Najnowszą prapremierę sztuki Filipa Zawady „Widzę nic” w reżyserii Pawła Palcata zrealizowaną w ramach koprodukcji Wrocławskiego Teatru Współczesnego oraz legnickiego Teatru Modrzejewskiej recenzuje Katarzyna Mikołajewska.

Aneta relacjonuje swoje życie pół żartem, pół serio i tak też jej historię przedstawia na scenie reżyser.

„Widzę nic", spektakl Wrocławskiego Teatru Współczesnego, przygotowany został w koprodukcji z Teatrem im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Połączone zespoły tych dwóch scen sięgnęły po tekst Filipa Zawady, za który autor otrzymał nagrodę na IV Konkursie Dramaturgicznym „Strefy Kontaktu" - za „wnikliwe rozpoznanie i oryginalne przedstawienie zagrożeń współczesnego świata".

Na osiem głosów

Reżyser Paweł Palcat w spektaklu „Widzę nic" rozpisał monolog na osiem głosów. Dzięki temu zabiegowi tekst napisany przez Filipa Zawadę nabrał scenicznej ostrości. Bohaterki przedstawienia, czyli kolejne wcielenia Anety, wprowadzają wciąż nowe sensy i emocje do wywodu będącego rozliczeniem się młodej, niewidomej kobiety z życiem.

Aneta opowiada o serii rozczarowań: pracą, miłością, próbami nawiązywania relacji z innymi ludźmi, przede wszystkim jednak ze swoją matką. Wszystkie jej problemy wynikają z inności, a inność w wypadku tej bohaterki oznacza bycie niewidomą.

Przez brak wzroku Aneta jest niesprawiedliwie traktowana, podawana w wątpliwość jest jej wartość jako człowieka, pracownika, a także jako kobiety czy nawet lesbijki (jej orientacja w zestawieniu z niewidzeniem staje się dodatkową przyczyną kpin i obelg). Nie chcąc pogłębiać swojej odmienności, bohaterka próbuje nawet związać się z mężczyzną, by choć pod tym względem wpasować się w społecznie oczekiwaną definicję „normalności".

Życie zatrute przez matkę

Najbardziej jednak jej życie zatruwa matka, która w żadnym kontekście nie dopuszcza, by dziewczyna mogła myśleć o sobie bez ograniczeń wynikających z niewidzenia.

Wychowując się w poczuciu bycia wybrakowaną, niesamodzielną i niemającą przed sobą wesołych perspektyw, Aneta staje się zgorzkniałą, ale też bardzo wnikliwą obserwatorką świata. Choć nie widzi, dostrzega więcej - ten pomysł mógłby łatwo pogrążyć Zawadę jako dość oczywisty, ale w „Widzę nic" udaje się tę ideę przekuć w przekonującą opowieść.

Matkę Anety gra Małgorzata „Madi" Rostkowska - postać grana przez migającą aktorkę została umieszczona w osobnym, jak się zdaje - dźwiękoszczelnym pomieszczeniu z przezroczystymi ścianami, w którym kobieta, co wyjaśnia zresztą narrator, pozostaje „głucha na potrzeby córki".
Rostkowska nie miga jednak całego tekstu - uaktywnia się w czasie pieśni oraz przywołując monolog o ojcu.

Spektakl pełen sprzeczności

„Widzę nic" to spektakl pełen sprzeczności. Z jednej strony jest on pomyślany skromnie, minimalistycznie, a z drugiej jednak strony na scenie spotyka się kilka różnych form komunikacji - od tekstu mówionego, przez miganie, po piosenkę. Tekst Zawady zdaje się mieć dla realizatorów znaczenie priorytetowe, bo aktorki bardzo angażują się w jego interpretację, tak by wypowiadane słowa widzów poruszały i zostawały w ich pamięci, a jednocześnie na scenie wciąż coś się wydarza i to na kilku planach.

Choreografie wymyślone przez Ewelinę Ciszewską pomagają licznemu gronu bohaterek to scalać się w jedno - gdy gęsiego przemierzają scenę, chowając się jedna za drugą lub gdy wykonują skomplikowane figury akrobatyczne, tworząc cielesne kłębowisko - to znów rozpadać na pojedyncze byty, związane jednak ze sobą jedną, spójną historią.

Między życiem a śmiercią

Choć większość wspomnianych sprzeczności ma w sobie wiele sensu, zdarzyły się w spektaklu Palcata jednak pewne niekonsekwencje.

Nie do końca zrozumiała jest rola matki, granej przez migającą aktorkę, ponieważ tekstu w języku migowym jest bardzo niewiele, a aktorka spędza w przeszklonym pomieszczeniu długie 80 minut.

Wtrącający się z offu narrator, usiłujący co jakiś czas wpłynąć na bieg wydarzeń na scenie, też jest audiodeskryptorem niekonsekwentnym, ponieważ prezentuje widzom jedynie wybrane didaskalia.

Trzecim niepasującym puzzlem są kostiumy. Zgodnie z opowieścią bohaterek mają pasować do dwóch okoliczności - ubrane tradycyjnie będą symbolizować życie, a przewleczone na drugą stronę oznaczają śmierć.

Tego, w którym momencie i w jakich okolicznościach umiera Aneta, nie jesteśmy w stanie jednoznacznie stwierdzić - dziewczyna często wspomina o śmierci i nie możemy mieć pewności, kiedy są to jej fantazje czy przypuszczenia, a kiedy rzeczywiste zdarzenia opisywane z perspektywy umarłej. Wiele innych, podobnych niejednoznaczności zawartych jest w tekście Zawady, ale bynajmniej nie jest to wadą.

Dziewięć pechowych aktorek

Swój debiutancki dramat autor rozpoczyna takimi słowami: „W monodramie lub nie monodramie, bo równie dobrze może to być smutny stan-dup, sztuka na trzynaście pechowych aktorek, które wymieniają się kwestiami albo bardzo techniczny i matematyczny przebieg akcji bez emocji, zostały użyte wtrącenia w nawiasach (być może to cenne uwagi), które można traktować jako podpowiedzi, jednak niekoniecznie trzeba się stosować do tego, co przychodzi mi do głowy, kiedy starałem się nie widząc, dojrzeć to, co rozgrywało się na scenie którą sobie wyobrażałem przez cały czas pisania dramatu".

Wydaje się, że Paweł Palcat do tych wskazówek podszedł bardzo serio - w spektaklu w Teatrze Współczesnym mamy zarówno elementy smutnych stand-upów, jak i sztukę na może nie trzynaście, lecz dziewięć, ale wciąż „pechowych aktorek", bardzo techniczną akcję, a nawet zachowane wtrącenia, które tylko chwilami bywają pomocne.

Intensywne doświadczenie

Aneta również relacjonuje swoje życie pół żartem, pół serio i tak też jej historię przedstawia na scenie reżyser. Palcat konfrontuje się z widzem poprzez postać narratora obnażającego teatralne systemy, a aktorki odgrywają niektóre sceny w sposób bardzo precyzyjny, wręcz mechaniczny.

Rygorystycznie musiał zostać rozdzielony tekst będący spójnym monologiem, a na scenie wybrzmiewający jako wielogłos należący do jednej narratorki. To także zmusza aktorki do ścisłej współpracy, zachowania swego rodzaju surowości oraz dyscypliny w kolejnych przejściach pomiędzy tekstem i poszczególnymi scenami. Taka forma nie jest lekka w odbiorze, dlatego oglądanie spektaklu to intensywne doświadczenie.

(Katarzyna Mikołajewska, „Życie pół żartem, pół serio”, Gazeta Wyborcza - Wrocław nr 68, za: https://e-teatr.pl/, 23.03.2022)