O swoich aktorach Głomb mówi: drużyna. Naprawdę nią są. Utożsamiają linię artystycznych poszukiwań teatru, lubią i umieją pracować, są ofiarni, dynamiczni, świadomi własnego talentu oraz środków, którymi dysponują. W „Łemku” dają popis aktorstwa dyskretnego i wyrazistego, nasyconego świadomie budowanymi emocjami, konsekwentnego w formalnym kształcie scenicznej obecności – ocenia i opisuje Ireneusz Guszpit.

Spektakl "Łemko" grany jest w zrujnowanym budynku niegdysiejszego teatru varietés odkrytego przez Jacka Głomba w zaniedbanej cywilizacyjnie legnickiej dzielnicy Zakaczawie. Gromadzący się przed przedstawieniem widzowie mają zatem okazję kontemplować turpistyczne obrazy otoczenia: przepełnione kubły na śmieci, odrapane elewacje, rachityczne drzewka, połyskujące zanieczyszczeniami kałuże i furkoczące na wietrze pranie. Wejścia do gmachu strzegą solidne – zdecydowanie nieteatralne, raczej fabryczno-magazynowe – metalowe wrota. Wnętrze natomiast tchnie plastyczną prostotą i dyskretnym poetyckim urokiem. Harmonijną w proporcjach, zdewastowaną salę zabezpieczono tak, by nie skrywać zniszczeń, a jedynie wzmocnić nadwątloną konstrukcję.

Posadzkę – teren aktorskich działań – pokryto surowymi deskami, wokół ścian scenografka, Małgorzata Bulanda, ustawiła prawdziwy las wiejskich drabin o zróżnicowanych rozmiarach, pozbawione szyb ramy okienne, rozmaite gospodarskie sprzęty; gdzieniegdzie pozawieszała płachty zgrzebnej materii. Większość drabin sięga do poziomu pozbawionego balustrady balkonu, biegnącego wzdłuż dwóch ścian: vis-à-vis i po lewej stronie schodkowo ułożonych rzędów widowni. W głębi widoczne wyjście i fragment korytarzyka prowadzącego na zaplecze, po prawej zasłona z ciemnego tiulu, za nią członkowie cygańskiego zespołu Tatra Roma, wykonawcy głęboko klimatycznych kompozycji Bartka Straburzyńskiego.

Oczekujący na rozpoczęcie akcji scenicznej przybysz wie, że spektakl Głomba opowiada o Łemkach – zamieszkującej od wieków Beskid Niski ludności ruskiej, po drugiej wojnie światowej karnie przesiedlonej do północnych i zachodnich województw Polski. Wie zatem, że będzie to opowieść o ludziach i ich świecie, który nieubłaganie odchodzi w niepamięć i którego relikty – zdaniem wielu – powinny być przechowywane wyłącznie w skansenie uczuć. I może oczekiwać, że Głomb do miłośników takich skansenów nie należy, tak jak nie należy do zwolenników zagłady materialnych dóbr kultury.

Światła powoli wygasają, w ciemności delikatne dźwięki muzyki. Rozjaśnienie. Na balkonie, na ławce, tuż pod nagryzmolonym na białoburej ścianie Okiem Opatrzności – czyli tak naprawdę w niebiosach – siedzi łemkowska gromadka: kapłan, mężczyźni, kobiety, młodzież. Są jak fresk, jak sen, jak pamięć… Jak pamięć głównego bohatera – Oresta, który zaprosił do swej izby nie tylko żyjących najbliższych: żonę, dzieci, zięcia, na swoiste duchów obcowanie, takie zwyczajne, wiejskie, łemkowsko-ukaińsko-polsko-rosyjsko-niemieckie dziady.

Powiązanie postaci realnych z duchami (w programie do spektaklu nazwanych „cieniami”) pozwoliło reżyserowi wyjść poza stereotyp ram opowieści historyczno-rozliczeniowej, poniekąd także interwencyjnej. Głombowi nie zależało na weryfikowaniu niegdysiejszych racji czy też na snuciu epickiej sagi o bezwzględności dziejowych młyńskich żaren, kruszących w pył życie jednostek, rodzin, plemion i narodów. Nie zależało na przywdziewaniu szat prokuratora czy sędziego, by wnosić kolejne apelacje od wyroków, które dawno zapadły. Podążając tropem nowogródzkiego Mistrza, niczym współczesny Guślarz, zamknął wrota opuszczonego teatru i tekstem dramatopisarza Roberta Urbańskiego wezwał swych bohaterów, by stanęli dokoła truny.

Ową ,,truną”, symbolicznym i centralnym przedmiotem, dzięki któremu spotkanie staje się możliwe, jest pokaźnych rozmiarów skrzynia. Skrzynia: własny skrawek ziemi, dom, przytulisko, korab – wagon przesiedleńczy – unoszący wypędzonych z raju ku ziemi wcale nie oczekiwanej, stół, szkatuła z dobytkiem, tajemnicze puzdro skrywające dobre i złe chwile życia…

To wobec niej i w związku z nią organizuje się działania aktorskie. Dla Oresta (Zbigniew Waleryś) i jego żony Hańci (Anita Poddębniak) stanowi miejsce ukojenia, ucieczki przed upokorzeniem i agresją; miejsce otuchy i nadziei, ale także generujące zapiekłość i upór.

Nośnikiem takich stanów i emocji są najprostsze gesty i spojrzenia: przysiadanie, obejmowanie, zapamiętywanie dotykiem, przytulanie, skinienia głowy, krystaliczne w swej precyzji znaki artystycznej wrażliwości i wyobraźni. Kiedy skrzynia staje się wagonem, jej krótszy bok zajmują Orest z Hańcią, za ich plecami stłoczeni inni mieszkańcy wioski; niczym wypchane dobytkiem tłumoki tworzą – unoszoną na zachód nostalgiczną muzyką i bolesnymi słowami pieśni – skamieniałą z przerażenia piramidę.

W scenie finałowej do łemkowskiego małżeństwa, gdzieś nieopodal Legnicy, przychodzą sąsiedzi Polacy. Nagle do izby wpada wnuczek, wykrzykując, że w obejściu są przybysze z Niemiec, którzy przed laty tutaj właśnie mieszkali. Zgromadzonym tężeją miny, sztywnieją ruchy. Zdecydowanie, ciężko i zaborczo przysiadają na wieku skrzyni. Ich zimne spojrzenie mówi dobitnie: dziady skończone, najważniejsze jest to, co jest, tak jak jest, teraz!

Głomb nie boi się komponowania prostych opowieści. Na skomplikowane procesy społeczne patrzy z jednostkowej perspektywy człowieka, którego niezwykłość i niepowtarzalność polegają właśnie na tym, że jest tak samo pospolity jak jego bliźni. Dzięki temu uzyskuje czystość teatralnego rysunku, nieuwikłanego w emocjonalne efekciarstwo, patologie stanów psychicznych, złudną wiarę w katartyczne moce formy. Nie epatuje – wzrusza.

Dramaturgia spektaklu byłaby niewątpliwie uboższa, gdyby nie współpraca Głomba z obdarzonymi błyskotliwą wyobraźnią twórcami ruchu scenicznego (Kamila Jankowska i Witold Jurewicz). Poprzez sformalizowaną ekspresję ciała, logicznie wywiedzioną z treści i emocji tekstu oraz podporządkowaną plastycznemu rygorowi kostiumów, uzyskano jakość, której wypowiadane słowo jest w zasadzie niepotrzebne.

Przykładem mogą być sekwencje, w których Ukrainiec, Niemiec, Rosjanin i Polak przedstawiają Łemkom racje mające ich skłonić do jednoznacznego wyboru konkretnej przynależności państwowej. Nad słowami zdecydowanie góruje ruch: taneczne kroki zachęty, gesty usłużne, dominacyjne, przymilne, pozy przyjazne, władcze, protekcjonalne. Narastająca kakofonia ruchów zmiata wręcz tubylców z zajmowanego miejsca. Można na to patrzeć jak na karykaturę tańca godowego polityków, groteskowy obraz ideologicznego uwodzenia narodów.

Podobną intensywność wrażeń wywołują obrazy wizyt Oresta w polskich urzędach. Pokornej, bezradnej i zagubionej sylwetce chłopa przeciwstawia się tu dwie sztywne urzędniczki w stonowanych kolorystycznie płaszczach, jedną w białym, drugą w czerwonym bereciku, przemierzające scenę drobnym rytmicznym kroczkiem, któremu towarzyszą równie drobne ruchy palców dłoni złożonych jak do modlitwy na wysokości piersi oraz przyporządkowane rytmowi działań fizycznych skandowanie tekstu.

Akcja toczy się na dwóch poziomach: niebiańskiego balkonu i ziemskiego parteru. Uczestnicy obrzędu przenikają z poziomu w poziom, podążają za sobą, to goniąc się, to uciekając, godzą się i swarzą, wybaczają i mnożą obelgi. Sen miesza się z jawą, a szczególnym znakiem owego przymierza jest wspomniany wcześniej las drabin. W kultach pogańskich, wyryte na kamieniach nagrobnych, były one obrazem pomnażania i pomniejszania się ludzkiego szczęścia; Egipcjanie wierzyli, że dzięki nim można osiągnąć niebo; swoiście materializowały ideę przechodzenia duszy przez sfery wszechświata. Nie ma świata wioski, jest kosmos…

O swoich aktorach Głomb mówi: drużyna. Naprawdę nią są. Utożsamiają linię artystycznych poszukiwań teatru, lubią i umieją pracować, są ofiarni, dynamiczni, świadomi własnego talentu oraz środków, którymi dysponują. Nie zżera ich twórcze niespełnienie, głód coraz to nowych sukcesów jest ich naturalnym głodem. W Łemku dają popis aktorstwa dyskretnego i wyrazistego, nasyconego świadomie budowanymi emocjami, konsekwentnego w formalnym kształcie scenicznej obecności. Dziękuję im, dziękuję teatrowi!


Teatr Modrzejewskiej w Legnicy. Robert Urbański, Łemko. Reżyseria: Jacek Głomb. Scenografia: Małgorzata Bulanda. Muzyka: Bartek Straburzyński. Premiera 13 i 14 września 2007.

(Ireneusz Guszpit, „Łemkowskie dziady Jacka Głomba”, Odra nr 7-8 2008)