Drukuj
Jest to film o Czechach takich, jakich sobie w Polsce od dziesięcioleci wyobrażamy. My jako najeźdźca jesteśmy w tej opowieści przyjemni i pojechaliśmy w 1968 roku do Czechosłowacji po seks i knedliki. Ten film tak naprawdę jest o tym, że Polacy też są fajni. Prawie jak Czesi. I to w nim jest najlepsze, i chwała Jackowi Głombowi za to. Pisze Mariusz Szczygieł.

Niedawno widziałem - mówi kolega z Żiżkova Pavel Trojan - jak do knajpy wchodzi dwóch młodych Polaków, już lekko podpitych. Chcieliby komuś w tej Pradze przypieprzyć, ale na razie nie mają komu. Biorą piwo, piją i już za chwilę próbują zaczepiać ludzi ramieniem. Ale każdy Czech: „O, sorry, sorry, przepraszam, kolego".
No nic, dalej szukają zaczepki.
Rozlali więc piwo na barze - ale nikt nie reaguje. No to teraz trochę piwa jakiemuś Czechowi wylali na rękaw. „To się zdarza - mówi ten Czech - w ogóle się tym nie przejmujcie".
I nic nie zwojowali.

Powyższa opowieść o tym, że Czesi są mistrzami pacyfizmu (co w Polsce błędnie nazywa się tchórzostwem), przypomniała mi się, kiedy oglądałem film „Operacja Dunaj". Polsko-czeski film Jacka Głomba o tym, jak Polacy zaatakowali Czechosłowację w 1968 roku, jest opowieścią właśnie o takich Czechach: nieagresywnych i dobrodusznych.

Czołg Ludowego Wojska Polskiego (Biedroneczka) gubi się po przekroczeniu czechosłowackiej granicy i wjeżdża w budynek gospody, zatrzymując się przy stole. Siedzący tam Czesi niechęć do wroga szybko zamieniają na współpracę. Nie, że chcą kolaborować z okupantem, tylko z tego powodu, że lubią ludzi. Zwyczajny Czech spotyka zwyczajnego Polaka i zbliżają się do siebie. I napadnięty, i napastnik są tylko trybikami w wielkiej machinie historii. Kobiety romansują lub odbywają stosunki z najeźdźcą, a miejscowi mechanicy nieprzymuszani lufą karabinu, z własnej woli, naprawiają mu czołg.

Słowem -jest to film o Czechach takich, jakich sobie w Polsce od dziesięcioleci wyobrażamy. „Jesteście jak Czesi - krzyczy dowódca. - Bo wam jest wszystko jedno i honor macie w dupie". Czeski kowal oczywiście rzuciłby się na polskich żołnierzy, ale nie może „Gdybym tylko nie miał rąk pełnych roboty - mówi - to jakbym wziął młotek...".

Film ten ma być komedią, a ona oczywiście ma swoje święte prawo do uproszczeń. Tylko, że -jak mówił Woland w „Mistrzu i Małgorzacie" - fakty to najbardziej uparta rzecz pod słońcem.

A fakty są takie, że opór ludności cywilnej wobec najeźdźców był gwałtowny i zorganizowany. Na drodze polskim wojskom Czesi ustawiali zapory z autobusów i ciężkich maszyn drogowych; tworzyli ściany ognia z podpalonych opon, co było szczególnie niebezpieczne dla cystern z paliwem; zwalali drzewa i bloki skalne na górskich drogach, gdzie nie było możliwości manewru; na długie godziny opuszczali szlabany kolejowe, twierdząc, że zaraz będzie przejeżdżał pociąg; stawali przed czołgami tłumem na środku drogi itd.

Propagowano nawet nowy Dekalog Czechosłowaka. Na żądania okupanta należało odpowiadać: 1. Nie wiem. 2. Nie znam. 3. Nie powiem. 4. Nie mam. 5. Nie umiem. 6. Nie dam. 7. Nie mogę. 8. Nie sprzedam. 9. Nie pokażę. 10. Nie zrobię.

Czesi w swej masie są narodem pacyfistów, ale to nie znaczy, że nie mają honoru. W „Operacji Dunaj" pojawia się przez chwilę maleńkie dowcipne echo tamtego oporu. Gdy naczelnik stacji kolejowej (grany przez Jirzego Menzla) jedzie za czołgiem rowerem i wali go deską, a gospodyni zamiast kotletów podaje okupantowi usmażone ręczniki. To jednak tylko echo, może eszko nawet. A ponieważ film jest skierowany do masowego odbiorcy, wielka szkoda, że mówi o Czechach stereotypem. Tak, wiem, komedia ma prawo... Tylko że stereotyp w inteligentnej komedii jest po to, żeby go w niej obśmiać.

A ze śmiechem mamy kłopot.

Republika Czeska jest już po premierze filmu i recenzenci nie przyjęli go tam dobrze. Piszą, że sierpień '68 to w „Operacji Dunaj" ospała sielanka. Albo, że są to mało dowcipne przeprosiny za okupację. Myślałem, że problemem jest dla nich pojednanie z okupantem. Albo jednostronny obraz Czechosłowaków. Ale to nie pierwszoplanowe kwestie. Krytycy wspominają o tym, jednak najważniejsze okazuje się dla nich co innego.

Brak w filmie wystarczającej ilości dowcipu, co jest w Czechach drugim grzechem głównym. („Boga nie ma, ale jeśli istnieją grzechy, to pierwszym grzechem głównym jest grzane piwo" - Pavel Trojan). Czesi często pozwalają wieszać na sobie wszystkie psy świata, bo z żadnym tabu nie mają większych problemów, ale pod jednym warunkiem: wieszający zrobi to tak śmiesznie, że będzie można posikać się ze śmiechu.

Niestety, piszą, że jeżeli odbędą się mistrzostwa świata w zabijaniu dowcipów, faworytem będzie reżyser „Operacji Dunaj" ze swoimi scenarzystami.

Może na Polskę dowcipu w filmie wystarczy.

My jako najeźdźca jesteśmy w tej opowieści przyjemni i pojechaliśmy w 1968 roku do Czechosłowacji po seks i knedliki. Ten film tak naprawdę jest o tym, że Polacy też są fajni. Prawie jak Czesi. I to w nim jest najlepsze, i chwała Jackowi Głombowi za to.

„Operacja Dunaj", reż. Jacek Głomb,
scen. Jacek Kondracki i Robert Urbański
wyst. Eva Holoubova, Martha lssova, Jirzi Menzel, Bolek Polivka, Maciej Stuhr, Zbigniew Zamachowski i in.
Czechy/Polska  

(Mariusz Szczygieł, „Przyjemny okupant”, Gazeta Wyborcza Duży Format, 13.08.2009)