Spektakl "Widzę nic" na scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego mógłby być niezłym preludium do rozpoczętego w ten weekend Przeglądu Piosenki Aktorskiej. A na najnowszej edycji PPA już zaprezentowano propozycje wybitne! Recenzuje Dagmara Chojnacka.

"Widzę nic" to spektakl przygotowany przez Wrocławski Tear Współczesny w koprodukcji z Teatrem im.H.Modrzejewskiej w Legnicy.

Widzę nic, czuję wszystko...

„Metaforyczny musical z elementami stand-upu” – tak czytamy w opisie na stronie teatru. I prawda – to mogłoby być niezłe intro do PPA.

Piękny, przejmujący, ale też dowcipny spektakl. Choć bardzo ryzykowny. Gdyby nie zagrał choćby jeden element, gdyby odrobinę powiało fałszem, czy poszło w patos, mogło się wywalić kosmicznie. Ale tylko prawdziwe ryzyko ma w sztuce sens. Inaczej po co w ogóle się w nią bawić, zwłaszcza w takich czasach?

Filip Zawada stworzył tekst dla teatru, ale nie napisał dramatu – raczej przedziwny monolog, którym rozmawiają ze sobą różne subosobowości głównej bohaterki. Czasem dialogują też z matką, ale to już bardziej skomplikowana historia. Bohaterka ma na imię Aneta. Jest „ślepa, gdyż nie widzi poświęceń swojej matki”. Matka Anety jest z kolei „głucha na to, co mówi do niej córka”. To oczywiście może być tylko metafora, ale matka Anety rzeczywiście przez cały spektakl komunikuje się wyłącznie przy pomocy PIM, czyli Polskiego Języka Migowego. Umieszczona w sterylnej, białej budce z boku sceny, miga niestrudzenie, choć córka powtarza, że nie widzi i porusza się często jak osoba niewidoma. Wszystko, co dzieje się na scenie, jest również opisywane głosem z offu metodą audio deskrypcji, stworzoną dla osób niewidomych.

Anetę gra osiem aktorek. Jest więc osiem Anet. Każda jest absolutnie inna, ma inny temperament, ciało, głos, inną psychikę, a nawet seksualność. Są w różnym wieku. Wcale nie mówią jednym głosem, nie mają tego samego zdania. I jeśli się chwilę zastanowić, to każdy z nas ma w sobie taką załogę. To niezależne, całkowicie ukształtowane osobowości. Mogą się nawzajem wspomagać albo nieźle sobie grać na nerwach. A każdy z członków tej naszej wewnętrznej społeczności ma do opowiedzenia swoją historię… (zaciekawionych tą koncepcją odsyłam do Systemu Wewnętrznej Rodziny stworzonego przez terapeutę Richarda Schwartza).

Kilka razy w spektaklu Anety przywołują Szekspira (czasem nieźle się z niego natrząsając). Wielki William głosił, że „cały świat to teatr, ludzie w nim to aktorzy”. Anety idą dalej: każdy z nas jest całym teatrem, w którym można odgrywać tragedie, komedie, monodramy, a nawet musicale. Obsadę mamy zwykle świetnie przygotowaną na każdy wariant.
 
Do adaptacji i reżyserii projektu Filip Zawada zaprosił Pawła Palcata, aktora i performera z Teatru Modrzejewskiej w Legnicy. Wyreżyserowali „Widzę nic” we dwóch. Znakomite rozwiązanie – sam Zawada mógł się naocznie przekonać, że przełożenie tekstu na scenę to krew, pot i łzy! Zaś Palcat mógł mieć pewność, że razem pokażą faktycznie to, co „poeta chciał powiedzieć”.

Anetę grają cztery aktorki z Wrocławskiego Teatru Współczesnego i cztery z teatru w Legnicy. Anna Błaut, Elżbieta Golińska, Dominika Probachta, Jolanta Solarz-Szwed, Katarzyna Dworak-Wolak, Aleksandra Listwan, Magdalena Skiba, Małgorzata Urbańska. Do roli matki zaproszono gościnnie Małgorzatę Madi Rostkowską, performerkę i tłumaczkę języka migowego.

Każda z Anet to, według mnie, o więcej niż tylko głęboko przemyślana i świetnie poprowadzona rola. Ten typ aktorstwa widziałam ostatnio podczas festiwalu Dialog, na „Trzech siostrach” Czechowa w reżyserii Luka Percevala. Rodzaj organicznego bycia zarówno performerem jak i graną postacią, bez udawania, fałszu, patosu. Anety wykonują precyzyjne partytury – każda z osobowości ćwiczy je przecież nieustannie od chwili, kiedy się na świecie pojawiła. Nie będę opowiadała ośmiu historii – bo na to jednej recenzji za mało. Myślę, że każdy będzie miał swoją ulubioną Anetę, ale uwaga: „najbaczniej” zwróćcie uwagę na tę, która was wkurza! Bo to ona może być odpowiednikiem kogoś szczególnego w… waszej osobistej załodze!

To bardzo muzyczny i zmysłowy spektakl, nie tylko dzięki ciekawej muzyce Łukasza Wójcika – Zawieruchy, ale też poprzez niezwykłą muzykalność świetnego tekstu Zawady
 i ruch sceniczny, nad którym czuwała Ewelina Ciszewska. W gestach i ruchach każdej z Anet są elementy, które możemy odczytywać jako charakterystyczne dla osób niewidomych, ale są tam również przetransponowane znaki języka migowego. Bardzo dobra, oszczędna scenografia i kostiumy Magdaleny Muchy: wszystko jest czarno – białe, męskie i żeńskie, ying i yang, przestrzeń podzielona na „matczyną” i „taciną” – każdy element jest wyraźnym teatralnym znakiem, można się bawić w odczytywanie. Kostiumy mają tę samą kolorystykę i styl, ale każdy jest inny. Do tego są dwustronne – na życie po obu stronach tęczy, bo bohaterka przechodzi na jej drugą stronę… A, i owszem, jest i tęcza. Aneta jest osobą homoseksualną. Przynajmniej jedna z nich jest tego absolutnie pewna. Czy jest to wiec spektakl o niewidomej lesbijce? Aż tak proste, to na szczęście nie jest. Czy to jest spektakl dla kobiet? Ależ skąd. Nawet zaryzykuję modne wyrażenie, że z mężczyznami może o wiele mocniej rezonować. Przekonajcie się sami. P.S.: Bywa naprawdę śmiesznie!

Podcast Radia Ram dostępny jest - TUTAJ.

(Dagmara Chojnacka, „Recenzje Dagmary Chojnackiej: "Widzę nic" na scenie WTW i pierwsze dni 42 edycji PPA [PODCAST], https://www.radioram.pl/, 21.03.2022)