Nie wiem, po co legnickiemu Teatrowi im. Heleny Modrzejewskiej „Świat na głowie. Ani to teatralny spektakl, ani cyrkowe przedstawienie, choć ma pewne cechy tego drugiego – ma być śmieszno, wychodzi raczej smutno. I jakoś tak obciachowo. Recenzuje Magda Piekarska.

Rzecz nie w tym, że zespołowi brak predyspozycji pozwalających zaadaptować Szekspira na cyrkową arenę. Jeśli chodziłoby o pytanie, czy potrafią śpiewać, tańczyć, huśtać się na linie, ujarzmiać dzikie zwierzęta, bawić publiczność, nie mieliby najmniejszego problemu, żeby tego dowieść. Tylko po co? Egzaminy dające im wstęp na teatralną scenę mają już dawno za sobą. I nic nie wskazuje na to, żeby kondycja obsunęła im się na tyle, żeby musieli je z nagła powtarzać, udowadniając, że wciąż to wszystko umieją. Rzecz w tym, że są w tym tak dobrzy, że nie zasługują, żeby ich stawiać przed takim testem, zwłaszcza że cały jego sens wyczerpuje się wyłącznie w popisie. Momentami żenująco tanim. Zwyczajnie szkoda komediowego talentu Pawła Wolaka na grube żarty, nawet jeśli mają falstaffowski rodowód – bez szerszego kontekstu pozostaną tylko kiepską zgrywą. Szkoda Pawła Palcata, Małgorzaty Urbańskiej i całego potencjału odniesień "Poskromienia złośnicy", żeby wyciągać z tej komedii słabą (choć wykonaną z pełnym zaangażowaniem) etiudę o wymachującym pejczem treserze i zdziczałej, wyciągającej w stronę widowni pazury, kocicy. A choć w żadnej mierze nie szkoda głosu Katarzyny Dworak w otwierającej spektakl piosence Otella, to efekt psuje przyciemniona twarz aktorki – czyżby nikomu nie przyszło do głowy, że blackface już zwyczajnie nie uchodzi, nawet w teatralnym cyrku?

Rzecz nie w tym, że Małgorzata Bulanda jest kiepską kostiumografką. Wręcz przeciwnie – w najnowszej historii legnickiej sceny miała dość okazji, żeby pokazać pełnię swoich uzdolnień w tej materii. I jeśli zabrakło tu czegoś w rodzaju wisienki na torcie, nie byłoby ku temu lepszej okazji niż pokaz mody z prezentacją the best of the best kostiumowych kreacji w rytm "Wonderful World" Blacka albo – czemu nie – wariacji wokół Szekspirowskich postaci. Rzecz w tym, że, niestety, szalenie trudno oprzeć pełnoprawny spektakl na kostiumach. Bo choć są świetne – w dobrym spektaklu z pewnością chwaliłabym suknie aktorek z motywami legnickich kamieniczek, motyw teatru lalkowego w opowieści z "Hamleta", lady Makbet (Ewa Galusińska) broczącą krwią z rękawów, naszyjniki ze sztućców i piętrowe fryzury pani Page (Gabriela Fabian) i pani Ford (Magda Biegańska), to tu pozostają bardzo dobrymi kostiumami w bardzo niedobrym przedstawieniu.

Rzecz nawet nie w tym, że unoszący się nad sceną zamknięty w okręgu napis Cirque Elsynor jest mylący, bo choć owszem, mamy w cyrkowej trupie Hamleta (Jakub Stefaniak), który dla odmiany i pod prąd zakorzenionym w tradycji interpretacjom nosi tu biały kostium Pierrota, to dostajemy tu może nie pełny, ale dość szeroki przekrój twórczości Szekspira – obok wyżej wymienionych są tu: "Romeo i Julia" (swoją drogą, jedyna w spektaklu filmowa projekcja, przenosząca akcję na legnickie blokowisko, jest być może najlepszą, a z pewnością najbardziej czytelną wariacją w spektaklu), "Wesołe Kumoszki z Windsoru", "Burza", "Sen nocy letniej", "Makbet". Rzecz w tym, że całości zabrakło klarownego scenariusza i momenty, w których pogubilibyśmy się kompletnie, gdyby nie wyświetlane z boku sceny opisy postaci, są naprawdę liczne. Szekspirowskiego tekstu jest tu tyle, co kot napłakał, a pantomimą, piosenką i bardzo umownym kostiumem nie wszystko da się czytelnie zaznaczyć.

Rzecz na pewno nie w tym, że Kormorany nie dają rady. Dają, i to jak, w dodatku od lat świetnie swoją muzyczną stylistyką rymują się z charakterem legnickiej Modrzejewskiej. Rzecz w tym, że słuchając – znakomitych niekiedy – utworów z playlisty "Świata na głowie", trudno uniknąć wrażenia, że tak jak pozostałe elementy spektaklu i ten muzyczny powstawał całkowicie niezależnie, bez konsultacji z resztą realizatorów. Jeśli tak ma brzmieć cyrkowa muzyka, proszę mi tylko powiedzieć, w którym namiocie ją grają i natychmiast tam biegnę. Rzecz w tym, że to mocne uderzenie bywa odklejone kompletnie od plastycznej formy spektaklu.

Rzecz z całą pewnością nie w tym, że Robertowi Urbańskiemu, który odpowiada za scenariusz tej dziwacznej rewii brakuje wiedzy czy dramatopisarskiego talentu. Ktokolwiek by zaryzykował taką tezę, naraziłby się na śmieszność. Naczelny autor legnickiej sceny słynie jako władający wieloma językami erudyta, a niemal wszystko, co wypłynie spod jego klawiatury, zamienia się w złoto. Rzecz w tym, że tym razem jego funkcja w pracy nad przedstawieniem była mocno zagadkowa – jak rozumiem, odpowiadał za dobór owych nielicznych fragmentów z Szekspira i tematów wykonywanych przez aktorów etiud. Rzecz jednak w tym, że nie układają się one w spójną całość.

I tu dochodzimy do sedna sprawy – temu przedsięwzięciu zabrakło reżysera. Powiecie: ale przecież praca zespołowa w przypadku legnickiej Modrzejewskiej to nie pierwszyzna. I zdarzało się, że prowadziła do bardzo ciekawych rezultatów – wspomnę tu chociażby świetne i szkoda, że tak krótko grane, "Mamatango", które właśnie zespół doprowadził do premiery po konflikcie reżyserki z dyrekcją. Jednak na początku każdej z tych zespołowych realizacji był czytelny dla wszystkich zamysł. Tutaj boleśnie go brakuje, a mi serce się ściska na widok znakomitych aktorów, którzy robią wszystko, żeby ocalić to widowisko przed klapą. Ponadto rodzi się pytanie, na ile premier w sezonie może sobie pozwolić legnicki teatr? Trzy? Góra cztery? Czy warto marnować ten potencjał na przypadkowo sklejony zestaw kupletów?

(Magda Piekarska, „Wywar z Szekspira”, https://teatralny.pl/, 02.03.2022)