Spragniona klasyki publiczność legnickiego teatru wyszła z premiery „Mizantropa” zachwycona. Wrażenia wywołanego kostiumami aktorów i jak mówili spektaklem „z prawdziwego zdarzenia” nie przyćmiło nawet znużenie statycznością akcji – ocenia Kinga Kruczek w najnowszym wydaniu (11 stycznia) Gazety Piastowskiej.
Od wielu lat Jacek Głomb, dyrektor Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy wychodzi ze spektaklami poza Dużą Scenę i przysposabia niecodzienne przestrzenie na potrzeby sztuki. Jego teatr wciąż zaskakuje, zadziwia i zachwyca nietypowymi rozwiązaniami. Typowa... nietypowość Ta nietypowość stała się już nawet typowa dla legnickiej sceny. Sukcesy takich przedstawień jak „Ballada o Zakaczawiu” czy „Made in Poland” postawiły poprzeczkę tak wysoko, że przeskoczenie jej stało się niezwykle trudne. Wielu zastanawia się czy legnicki teatr stworzy jeszcze i kiedy spektakl na miarę tamtych arcydzieł. Publiczność z niecierpliwością czeka na kolejne przedsięwzięcia, zadając sobie pytanie - czym zaskoczy ich kolejna premiera. I „Mizantrop”, w reżyserii Anny Wieczur-Bluszcz, właśnie zaskakuje i to bardzo pozytywnie. Po spektaklu można było usłyszeń sporo słów aprobaty. Wyraźnie dało się zauważyć, że wielu widzów było już nieco zmęczonych niecodziennością legnickiej sceny i z przyjemnością zasiadło w wygodnych fotelach na widowni. Marzenia Marzeny - Marzyło mi się obejrzenie właśnie takiego spektaklu – powiedziała po premierze Marzena z Legnicy. – Piękne kostiumy, klasyczna sztuka, normalne siedzenia na normalnej widowni – aż miło było przyjść do teatru. Byli i tacy, którzy twierdzili, że młodzież należy uczyć kultury teatralnej właśnie poprzez tego rodzaju produkcje, a nie naszpikowane przemocą i wulgaryzmami spektakle. I tu okazuje się, że „Mizantrop” podobał się nie tylko starszej wiekiem publiczności, ale również młodym ludziom. - Naprawdę fantastyczny spektakl – skwitowała krótko Dagmara Rutkowska, studentka. – Warto było tutaj przyjść. Po reakcji widzów łatwo zauważyć, że pomysłem teatr trafił w dziesiątkę. Jeśli natomiast mowa o realizacji... momentami wiało nudą. Akcja była zbyt statyczna nawet jak na salonowe dyskusje. Nasuwa się też myśl, że niektórzy aktorzy nie odnaleźli się w swoich rolach. Chociażby jedna z głównych postaci. Katarzyna Dworak-Wolak w roli Celimenty mogła stać się ikoną panienki „z towarzystwa” – kokieteryjną, ujmująco zalotną damą, choć intrygantką pełną wad, przyćmionych jednak urokiem osobistym. Nie stała się. Bardziej przywodziła na myśl naburmuszoną, wiecznie skrzywioną matronę, której nie pomagała nawet olśniewająca uroda. Wzbudzane przez nią zainteresowanie mężczyzn, zdawało się być wręcz nienaturalne. Aż tęskniło się za Ewą Galusińską, która po roli Desdemony w „Otellu”, wydawała się wymarzoną aktorką do zagrania Celimeny. Ech, ten Majchrzak Zdecydowanie najbardziej wyrazistą postacią okazał się Oront, grany przez Dariusza Majchrzaka. Zniewieściały poeta salonowy w jego wykonaniu, budził śmiech i ogromne zainteresowanie publiczności. Trudno też nie wspomnieć o Przemysławie Bluszczu, który nawet jako z rzadka pojawiający się, milczący kamerdyner nie mógł i nie pozostał niezauważony. Spektakl warto zobaczyć, tym bardziej, że nie wiadomo kiedy w repertuarze legnickiego teatru pojawi się kolejny klasyczny akcent. Jacek Głomb podkreślił po premierze, że w pełni kostiumowy „Mizantrop” nie oznacza zmiany wizerunku prowadzonej przez niego instytucji. Zatem śpieszmy się nie przegapić tej wyjątkowej okazji. (Kinga Kruczek „Klasycznie i w fotelu”, Gazeta Piastowska 11.01.2007)