W jeden weekend dwa spektakle. Najpierw Hamlet w sobotę, tak dla odświeżenia. Albert Pyśk to Hamlet bardzo legnicki. To znaczy – głośny, zadumę nad istnieniem (Być albo nie) wykrzykujący podczas forsownych ćwiczeń fechtunku z zamkowymi knechtami. Legnicka inscenizacja ma rozmach, o czym po latach pisać nie trzeba – zajmuje całą widownię dawnego wudeku – balkon, okalające całość rampy zbiegające pod ścianami na parter. Pisze Adam Kowalczyk.

Dawne proscenium jest pierwszym planem. I jeszcze głąb, w której pojawia się Duch-Płomień lub grają aktorzy inscenizujący według woli księcia morderstwo króla. Wszystko wypełnione ruchem, skąpym światłem, blaskami świec i pochodni, graną na żywo muzyką.
To gest na cały zespół i trochę doangaży, który powtórzy się (chyba) dopiero w Fanny i Aleksander.

Puste miasto
 – całkiem inne. Jeszcze jak.
Scena THM udostępnia się reżyserom tworzącym spektakle dyplomowe. Współpraca z Akademią Teatralną im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie.
Zaczyna – Weronika Maria Kuśmider.
Autor, Dejan Dukovski (Macedonia) – bez zbędnych starań o uzasadnienie czy jakiś historyczny albo literacki background wymyślił Eteoklesa i Polinika pomnożonego przez Estragona i Vladimira.
W programie czytamy o autorze, że nie napisał sztuki o jakiejś konkretnej wojnie ani nie o dwóch konkretnych ludziach.
Przytaczany tu Wolf Banitzki zapodaje, że to sztuka filozoficzna.
Filozofia – dążenie do prawdy.
Jak wiadomo – filozofować można siedząc w beczce albo wprost na rynku, lecz to nie miejsce przesądza o naturze refleksji, ale język i propozycja spojrzenia na świat, którą w języku się kształtuje, przejawy świata, życie ludzi, sprawy, rzeczy. Bohaterowie raczej nie filozofują, nawet nie są filozoficznymi figurami, nie reprezentują racji czy poglądów. Obaj są po tej samej stronie, nie są antagonistami, reprezentują tę samą postawę: nowym pokoleniom nie potrzeba wojny.
Co to za nowe pokolenia? W obliczu wojny w Ukrainie, którą chętnie przywołuje się obecnie na użytek pisania o Pustym mieście – trudno tę nowość opisać.
Nie wiadomo – jak.
Ukraińcy walczący z Rosjanami są zapewne nowi generacyjnie, ale zupełnie starzy w porównaniu z tymi nowymi i bardziej przy tym realni niż wymyśleni bracia. Ich małe sprawy – porzucona dziewczyna, matka, dom, szukanie szczęścia za oceanem (Gore) albo prosta i niesatysfakcjonująca egzystencja, ale u siebie (Gero) – jakoś nie stają się na scenie zagadnieniami poddanymi szczególnie głębokiej refleksji. Z kłamstw Gero i uporczywych pytań Gore o dom, matkę i dziewczynę nie chcą wyłonić się pytania o egzystencję, życiowe wybory, prawo do błędów albo ich naprawiania (Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawszeI zostawiać samopas kędyś – na uboczu? – takie choćby rozterki z Leśmiana).
Wojna w pewnym momencie spektaklu staje się bardzo nieobecna, więc dialogi bohaterów wydają się brzmieć nieznośnie płasko. Zionie nudą i pospolitością. Nawet wulgaryzmy obficie obecne w tym rzekomo filozoficznym widowisku (żołnierze, dezerterzy w ten sposób zupełnie degradują językiem cały świat i siebie w nim) – nie ożywiają specjalnie sceny.

Przedstawiona sytuacja…

…jest dosyć łatwa i może zdawać się mało filozoficzna: na wojnie spotykają się w opustoszałym mieście bracia w mundurach przeciwnych armii. Obaj dezerterzy. A że w nocy wojen się nie prowadzi (taka taktyka?), ale filozofuje – mają obaj czas do porannego starcia porzuconych armii, aby powiedzieć sobie wszystko to, czego nie zdołali przed wojną.
Jest tu więc dziesięć epizodów i dialogów osadzonych w przestrzeniach, w jakich zazwyczaj rozbudzają się, organizują i zaspokajają (albo nie) ludzkie namiętności: market, hotelowa restauracja, bank, kasyno, burdel, teatr, kościół, trafika z gazetami i papierosami.
Ostatni dialog przerywa szturm – huki eksplozji i kanonada, a bohaterowie wchodzą do rzeki, wypatrując łodzi – znak, że zginęli. Chociaż obaj klęczeli właśnie w kościele pod (łacińskim) krzyżem, do krainy zmarłych muszą przebyć Styks (bez obola i Charona).
Eheu.
Jeden z nich wrócił do domu z USA i został wcielony do wojska siłą, drugi – jest w armii, ale czy z poboru, czy dobrowolnie – nie wiemy. Są braćmi, ale jeden z nich ma karabin. Porzucone przez nich szeregi nie są konieczne, aby ujawnić ich przedwojenne braterskie konflikty. Ponieważ nie chcą i nie reprezentują swoich armii, są one, w dialogu pod trafiką, uznane za warte siebie – czyli zbędne. Konflikty braci zaś okazują się pozorne, bo Gore i Gero okłamują się, aby następnie przyznawać do kłamstw, na które najpierw jakoś chętnie się dają nabierać, aby potem wspaniałomyślnie je sobie wybaczać. Czy przerabiają, przepracowują w ten sposób warianty życia nieprzeżytego? Może tak. Smakują złudzenia.

Jeden porzucił…

…rodzinę, dom i dziewczynę i wyjechał, drugi został z matką. Jest o czym rozmawiać, bo i ciekawość, i pretensja z zazdrością, żal i strach, chęć zaimponowania sukcesami – bohaterów opanowują rozmaite stany i emocje. Dopiero w kościele, przed świtem, przychodzi na nich opamiętanie i wyciszenie. W kolejnych epizodach bowiem, zaraz po spotkaniu – dogadzają sobie bez miary, używając wszystkich niezaspokojonych dotąd przyjemności – drogich ubrań, wystawnego jedzenia, hazardu, ale wszystko okazuje się erzacem, co najpełniej ujawnia wizyta w opustoszałym burdelu, gdzie masturbują się, głośno fantazjując o dziewczynach.
Wyjątkowo smutna scena, która jednak bawi widownię. Robert Urbański zanotował taką wypowiedź autora: Kiedy piszę scenę, która obiektywnie jest straszna, a jeszcze lepiej powiedzieć: tragiczna, i piszę ją komicznie, publiczność ma mocniejsze poczucie katharsis, gdy rozpozna ten tragiczny kontekst.
Kontekst dla wszystkich epizodów miały tworzyć zawieszone w tle sceny krzesła – pojedynczo, w pękach, pionowymi liniami łączące górę z dołem.
W Sarajewie w 2012 roku, w dwudziestą rocznicę oblężenia miasta, na głównej ulicy stanęła właśnie instalacja z krzeseł. Było ich tyle, ile ofiar konfliktu. Tutaj ten znak – stale obecny w tle, szybko się zgrywa, nie wzbudza dreszczy – wydaje się bez przypisu nieczytelny. Memento wojny sennie faluje za aktorami. Podobnie wytaczane na scenę identyfikatory miejsc: marketu, banku, kasyna – szafa, sejf, ruleta. Zbyt dosłowne, aby uznać je za umowne – a przez konkretność, a przy tym (małe) rozmiary – zakłócają zamierzone efekty. Rozpraszają. Przeszkadzają. Zdecydowanie scenografia Alexandre Moriceau nie przyczynia się do ufilozoficznienia dialogów ani z ich rzekomą filozoficznością nie zgrywa się.

Nie przemawia…

…ten spektakl tak, jak chciałby autor i z nim reżyser. Wyszedłem z teatru rozczarowany. Szkoda też obu aktorów – Bartosza Bulandy i Mateusza Krzyka, bo robili wszystko, co trzeba, żeby w tę, trudno uwierzyć, że uznaną za filozoficzną – sztukę przetoczyć trochę własnej krwi.

Może niepotrzebnie oglądałem w sobotę Hamleta, bo Gero (Krzyk) okazał się w niedzielę jednojajowym bliźniakiem Leartesa (Krzyk). A Gore, wbrew amerykańskim mitom – to taki sam przegryw jak jego brat.

Może i nowym pokoleniom nie potrzeba wojny, jak twierdzi Dejan Dukovski, ale wojnom wciąż potrzeba nowych pokoleń.

(Adam Kowalczyk, „De bello – Puste miasto”, http://www.gazetapiastowska.pl/, 17.05.2022)