Spektakl „Łemko”, w wykonaniu Teatru im. Heleny Modrzjewskiej w Legnicy mieliśmy okazję obejrzeć podczas ostatnich Gliwickich Spotkań Teatralnych. Przed spektaklem pomyślałam, że ostatnie dwa przedstawienia wyszły im rewelacyjnie, ale pewnie zawsze się tak dobrze nie da. Otóż da się. Tak dobrze, a może nawet lepiej.

Na ten spektakl, a właściwie na ten temat, czekałam od dawna. A już na pewno od kiedy, tej jesieni, szłam pewną zapominaną drogą ze Świątkowej Wielkiej aż do Bartnego, wzdłuż rzeki Świerzówka. Kiedyś brukowany trakt, teraz zapomniana ścieżka, nawet nie szlak turystyczny i zarosłe mchem łemkowskie kamienne kapliczki po bokach. Miałam prawie fizyczne wrażenie, że idę gdzieś między dwoma światami, między przeszłością a teraźniejszością, jawą a snem. Drugi raz poczułam się tak podczas spektaklu.

Fabularnie historia jest dość prosta. Sędziwy Łemko imieniem Orest umiera i wzywa swoje dzieci, żeby opowiedzieć im historię swojego życia. Całe szczęście, że przed spektaklem nie czytuję o czym jest sztuka, bo by mnie ciarki przeszły na myśl ile pułapek może mieć taki temat. Tymczasem tu, obyło się bez uogólnień i uproszczeń. I wyszło coś więcej niż nostalgiczna historia starego dziadka.

O czym jest Łemko?


Trochę o historii miejsc i ludzi. A właściwie o historii jednego człowieka. Początkowo wydało mi się wszystko trochę zbyt chaotyczne. Na scenę co raz to wbiegali jacyś mundurowi, czegoś chcieli, kogoś zabierali, strzelali. Tylko, że tak ta historia musiała wyglądać z punktu widzenia Oresta. To nie jest teatralna ikona historii – raczej zapis emocji i wspomnień konkretnego człowieka. Co za różnica kim oni byli? W takich czy innych koszulach, z takim lub innym modelem karabinu? Dla kogoś kogo zabijają, oznaczenie przy lufie ma drugorzędne znaczenie.

To historia o ludziach i narodach pogranicza, które od setek lat żyją gdzieś pomiędzy, dla jednych zbyt polskie, dla drugich zbyt ukraińskie. Narodzie, który w razie potrzeby każdy chciał pociągnąć za sobą jak kawałek szmaty. I na którym tak naprawdę, nikomu nie zależało. Może łatwiej było mi ten wątek zrozumieć, bo sama pochodzę ze śląskiej rodziny. Historia była tu zupełnie inna, ale ludzie żyjący na pograniczu też wiecznie byli „ za bardzo jacyśtam”.

Do historii Oresta dochodzi drugi wątek, równie interesujący. Jego dzieci: dorosłe w Polsce Ludowej, niewiele wiedzą i nie chcą wiedzieć o swoich korzeniach. A jednak nie mogą od nich uciec. Scena kiedy Jarosław wyrzuca ojcu jak bardzo ma dość bycia Łemkiem jest wstrząsająca. To jest historia o tożsamości, nieuporządkowanej i trudnej, bez której nie ma odpowiedzi na to, kim się właściwie jest. Choć Jarosław najbardziej nie chce być Łepakiem, to właśnie jego najmocniej ściągają duchy z przeszłości.

Wreszcie to historia o rodzinie. O konflikcie pokoleń, niezrozumieniu, nieumiejętności rozmawiania. O rodzinie, której daleka jest od cepeliowego cacanego obrazka idealnej mamusi i tatusia. A z którą, mimo to, można czuć się tak mocno związanym.

Jest to historia subiektywna. Obraz który nie idzie na łatwiznę, nie daje łatwych rozwiązań – ci dobrzy – tamci źli, nie wydaje sądów, ani nie straszy moralizatorstwem. Opowieść z różnych stron, Orseta, jego dzieci, polskiego urzędnika, sąsiadów, aż w wreszcie, gdzieś w tle, nawet samych Niemców którzy też zostali podobnie jak Łemko wypędzeni.

Spektakl nie tworzy martyrologii Łemków. On tylko opowiada historię człowieka, pokazuje jego ból i krzywdę. A krzywdy i ból nie podlegają stopniowaniu. Nie ma zbrodni „lepszejszych” bo na mniejszą skalę. No tak, zasadniczo lepiej było być w pociągu jadącym z Bieszczad na Śląsk, niż w podobnym pociągu kilka lat wcześniej do Treblinki. Tylko, że taka licytacja nigdzie nie prowadzi i nie usprawiedliwia rabunku ziemi i tożsamości jaki został dokonany.

Jeżeli chodzi o stronę techniczną teatru w Legnicy, to jak zwykle ogromne zgranie aktorskie i dopracowanie najmniejszych szczegółów. Na „Łemku” warto też zwrócić na wspaniałą oprawę muzyczną. Gdzieś za kulisami zespół Tatra Roma robił niesamowite wrażenie, zarówno w piosenkach ludowych jak i muzycznej aranżacji spektaklu.

Cóż. Po raz kolejny teatr Modrzejewskiej postawił sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Ja się boję myśleć, co będzie następnym razem.

(dziennikkota.blogspot.com)