Rzadko bywam na Zakaczawiu, bo i czego tam na co dzień szukać? W mordę można dostać w Legnicy w wielu miejscach, więc nawet jeśli odczułbym taką potrzebę, to pofatygowałbym się gdzie indziej. Powód prozaiczny: Zakaczawie mam za daleko.

Pamiętam jednak, kiedy sześć lat temu przemierzałem zimowym wieczorem ulice tej napiętnowanej dzielnicy. Uprzedzę od razu, że nie szukałem guza. Otóż szukałem budynku byłego kina „Kolejarz”, w którym to Teatr Modrzejewskiej wystawiał  „Balladę o Zakaczawiu”, dzisiaj spektakl dla mnie kultowy. Uważam, że jego premiera była pewnym krokiem milowym w historii naszego legnickiego teatru. Zaczęto częściej grać w coraz to bardziej nietypowych miejscach, których Amerykanin czy Anglik, nigdy nie powiązałby z teatrem. Zaczął on być coraz bardziej i inaczej zauważalny w Polsce. Aktorzy coraz częściej stali się widywanymi, zarówno na szklanym ekranie jak i na innych scenach ( choć osobiście sądzę, że  Przemek Bluszcz na tym nie skorzystał,  wręcz przeciwnie ). Potem posypały się nagrody, nowe spektakle i ich ekranizacje, a ostatnio odbył się festiwal „Miasto”.

Teatr się zmienił, ja też. Starszy o parę lat znów trafiłem na Zakaczawie. Znów poszukując. Tym razem moim celem był budynek dawnego, przedwojennego jeszcze, teatru „Varietes”.  Tak samo zimno, jak kiedyś, tak samo brudno i szaro i  wydaje się, że spoglądają na mnie te same twarze meneli i dresów, które spoglądały na mnie sześć lat temu. Spojrzenia „tubylców” odprowadzały mnie od przecznicy, do przecznicy. Kiedy sobie już poprzecznicowałem 15 minut, dotarłem pod bramę zaniedbanego, cofniętego sporo od ulicy budynku. Zewnętrznie nic nadzwyczajnego, jednak po wejściu można odczuć swoistą magię tego miejsca. Surowe wnętrze, sypiący się tynk i dziury w suficie są celowo zachowane . Gdy zajmie się miejsce na widowni, można dopiero ogarnąć wzrokiem całość sceny. Scenografia, tradycyjnie już przygotowywana przez Małgorzatę Bulandę, pasuje do wnętrza „Varietes”, jest surowa i nie rzucająca się w oczy.

Robert Urbański ( scenariusz ) zmusza nas do wysłuchania opowieści starego, ciapowatego  Łemka Oresta (genialnie, spokojnie zagranego przez Zbigniewa Walerysia), który wiedząc, że dobiega swych ostatnich dni, zaprasza swoje dzieci i wnuki, by odpowiedzieć im historię własnego życia. Dzieje przez które przewija się zarówno gorzki płacz, jak i radosny śmiech.

Tytułowy Łemko nie chciał nigdy niczego więcej, niż tylko spokoju i własnego miejsca na ziemi. To, czego on chce,  jest jeszcze tak daleko. Ilekroć Orest wierzy, że wreszcie coś mu się uda, jego nadzieja jest gaszona przez władzę. Ukraińcy, Upowcy, Niemcy, Rosjanie, a i w końcu Polacy, nie dają mu żyć w spokoju. Nasz Łemko stopniowo traci wszystko: dom, wiarę i miłość. Dzieci i wnuki zaś słuchają. Historia ojca różnie na nich wpływa. Związane jest to ze stosunkiem, jaki mają do swych własnych korzeni - z jednej strony fenomenalny i głęboki monolog Pawła Palcata, odtwórcy roli syna Oresta, zaś z drugiej, protest córki (Magdy Skiby).

Potomkowie Łemka są przez cały czas trwania spektaklu obecni na scenie i często biorą udział w historiach, które opowiada im ojciec. Kamila Jankowska i Witold Jurewicz (ruch sceniczny) razem z Jackiem Głombem (reżyser) zasługują na szczególne uznanie. Chocholi taniec oprawców wokół stłamszonego Oresta, piękne weselne tańce,  czy pracownice  biura, to genialne elementy, które składają się na sukces całego spektaklu. Teatr Modrzejewskiej zdążył nas już przyzwyczaić do obecności nietuzinkowej muzyki w swoich przedstawieniach. Tym razem można było usłyszeć piękną, graną na żywo przez cygański zespół „Tatra Roma”.

Mimo że fabuła „Łemka” opiera się na autentycznych wydarzeniach, nie należy jej postrzegać jako spektaklu „dokumentalnego”. Jest to pełna  magii i tańca opowieść o człowieku, który chciał żyć normalnie w nienormalnych czasach. Nie doszukujmy się tutaj więc jakichkolwiek prawd historycznych, bo nie o to chodzi.

Parę lat temu Jacek Głomb powiedział: "Nas tradycyjny teatr nudzi i mało co w nim oglądamy. Bo gdybyśmy dużo oglądali, to by nas szlag trafił". Mnie wspomniany szlag pewnie też by trafił. Świat idzie do przodu. Kino się zmienia, literatura również. Teatr też zmienia się w sposób, w jaki jest tworzony, zmusza do myślenia i uczy. Całe szczęście, że my, legniczanie, mamy pod nosem scenę, która jest awangardowa, która  inaczej pokazuje to, co wydaje się dla nas znane, która jest na czasie, która wreszcie uczy. Bo jak powiedział kiedyś Gustaw Holoubek „Teatr różni nas od zwierząt”.