Drukuj
Nie przypominam sobie, czy kiedykolwiek tak intensywnie, emocjonalnie, ciałem i duszą przeżywałem sceniczne "Dziady", jak legnicką realizację, której kształt artystyczny zaproponował Lech Raczak z Poznania. Uwzględniając nawet wersję Konrada Swinarskiego. Tę sprzed 35 lat. Z Jerzym Trelą w roli Gustawa-Konrada i Wiktorem Sadeckim w roli Senatora.

Wówczas uważałem, że krakowski Nowosilcow wznosi się na wyżyny aktorstwa, że osiągnął górny pułap. I tej poprzeczki nikt już nie przekroczy. Okazuje się, że w sztuce (jak w życiu) wszystko jest możliwe i prawdopodobne.

Tę prawdę udowodnił Paweł Wolak. Lubinianin z urodzenia, a aktor z powołania. Naznaczony boską mocą. Idzie jak Tarzan przez scenę-pomost, uzbrojony tylko w łaskę cynizmu, lekceważenia i wysmakowanej pogardy dla człowieka, dla świata wartości. Uwierzył w sen. We własną moc. Mesjasz cynizmu.

Kiedy Wolak -Senator istnieje na scenie, oddycham w rytm jego porażających zdań. Jego oddechu. Jest wielki. A jego pragnienie wielkości, pożądanie władzy, głód rządzenia wydają się znacznie groźniejsze od zwierzęcego pożądania seksu. Nowosilcow pożąda i wpada w obłęd. Poddaje się władzy szatana, którego diabelską dwupłciowość w sile uosabiają Ewa Galusińska i Paweł Palcat. Udowadniają, jak ogromną i fatalną siłą jest Zło.
Jechałem 23 listopada bieżącego roku po raz kolejny na "Dziady". Dla Wolaka, by studiować milimetr po milimetrze siłę opętania. Wolak wchodzi na scenę i zamaszyście niesie powiew zła, które przypomina oceaniczne rozlewisko. Moc tajfunu. Wyrafinowanie i podłość, na jaką się zdobywa aktor wśród asysty fałszywców, sługusów, przeraża, otępia, ogłusza. Świat króla zła jest w szponach przeźroczystych działań szatańskich.

Dopiero w tę niedzielę namacalnie dostrzegłem, jak cienka jest granica między dobrem a złem, która przyobleka się w kształt złudzeń, cudowności i fałszu. Dzięki Mickiewiczowi, Raczakowi, Diabłom i Wolakowi zrozumiałem oracyjną prośbę: "... i nie wódź nas na pokuszenie, ale zbaw nas ode złego. Amen".

Jeszcze mam w oczach starego Konrada (Lech Wołczyk), jak wspina się na szczudłach w objęcia dziwnej, szatańskiej pary. I słyszę równocześnie zwierzęcy ryk Nowosilcowa, siewcy zła i duchowego spustoszenia. Sieje grozę. W tym jest jego moc, siła i przyspieszenie. Senator sam dla siebie jest imperatorem zaprzedania. W tym dzikim, ryczącym głosie też kryje się wszędobylskie zło, ale też wyłania się lęk, refleksja spowodwana fałszywym uśmiechem.

Nie widziałeś Zła w genialnym spektaklu? Nie zajrzałeś mu w oczy? Nie spojrzałeś na przemytnicze dłonie aktora? Koniecznie pędź na legnickie Piekary, by zobaczyć, jak przeplatają się pozory ułożoności ze zwierzęcością, serwilizmem, obłudą i filozofią tyranii.

Pytałem samego siebie, w drodze do Lubina, jak to możliwe, by wyrafinowanie, klozetowa służalczość, tyrania, życiowa podłość, wyczynowe cwaniactwo, cynizm podniesiony do rangi antycznej cnoty, dupolizusostwo i salonowy uśmiech pożeniły się w jednym człowieku, który na scenie podkreśla wiekość swego talentu. Cóż "obiit Paulus - natus est Nowosilcow". Ikona współczesnego zła i współczesnych łez.

Ludwik Gadzicki