Lutowa Kawiarenka Obywatelska miała szczególny charakter. Każda jest szczególna, ale ta była specjalnie szczególna. Nie była bowiem obywatelska w rozumieniu obywatelskości tak, jak dowolny słownik pojmować każe (np.: członek społeczeństwa danego państwa, mający określone uprawnienia i obowiązki zastrzeżone przez prawo i konstytucję). Pisze Adam Kowalczyk.

To było zebranie odtrąconych, dyskryminowanych, pozbawionych praw, nieakceptowanych i tolerowanych.
Tolerowanych?

Tak – tolerować już nie jest dość, jak powiedziano. Trzeba więcej – trzeba akceptować. Przynajmniej. Tolerować, zgodnie zresztą ze źródłosłowem, znaczy coś nieciekawego. Coś nie do zaakceptowania. Tolerantia – tłumaczona jest jako cierpliwa wytrwałość; od łac. czasownika tolerare – wytrzymywać, znosić, przecierpieć.
A to nie jest fajne. O, nie!
Więc to zebranie w teatrze miało przede wszystkim charakter szkolenia, instruktażu, korepetycji.
A temat: Czy Legnica jest tolerancyjna? to tylko jakaś personifikująca ściema.
To tylko taki pretekst do rozmów, rozważań i namysłów – uwaga: jak zorganizować w Legnicy Marsz równości?
Sproszeni goście i gościnie okazali/ły się doświadczonymi wyjadaczami/wyjadaczkami, co niejeden taki Marsz już urządzili/ły – a to w Kaliszu, a to w Zielonej Górze, a to we Wrocławiu i opowiadali/ły, z czym trzeba się liczyć, na co zwracać uwagę. Jak przeć, żeby urodzić.
Były więc przestrogi przed kontrami i usiłowaniem zablokowania takiego marszu przez składanie setek fikcyjnych zgłoszeń w magistracie. Były rady, że to nie musi być marsz, a może być piknik. Że niekoniecznie głównymi ulicami i w porze, która rozjątrzy ludność miasta niemogącą pójść dokądś tam. Że dzięki pracy przy organizacji takiego marszu mocno się chudnie. Że – w końcu protesty osłabną, kontrujący się zmęczą, a środowisko LGBT i tak wejdzie w krwioobieg życia miasta jako jego naturalna część.

Wzorem dla Legnicy miały być magistraty Zielonej Góry i Koszalina, gdzie tęczowych flag dostarczały same władze miast, a zaproszenia publikowano na oficjalnych miejskich telebimach.
Popatrzyłem w okienko: w Zielonej rządził pan z SLD, który następnie przerzucił się na PO, a w Koszalinie zwolennik PO. Czy wsparcie takie dziwi? Nie. Nie dziwi.
Przykłady jednak o politycznych barwach urzędników nie wspominały. Z oporami było we Wrocławiu, ale w końcu prezydent od trzech lat patronuje Marszowi. Udało się!

Środowisko spod tęczowej flagi ma ambicje jednak szersze, jak wiadomo. Chce pod nią zgromadzić wszystkich dyskryminowanych: osoby z niepełnosprawnością (nie żadne tam: niepełnosprawne), mniejszości etniczne, mniejszości religijne, osoby niebinarne, kobiety i innych, którym odbierane jest prawo głosu.
Przykładów nie było. Tego odbierania. Zakłada się, że tak jest.
Po prostu.
Kropka.

Początek spotkania był ciekawy, gdy jeszcze jakoś, w miarę rzeczowo rozważano niedoskonałość pojęcia tolerancja i przydatność słowa akceptacja. Wyczuwało się jednak bardzo postulatywne nuty, żądaniowość pewną. W sporym natężeniu.
Potem zaczęły się meandry.
Na przykład, gdy utyskiwano na niewłaściwe nazwy, na język, który jest nie dość inkluzywny albo na postawy i zachowania wykluczające, ergo dyskryminujące, równocześnie nazywając kibicowskie środowisko kibolskim. To raczej nie jest przynajmniej neutralna, lecz mocno nacechowana nazwa. Kojarzyć się musi jednoznacznie. I źle. Co z tą inkluzywnością?
Najgorsze przyszło, gdy wzięto się za katolicyzm. Próba interpretacji historii Noego (przez absolwenta Liceum Katolickiego, co miało, zdaje się uzasadniać tę próbę) – wypadła jednak średnio. Pojawił się też stały motyw zniechęconych do kościoła powszechnego: muzułmanie to czytają Koran, a katolicy nie czytają Biblii.
Nie wiadomo, po co to wygłoszono właśnie w tym spotkaniu, ale faktem jest, że tak powiedziano.
Ustalam związek z domniemaną tolerancyjnością Legnicy. Trudne.
Sugerowano , zdaje się, coś nieciekawego na temat katolików. To pewne.
Gorzej było, gdy jedna z gościń wyznała na jednym oddechu, że wartości religijne nie są złe, potem, że właściwie się nie zna, następnie przytoczyła przykazanie miłości bliźniego i – w końcu, stwierdziła, że katolicyzm nie mówi człowiekowi, jak ma postępować z sobą.
Pomieszanie niemałe. Przykazanie miłości to już dość, a jeszcze można choćby Dekalog wspomnieć. Ale cóż.
Mieszające już mocniej było usiłowanie nazwania rasizmem (dyskryminacja) – bandytyzmu (pobicie chłopaka z kebabowni) czy wzbudzanie współczucia dla właścicieli jadłodajni z Rynku serwujących egzotyczne potrawy.
To w związku z próbą ratowania Europy przed islamizacją, jaką podjął Robert Winnicki w październiku 2015 roku. Relacjonująca zdarzenie (z drugiej ręki) wyraziła ubolewanie z powodu hasła J…ć Araba!, które wykrzyczano podczas tamtego marszu.
To do dzisiaj nie zostało przepracowane – narzekała.
Pamiętam jednak i inne zdarzenia: na przykład comiesięczny Marsz pamięci Klubu Gazety Polskiej przez Rynek także witany był okrzykami J…ć PiS!
Stale.
Czy obrońcy mniejszości, jaką wówczas byli zwolennicy PiS, skłonni byli wtedy jej bronić? Albo dzisiaj przypominać tamte zdarzenia? Sama prowadząca Kawiarenki epatowała przecież niedawno takim samym napisem na koszulce także podczas gromadnego protestu w centrum miasta.
Wśród uczestników tego czarnego marszu, kiedy nie tylko takie, ale i gorsze jeszcze wezwania wykrzykiwano w głos bez oporów, była także i ta pani dotąd oburzona dawną akcją Winnickiego.
Smakiem zaś ekstra tej Kawiarenki był okrzyk: J…ć PiS! wzniesiony podczas tego właśnie spotkania zatytułowanego: Czy Legnica jest tolerancyjna? (@kt - Wspomniane słowa padły z publiczności)
Oburzenia, zniesmaczenia, ubolewania, gniewu, zawstydzenia – nie zauważyłem. Nie było.
Ani po stronie gości i gościń, ani po stronie publiczności.

Innymi słowy: jak jedni chcą j…ć kogoś – to źle, a jak my chcemy j…ć ich – to dobrze.
Czy to jest zasada obrońców dyskryminowanych i postulujących akceptację?

Niedługo urządzą w Legnicy Marsz. Tak zwanej – równości.

(Adam Kowalczyk, „Tęczowe konsultacje”, http://www.gazetapiastowska.pl/, 18.02.2022)