To porządna reżysersko-aktorska robota. Dobrze, że w legnickim „teatrze opowieści” jest miejsce i dla takiej propozycji, która nie boi się operować skrótem i symbolem, ale bynajmniej nie jest przez to ani głupsza, ani spłaszczona. Recenzja członka komisji artystycznej 18. Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.



Przyznam, że na ten spektakl szłam niepewnym krokiem. I nie tylko dlatego, że zilustrować życie Henryki Krzywonos-Strycharskiej to jak włożyć kij w mrowisko. To przecież opowieść o opozycji w PRL-u, stanie wojennym, strajkach. Poza tym bohaterka dramatu sama nie zachęca do mówienia o sobie – na swojej stronie internetowej pisze: „Wszystko, co mogę o sobie powiedzieć już powiedziano i napisano”… . To zdanie, które normalnie brzmiałoby jak rażąca deklaracja zarozumialstwa i pychy, w tym przypadku paradoksalnie jest przejawem pokory i skromności. I oto studium ma przeprowadzić początkujący reżyser Paweł Palcat (zdolny aktor teatru legnickiego, niegdyś założyciel offowego Teatru Zakład Krawiecki we Wrocławiu). Reżyser w moim wieku, który nie mógł pamiętać czasów, o których chce mówić. Zna je tylko z relacji, filmów, nagłówków prasowych, czy rocznicowych obchodów powstania „Solidarności”, podczas których młodzież skakała do utworów Jean-Michela Jarre’a, a Robert Wilson chciał opowiadać o wolności.

Obawiałam się zatem sentymentalizmu, przesadnej martyrologii, patetycznych tonów. Bo akurat przy biografii Henryki Krzywonos (biorąc pod uwagę także jej dzisiejszą pozycję) nietrudno ulec pokusie stworzenia „żywota świętej”, a i zbudować pomnik łatwo – nieszczęśliwe dzieciństwo, Solidarność, walka z nowotworem, stworzenie rodziny zastępczej i wychowanie dwanaściorga dzieci. Dziś zaś – co równie istotne – Krzywonos kojarzona jest z „postępowymi” opcjami politycznymi i światopoglądem, który wśród młodych nie jest synonimem „obciachu”. Moje obawy szczęśliwe prysły już w pierwszych momentach spektaklu.

Palcat, próbując „Zrozumieć H.”, postanowił pożonglować trochę jej biografią – pogniótł ją, poobracał w palcach, wyjął epizody-klucze i ze szwajcarską precyzją ułożył z nich obraz kobiety, która konsekwentnie przez całe życie kierowała się wewnętrznym poczuciem dobra (to dopiero brzmi patetycznie). Nawet jeśli oznaczało to niewygodne pójście pod prąd, grożące wykluczeniem społecznym. Reżyser i odpowiedzialna za scenografię Małgorzata Bulanda wkładają historię do pustej przestrzeni, w której akcję prowadzą rekwizyty. Krzesła mogą być trumną, w której złożono okrutnego ojca; tramwajem wiozącym sfrustrowanych pasażerów, w którym motorniczy krzyknie „on dalej nie pojedzie”; a nawet przepaścią którą buduje się w małżeństwie. Czerwona koperta, którą dyskretnie przekazują sobie aktorzy jest symbolem konspiracji, czerwone ulotki wysypujące się spod koszuli H. będą krwią, straconą ciążą, zgubionymi nadziejami, udręką, a czerwony szalik przekazywaną dalej tożsamością skropioną krwią i lękiem, karą, bólem i krzykiem. Ostentacyjnie zrywane z twarzy wąsy staną się metaforą dwulicowości w polityce.

Za rekwizytorami idą aktorzy – wymieniają się rolami w kolejnych sekwencjach. Są na zmianę ubekami i opozycjonistami, krzywdzącymi, za moment krzywdzonymi. Jest kilku Wałęsów (Bartosz Bulanda, Rafał Cieluch, Robert Gulaczyk), a H. ma trzy twarze (grają ją trzy aktorki Zuza Motorniuk, Magda Skiba, Ewa Galusińska) – przechodzi przez kolejne etapy życia, jednocześnie przenosząc akcję w czasoprzestrzeni. Bo w świecie stworzonym przez Palcata wszystko jest umową, alegorią, ikoną, grą.

Jednak daleko reżyserowi do tworzenia na scenie papierowej opowieści, naiwnej feministycznej hagiografii. Palcat stawia przed sobą ambitniejsze zadanie niż opowiedzenie czyichś „przygód” z atrakcyjną aktualną tezą. Życie Krzywonos to dla reżysera materiał, który przetwarza z prawdziwie reporterską wrażliwością i szczerością, żeby spróbować opowiedzieć historię z uniwersalnym morałem. Przy okazji umiejętne przeplata dwa wątki – życie H. zderza z życiem społeczeństwa. Na miłości i zaufaniu da się zbudować rodzinę, ale nie społeczeństwo – zdaje się mówić reżyser. W spektaklu zabrakło jednak próby odpowiedzi na to pytanie. A może reżyser celowo zostawił je otwarte?

"Zrozumieć H". to porządna reżysersko-aktorska robota. Dobrze, że w legnickim „teatrze opowieści” jest miejsce i dla takiej propozycji, która nie boi się operować skrótem i symbolem, ale bynajmniej nie jest przez to ani głupsza, ani spłaszczona. Być może nawet więcej mówi o nas i o świecie, w którym funkcjonujemy.

(Agnieszka Michalak, „Wersja mini?”, www.szukawspolczesna.org, 18.01.2012)