„24 lutego dla większości z nas rzeczywistość zupełnie się zmieniła” – tymi słowami majową, ostatnią w bieżącym sezonie teatralnym Kawiarenkę Obywatelską, zaczęła pełnomocniczka dyrektora Modrzejewskiej do spraw społecznych Katarzyna Odrowska. Do rozmowy zaproszono: Annę Dubczak, Jerzego Pawliszczego, Piotra Szymańskiego oraz Piotra Stachurę.

- Wojnę znałam z opowieści dziadków, rodziców, z kart historii. Putin napadł na Ukrainę, na wolne, demokratyczne państwo. Dopóki Ukraińcy się bronią, to nie bronią tylko siebie, ale też wolnej Europy i Polski – powiedziała Katarzyna Odrowska, inicjując dyskusję na temat społecznego zrywu Polaków, którzy od pierwszych godzin wojny w Ukrainie zaangażowali się w pomoc sąsiadom zza wschodniej granicy, zarówno uciekającym przed wojną, jak i zaangażowanym w obronę ukraińskich miast.

Goście majowej kawiarenki nie kryli zaskoczenia oraz dumy płynącej z postawy prezentowanej przez polskie społeczeństwo w ostatnich tygodniach, choć podkreślali jednocześnie, że nie warto popadać w zbytnią megalomanię, a w pomocy i ciężkiej pracy trzeba wytrwać tak długo, jak to będzie potrzebne.

- To, co zrobili Polacy, to fenomen w skali światowej i Ukraińcy to ciągle podkreślają – powiedział członek zarządu legnickiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce Jerzy Pawliszczy.

Katarzyna Odrowska w rozmowie poświęciła również chwilę na pytanie o skomplikowane relacje polsko-ukraińskie, na które szczególny wpływ wywierała historia obu narodów. Czy obecna sytuacja – bohaterska obrona Ukrainy oraz wsparcie i gościnność Polaków zmieniły charakter naszych stosunków?

- Te relacje już się zmieniły. Jest pewna grupa ludzi i w Polsce i w Ukrainie, którzy próbują grać na tych zaszłościach, na emocjach naszych dziadków. Zełeński mówi o tym, że największymi przyjaciółmi Ukraińców są Polacy, a Polacy doceniają bohaterstwo Ukraińców, ich obronę, wyszkolenie – odpowiedział Jerzy Pawliszczy.

Piotr Szymański harcerz oraz wolontariusz z ogromnym doświadczeniem powiedział z kolei: „Nigdy nie miałem złych doświadczeń z Ukrainą i narodem ukraińskim. Zawsze byłem uczony, że to tacy sami ludzie, jak my”. Jego słowa świetnie dopełniło spostrzeżenie Piotra Stachury, zwracającego uwagę na rzeczywiste relacje nawiązane pomiędzy zwykłymi obywatelami Polski oraz Ukrainy. „Jeśli ludzie się poznają na takiej zwykłej, ludzkiej stopie, to nikt im później nie wmówimy, że ci ludzie są źli. Nic już nie będzie nas w stanie poróżnić”.

Wojna trwa. Nikt nie ma wątpliwości, że pomoc Ukraińcom nadal jest potrzebna. Wraz z rozwojem sytuacji musiała nastąpić jednak zmiana formy udzielania wsparcia. Jak to wygląda obecnie? Czy tworzy się rządowy system pomocy czy nadal trwamy w spontanicznym zrywie?

- Przede wszystkim ten pierwszy zapał ostygł – rozpoczął Piotr Stachura. - Ludzie mniej sypią pieniążkiem. Oswoili się. To jest normalne. Jest tam wojna i ona się nie skończy dziś, jutro czy za miesiąc. Wierzę w to, że skończy się do końca roku. Ten zryw będzie słabł niestety, ale to jest normalne, sytuacja nam spowszedniała.  Nie ma systemowości od samego początku. Wszystkie punkty przy granicy były organizowane przez lokalne samorządy, nie było żadnej koordynacji i nie ma tej koordynacji do tej pory.

- W ogóle nie widać systemowych działań ze strony rządu – wręcz odwrotnie. Minęły dwa miesiące, a pomoc uchodźcom działa dzięki zaangażowaniu wolontariuszy i samorządów – powiedział z kolei Jerzy Pawliszczy.

Piotr Stachura, zaangażowany w aktywną pomoc Ukrainie od samego początku konfliktu, zwrócił uwagę, że w ostatnich tygodniach dochodzi do usystematyzowania pomocy w ramach różnych organizacji działających w zakresie wsparcia broniącego się kraju. Ważne w tym kontekście jest samo rozpoznanie potrzeb, dzięki któremu będzie można uniknąć sytuacji kuriozalnych, jak ta, kiedy jeden szpital otrzymuje dwie tony ibuprofenu, tylko dlatego, że transport musi zostać „odfajkowany”, jak powiedział Stachura.

Gościnią majowej kawiarenki była również członkini Drużyny Modrzejewskiej Anna Dubczak z Równego w Ukrainie, która podzieliła się poruszającym wspomnieniem dotyczącym pierwszych dni wojny oraz swojego wyjazdu do Polski. „Czy wierzyliście, że do tego dojdzie?” – zapytała Katarzyna Odrowska.

- Dużo o tym mówili, ale mało kto w to wierzył. Nasz urząd o tym wiedział, ale nie mogli o tym mówić. 24 lutego w naszym mieście nic się nie działo, ale zajrzałam do telefonu i nic nie rozumiałam, poszłam do rodziców, którzy oglądali telewizję. To był dziwny stan. Około 9 poszłam na zakupy, żeby kupić produkty do plecaka w razie potrzeby zejścia do schronów, ale było bardzo mało produktów. Nie było kasz, chleba, jajek, zostały jakieś ciastka, cukierki. Następnej nocy wstaliśmy o czwartej, bo było słychać wybuchy. Nie wiedziałam czy to było gdzieś koło mojego domu czy gdzieś dalej. Okazało się, że bombardowano lotnisko w naszym mieście. Do Polski przyjechałam z siostrą. Bardzo nie chciałam jechać, tym bardziej bez rodziców. Tata nie mógł, a mama też nie do końca, bo pracuje w szpitalu, którego nikt nie opuszczał. Nie wiedziałam jak mam jechać. Moje miasto leży koło granicy z Białorusią. Mówili o tym, że wojska rosyjskie i białoruskie są blisko nas. Kiedy jechaliśmy, to wgrałam taką aplikację na telefon, żeby mama mogła śledzić gdzie jesteśmy. 27 lutego nie było tak dużo ludzi na granicy, więc szybko udało nam się ją przejść. Pierwsze dni w Legnicy siedziałam w domu, dużo spałam i oglądałam wiadomości.

Ta poruszająca relacja młodej osoby uciekającej przed bombardowaniami jest namacalnym dowodem okrucieństwa wojny oraz Rosjan, którzy napadli na wolne i niepodległe państwo. Pokrzepiająca jest nie tylko postawa broniących się Ukraińców, ale również otwartych, goszczących uchodźców w swoich domach Polaków, którzy do tej pory stawali na wysokości tego trudnego zadania. Obyśmy wytrwali w tej szlachetnej postawie i mogli jak najszybciej cieszyć się z zakończenia krwawego konfliktu w Ukrainie.

Konrad Pruszyński