To się zdarza tylko raz w życiu. Wyobraźcie sobie, idziecie na teatralną premierę sztuki pod tytułem "Orkiestra" i was wita przed starą cechownią prawdziwa górnicza orkiestra w galowych strojach pod batutą Zygfryda Bagińskiego. Premiera odbyła się w kopalni "Lubin", która z tego powodu wcale nie przerwała wydobycia. Gdy wyszliśmy z widowni zbudowanej w cechowni, mijaliśmy się z górnikami, którzy przychodzili na następną zmianę. Zbliżała się godzina 22.00. Pisze Krzysztof Kucharski.



Pamiętam, jak budowana długo w legnickim teatrze drużyna Jacka Głomba, zabierała się za spektakl zatytułowany potem "Ballada o Zakaczawiu". Wiele osób wątpiło w jego powodzenie, bo patrząc racjonalnie, kogo, gdzieś tam na drugim końcu Polski może interesować opowieść o mieszkańcach jakiejś zapomnianej przez Boga legnickiej dzielnicy. Okazało się, że gdy artyści potrafią znaleźć odpowiednią formę, uwiarygodnić grane przez siebie postaci i nadać przedsięwzięciu uniwersalny kształt udaje się przekonać do takiego karkołomnego pomysłu całą masę ludzi. Spektakl zdobywał nie tylko nagrody i miał swoją telewizyjną realizację, ale - co najważniejsze - stał się rozpoznawalnym, markowym podpisem Teatru Modrzejewskiej.

W podobny sposób drużyna Głomba opowiedziała wiele takich lokalnych historii. Teraz z okazji półwiecza Zagłębia Miedziowego, nie bez znaczenia jest fakt, że potężny kombinat od wielu lat wspiera teatr finansowo, porwała się na jego burzliwą historię. Jak wypadł ów akt wdzięczności ze strony artystów, ocenić najlepiej mogą mieszkańcy Lubina, górnicy i... prezesi. Taki marny, teatralny gryzipiórek, jak piszący te słowa, może sobie najwyżej pomarudzić na papierze.

Ów akt wdzięczności nie przypomina jubileuszowej akademii, bo jest teatralną balladą, w której rzeczy komiczne mieszają się z dramatycznymi faktami. Przywołane przez teatr ludzkie historie też były inspirowane prawdziwymi życiorysami. Autor Krzysztof Kopka do swojej sztuki wybrał bardzo wdzięczny i szalenie uniwersalny klucz. Całą barwną opowieść snuje wokół dziejów kopalnianej orkiestry. Jej pierwszego członka Pana Biedę (Paweł Palcat) poznajemy, jak rozmawia z patronką górników świętą Barbarą (Joanna Gonschorek) i dobrym kopalnianym duszkiem Skarbkiem (Anita Poddębniak). Resztę górniczej orkiestry spotykamy na próbie. Wtedy jeszcze nie wiemy, że za chwilę cofniemy się o pół wieku i będziemy śledzić jak rodziła się ta orkiestra, która waha się teraz, czy zagrać na pogrzebie kumpla, który grał na trąbie, jak wszyscy mówią. Nie zdradzę jaką piękną i poetycką klamrę wymyślił Krzysztof Kopka, żeby nie psuć nikomu przyjemności.

Dla mnie ten spektakl zdominowała wspaniała Ewa Galusińska (Francuzka). Owa teatralna Francuzka byłą repatriantką z Francji i naprawdę nazywała się Iwona Kozik, była matką Konczity (Zuza Motorniuk), innej barwnej bohaterki tej sztuki. Była aktywnym członkiem jedynej słusznej wtedy partii. Z woli autora stała się kopalnianym sekretarzem PZPR, który powołuje się na koneksje z samym najważniejszym - Edwardem Gierkiem. Aktorka zbudowała postać z wielką precyzją od najmniejszego ruchu, po wyrazistą mimikę, tembr głosu i najdrobniejszy gesty. Jest rewelacyjna i nieodparcie komiczna. Dla samej Ewy warto ten spektakl oglądać, cała drużyna na najwyższych obrotach, bo to świetny zespół jeden z najlepszych w Polsce.

Jak w każdej legnickiej, teatralnej balladzie mamy żartobliwie i przewrotnie skrojony wątek miłosny świetnie narysowany przez trio: Pawła Wolaka (Pan Fuga) i wspomniany już duet - Zuza Motorniuk i Paweł Palcat. Sporo jest w tym przedstawieniu scen wręcz brawurowych, jak pogrzeb Zdzicha (Mateusz Krzyk), który miał być ślubem, a kończy się lamentem zmieniającym się w wokalizę i śpiew. To już specjalność Katarzyny Dworak, która ową Matkę Zdzicha, a wcześniej i później bawi nas jako Ubolka.

Co mi w tym przedstawieniu zgrzyta. Tylko tak cień teatru dokumentalnego, który precyzyjnie, ale też chłodno przywołuje fakty. To sprawia, nagle w różnych momentach łamią się pracowicie budowane klimaty. Oczywiście, te dokumentalne zabiegi, często odwołujące się do bardzo konkretnych dat, pozwalają też przesuwać do przodu akcję obejmującą pół wieku. W sztuce to są trudne wybory. Ja bym pewnie poszukał innego artystycznego znaku, by uporać się z upływającym czasem.

Tak sobie napisałem, żeby ten jubileuszowy tort nie był aż taki słodki. Mdłości to niezbyt przyjemne uczucie.

(Krzysztof Kucharski, „Zagrać jak orkiestra”, Polska Gazeta Wrocławska, 26.09.2011)