We wtorek (15.03) odbyła się uroczysta prapremiera najnowszej koprodukcji Wrocławskiego Teatru Współczesnego oraz Teatru Modrzejewskiej „Widzę nic”. Spektakl w reżyserii Pawła Palcata powstał na podstawie tekstu Filipa Zawady, a na scenie występują po cztery aktorki z każdej ze współpracujących scen oraz jedna artystka gościnna. Spektakl recenzuje Michał Derkacz.
Po bardzo udanej premierze spektaklu „W co wierzą Polacy”, Wrocławski Teatr Współczesny nie zwalnia tempa i już zaprasza na kolejne przedstawienie. Tym razem jednak nie będzie aż tak zabawnie, co nie oznacza, że na scenie nie dzieje się nic ciekawego. „Widzę nic” Filipa Zawady w reżyserii Pawła Palcata bardzo ambitnie skupia się na kilku trudnych rzeczach jednocześnie. Czy efekt końcowy jest zadowalający? Odpowiadamy w recenzji spektaklu „Widzę nic”!
„Widzę nic” wyróżnia się zarówno tematyką jak i formą. Historię niewidomej lesbijki rozpisano na kilka osób i głosów, tworząc sceniczny chór, który jest jednocześnie tą samą postacią – Anetą. Obserwujemy zatem monodram, w którym osiem aktorek w różnym wieku i o różnej urodzie prowadzi nas przez zakamarki ciała i ducha bohaterki. Czy to jest sprzeczność? Tak, ale pomysł na takie rozdzielenie roli jest bardzo trafiony, bo pozwala zobaczyć różne wcielenia Anety i poznać odmienne punkty widzenia na tę samą sytuację oraz warianty zdarzeń.
Każda z aktorek gra Anetę inaczej, co też jest ciekawe, skoro jest to ta sama kobieta. Jeśli wierzymy, że człowiek się zmienia, ewoluuje, jest sumą doświadczeń i jako kobieta – zmienną jest, to zabieg z kilkoma aktorkami jest wręcz genialny. Artystki z WTW oraz z Teatru Modrzejewskiej w Legnicy podzieliły się zadaniami bardzo uczciwie, bo na przestrzeni 80 minut każda ma chwilę kiedy błyszczy najjaśniej, ale są także sceny dwuosobowe, a także kilka piosenek czy układów choreograficznych, wykonywanych wspólnie przez wszystkie Anety.
Do obsady należą też dwie postacie, wyodrębnione z głównej części sceny. Oszczędna scenografia zawiera przeszkloną ścianę po jednej ze stron, gdzie przez większość czasu znajduje się postać matki Anety. Obserwuje ona poczynania głównej bohaterki i czasem tłumaczy albo komentuje zdarzenia, posługując się językiem migowym. Migania nie ma jednak cały czas, więc nie można traktować „Widzę nic” jako przedstawienia dla niesłyszących. Scena z miganym monologiem Matki, który widownia dostaje w wersji drukowanej doskonale to puentuje słowami jednej z Anet - „Przestań tak napier***ać! Oni i tak tego nie czytają”.
Jeszcze ciekawszy jest audiodeskryptor, który na początku też robi mylne wrażenie, że przez cały czas będzie mówił co dzieje na scenie, by przystosować spektakl do osób niewidzących. Ostatecznie jest on kimś więcej, jedną z postaci, która z czasem swoją narracją chce wymuszać zachowania aktorek na scenie. Spotyka się ze sprzeciwem dopiero po deklaracji, że „teraz aktorki rozbierają się”.
Jak widać, spektakl o niewidomej kobiecie w kilku wcieleniach jest pełen pomysłowych zabiegów formalnych. Jak zatem potraktowano samą treść? Czy „Widzę nic” jest sztuką interesującą fabularnie i skłania do przemyśleń? Tu już nie jest tak różowo. Cały temat życia kobiety, zmagającej się nie tyle z własnymi ograniczeniami, co z otoczeniem i własną matką, wydaje się być znacząco spłycony.
Jaka jest tego przyczyna? Najprościej byłoby powiedzieć, że panowie twórcy nie byli w stanie zrozumieć istoty kobiecości na takim poziomie, by ten wyjątkowo kobiecy spektakl był wiarygodny dla widzów obu płci. Wszystkie zagadnienia są oczywiste (dorastanie, seks, życie towarzyskie, rodzice, dzieci, śmierć) i może właśnie w tym problem. Choć dostajemy ten punktu widzenia osoby niewidzącej, to jednak wypowiadane przemyślenia i historie nie skłaniają do przemyśleń jak to jest być niewidomą lesbijką w 2022 roku. Także aktorki, choć bezsprzecznie utalentowane, nie potrafiły albo nie dostały polecenia, wiarygodnie przedstawić (np. w sposobie poruszania się) osoby niewidomej.
Od tej reguły są jednak dwa wyjątki, sceny najbardziej tragikomiczne, które powinny być siłą napędową całości, a niestety stanowiły tylko wybijające się fragmenty. Mowa tu o historii wyjścia do baru oraz striptizu przed chłopakiem. To w tych scenach kluczowa niepełnosprawność Anety nabiera znaczenia i wpływa na cały odbiór zdarzeń przez nią samą oraz wszystkich na widowni. To są przemyślane perełki, których po prostu powinno być więcej. Jak często jednak, polecamy samodzielnie sprawdzić jak sztuka ta podziała na was i wybrać się na „Widzę nic” do Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Kto wie, może wy zobaczycie w tym spektaklu „to coś”.
(Michał Derkacz, „Widzę nic – recenzja spektaklu”, https://wroclaw.dlastudenta.pl/, 16.03.2022)