Legniczanie mieli okazję zobaczyć go w takich spektaklach jak „Bóg Niżyński” czy „Wierszalin. Reportaż o końcu świata” podczas drugiej edycji Festiwalu Teatru Nie-Złego. Teraz Rafał Gąsowski wraca do Legnicy w zupełnie nowej roli. Z asystentem reżysera i współadaptatorem „Matki Joanny od Aniołów” przedpremierowo rozmawiała Aneta Mackiewicz.


Aneta Mackiewicz: Teatr Wierszalin ma szeroko w Polsce znaną, specyficzną estetykę. Czy „Matka Joanna od Aniołów” pozostaje w duchu tych przedstawień z Supraśla?

Rafał Gąsowski: Mamy rodzaj rozpoznawalnego stylu, od którego co jakiś czas uciekamy. Teatr Wierszalin to zawsze były poszukiwania antropologiczne, rodzaj mitologii, mitów. Stąd nasza nazwa. Zaczerpnęliśmy ją właśnie z historii XX wieku, dotyczącej sekty wierszalińskiej, która chciała zbudować nową stolicę świata. Przez ponad 20 lat działania, Teatr bardzo ewoluował. Wychodziliśmy od teatru plastycznego, który czerpał z rzeźb współdziałających z aktorem. Inspirował nas teatr, gdzie aktor jest nie tylko animatorem, ale też alter ego rzeźby. Później aktorzy stawali się wnętrzami wielkich figur i ich duszami, odpowiednikami. A koniec końców nadszedł etap, gdzie aktorzy stali się lalkami, figurami, które sami modelują, mogąc mówić swoim ciałem jak nowym językiem. Tworzyliśmy po prostu język ciała, a przedstawienia nie tylko polegały na sferze mówionej, ale też na języku pozawerbalnym. Było to tworzone za pomocą wyrazistych gestów, ruchów aktora. Poszukiwaliśmy w tradycji teatralnej Grotowskiego czy Kantora, gdzie właśnie ciało aktora było wykorzystywane, a aktor czerpał z niego na różne sposoby, nie tworząc realistycznego obrazu. Te nasze doświadczenia doprowadziły nas do rozmaitych, bardzo ciekawych przedstawień. W „Wierszalinie. Reportażu o końcu świata” oraz „Bogu Niżyńskim”, mieliśmy właśnie do czynienia z takim traktowaniem ciała, graniem mocno cielesnością. Często występując w festiwalach teatralnych, spotykaliśmy zespół z Legnicy i dzięki temu mogliśmy wzajemnie obserwować swoje działania, pomimo że mieszkamy na dwóch przeciwległych marginesach Polski. I okazało się, że jest to bardzo ciekawy zespół, który jest siłą Teatru Modrzejewskiej. Są tu aktorzy, którzy umieją grać zespołowo - tak jak my, a ponadto potrafią stworzyć ducha zespołu. A my tworząc z Piotrem Tomaszukiem „Matkę Joannę od Aniołów”, nie chcieliśmy wtłoczyć aktorów w ten nasz język całkowicie, bo to jest niemożliwe. Choć pewne ślady staramy się przemycić, jednocześnie bardzo mocno korzystając z tego, co jest na miejscu. To niezwykle ważne, żeby powstał dialog, a nie rodzaj gwałtu na zespole, działania wbrew naturze tutejszych aktorów.

Czy zatem podczas prób udało się nawiązać wspólną ścieżkę dobrej pracy?

Tak. Jest u nas coś wspólnego, a mianowicie to, że nieprzypadkowo znaleźliśmy się w teatrze. W pracy legnickich aktorów czuje się pęd do tej pasji związanej z ich zawodem i teatrem. I to jest piekielnie ważne, bo wydaje mi się, że to jedna z najważniejszych rzeczy w każdym zawodzie. Zwłaszcza w tym zawodzie. Mam wrażenie, że to są dopiero pierwsze kroki. Teraz się obwąchaliśmy, poznaliśmy, wyczuliśmy, co jest możliwe, stworzyliśmy ciekawe przedstawienie, ale to jest być może krok do następnych realizacji. Bardzo chciałbym spotkać się z legnickimi aktorami również w innym temacie.

Spektakl „Matka Joanna od Aniołów” opiera się na opowiadaniu Jarosława Iwaszkiewicza, które ma kontrowersyjną tematykę i rozbudowaną akcję. Temat nie jest łatwy do przedstawienia. Co było najtrudniejsze w przeniesieniu tej historii na deski teatru?

Najtrudniejsze jest zawsze przeniesienie literatury na scenę. Trzeba stworzyć pełnowymiarowe postaci i cały świat. Oderwać się od papieru, jednocześnie nie zdradzając tego, co autor zapisał w tekście. Bardzo trudno jest przykładowo przebrnąć przez malownicze opisy tego pisarza. Pomimo tego w przedstawieniu są momenty, gdzie dialogami i sytuacjami udaje nam się przekazać stricte narrację Iwaszkiewicza. To była wyjątkowa praca, budowaliśmy w trakcie prób. To nie było tak, że usiedliśmy z reżyserem Piotrem Tomaszukiem w Supraślu i stworzyliśmy własną adaptację, w którą później wtłoczyliśmy legnickich aktorów. Przyjechaliśmy tutaj z tekstem i od początku, krok po kroku, próba po próbie, wsłuchując się w aktorów, słuchając, jak rozmawiają, jak ze sobą grają, śpiewają i w jakim rytmie mówią, tworzyliśmy dla nich ten scenariusz. Włożyliśmy w to bardzo dużo energii i czasu. Dla nas to było bardzo ważne, żeby spektakl był specjalnie dla nich stworzony, a nie po prostu „wzięty”.

Historia jest odwzorowaniem opowiadania? Czy też pojawią się nowe wątki?

Raczej trzymamy się oryginału. Jak każdy twórca odcisnęliśmy swoje piętno, bo w przeciwnym razie byłoby to odtwórcze i raczej nieciekawe. Jedynie delikatnie zmieniliśmy pewne wątki. Sedno historii jest dokładnie takie samo w opowiadaniu. Są jednak pewne drobiazgi, które przemodelowaliśmy i myślę, że nie ujmuje to Iwaszkiewiczowi.

Teatr Wierszalin jest też znany z tego, że scenografia jest przygotowywana z niesamowita pieczołowitością i gra się tam przedmiotami. Czy w najnowszym spektaklu także pojawiają się wyszukane formy plastyczne?

Zawsze chcemy oddać scenografią rodzaj wyjątkowego świata. Nie staramy się odwzorować życia. Każde przedstawienie zaczynamy od scenografii, myślenia o przestrzeni, o tym świecie, który otacza aktora. Chcemy, żeby to było wyjątkowe, tak jakby to miał być świat stworzony po to, żeby istniał w tym momencie na scenie. Tutaj oczywiście też stworzyliśmy przestrzeń nawiązującą do świata, który opisuje Iwaszkiewicz. Pisarz napisał „Matkę Joannę od Aniołów” w czasach II Wojny Światowej i naszym zdaniem nie bez przyczyny. Bo jeśli człowiek pisze o takich czasach, kiedy toczy się walka dobra ze złem, to robi to w jakiejś sprawie. Ten świat w rozumieniu Iwaszkiewicza trochę się wykoleił, to może być dla niego czas apokalipsy. Nasza scenografia to odzwierciedla. Zawarliśmy w niej elementy, które mogą symbolizować to podejrzenie, iż już za chwilę nadejdzie koniec. Tak samo i dzisiaj, jeśli ktoś potrafi się przebić przez chaos medialny, to może dostrzec, że na świecie jest nie tylko dobro i że ten świat jest faktycznie trochę wykolejony. Gdzieś na pewno dotykamy współczesnej tematyki, niemniej symbolika scenografii pozwala aktorom funkcjonować trochę inaczej niż w normalnym życiu.

W kontekście tych uniwersalnych prawd i delikatnych odniesień do teraźniejszości, o których Pan mówi, jakie miejsce zajmuje w tym przedstawieniu temat mistycyzmu?

Na pewno wypowiadamy się w tym przedstawieniu na ten temat. To jest bezsprzeczne. Nie sposób mówić o aniołach i demonach, nie poruszając kwestii związanej z tym, że jest coś poza nami, poza realnym światem. U Iwaszkiewicza jest mowa właśnie o demonach. W XVI wieku pewnie przedstawiono by je jako włochate diabły z rogami i ogonami. Dzisiaj mówimy o rodzaju mocy, energii, czegoś, co popycha nas do złych uczynków. Jeśli to wynika z nas, to znaczy, że jesteśmy źli. Ale jest też dobra energia. Współcześnie mówimy o czymś takim, jak pozytywna wibracja. Można to nazwać rodzajem anielskiej mocy. Pojawia się pytanie, czy te moce przychodzą do nas z zewnątrz? Czy też może przybywają z innego wymiaru? To są pytania, które każdy powinien sobie postawić. My szukamy odpowiedzi. Poszukujemy także dowodów na to, że istnieje świat metafizyczny.

Czyli obejrzenie „Matki Joanny od Aniołów” pomaga znaleźć odpowiedzi na pytania dotyczące egzystencji?

Często tworząc przedstawienia, staramy się stawiać te pytania i je mocno eksponować. Chcemy pewne kwestie sugerować. Najbardziej zależy nam na tym, żeby popychać ludzi do myślenia. Nastrajać ich. Nie chcemy jednoznacznie odpowiadać i być teatrem edukacyjnym. Zależy nam, żeby widz chociaż przez chwilę po wyjściu z przedstawienia zastanowił się nad jego tematyką, porozmawiał z kimś, a może nawet zaczął szukać samodzielnie w tym kierunku.

Po spektaklach Festiwalu Teatru Nie-Złego Legniczanie zapamiętali Pana jako magnetyzującego aktora. Nikt nie spodziewał się, że tym razem na deskach tej sceny wystąpi Pan jako asystent reżysera. Czy to Pana debiut w tej roli?

Już nie pierwszy raz występuję w takiej roli. Oczywiście, najbardziej spełniam się jako aktor i to jest mój pierwszy garnitur. Nigdy nie zamierzam go zostawić, bo właśnie to jest moja pasja i mój narkotyk. Natomiast współpracę reżyserską rozpocząłem wiele lat temu. Jestem asystentem i konsultantem Piotra Tomaszuka. To za jego namową tworzę w Teatrze Wierszalin także jako samodzielny reżyser. Jednak jeśli jest taka okazja, to staję się współpracownikiem reżyserskim, czyli drugim reżyserem. I ta rola także bardzo mi się podoba, ponieważ na tyle lubię teatr, że chcę też spojrzeć na tę pracę również od drugiej strony. Potrafię schować swoje ambicje i rozmawiać na temat wytwarzanego świata oraz pomagać aktorom. Przecież wiem, co jest potrzebne na scenie, jakie wskazówki pomagają i co jest ważne dla aktora. Trudniejsza byłaby sytuacja, kiedy musiałbym być jednocześnie reżyserem i aktorem. To chyba największa sztuka, a ja jednak wolę to rozdzielać.

Gdyby Pan miał krótko podsumować współpracę z naszym teatrem?

Nie będę tego jeszcze podsumowywać, ponieważ praca trwa. Jesteśmy w środku. Ocenić można po premierze. Wtedy jest czas na refleksje.

Dziękuję za rozmowę.

(Aneta Mackiewicz, „Na dwóch krańcach teatralnego świata”, Raban, marzec 2013)