Gdyby Piotr Cieplak tylko rozgrzebał stare rany i zostawił nas – Polaków, Ukraińców -  z rachunkiem wspólnych krzywd, byłoby źle. Ale nie. Spektakl Teatru Modrzejewskiej w Legnicy nie zamiata pod dywan prawdy o rzeziach na Podolu, ale jednocześnie daje szansę na ujrzenie wolnościowych aspiracji Ukrainy oraz oporu, jaki jej mieszkańcy stawiają rosyjskiemu najeźdźcy, w szerszym planie, w kilkusetletniej perspektywie.

fot. Karol Budrewicz

(Piotr Kanikowski, „Sen srebrny Salomei – najczystszy brylant”, https://24legnica.pl/, 20.11.2022)