Drukuj
We wtorek, 4 sierpnia, na pograniczu polsko-czeskim, w miejscowości Nowa Ruda odbyła się ogólnopolska premiera debiutanckiego obrazu Jacka Głomba pt. "Operacja Dunaj". Film opowiadający o perturbacjach załogi polskiego czołgu "zaginionego w akcji" podczas interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji w roku 1968, przyjęto entuzjastycznie, a wręcz owacyjnie. Pisze Artur Cichmiński.

Zadowolenia nie krył zresztą reżyser, który podkreślił, że zrobił film "po prostu dla ludzi".

Historia pokazana na ekranie bierze swój początek z otoczonego dziś legendą faktu, zgodnie z którym polski czołg rzeczywiście zniknął podczas operacji wojsk dawnego bloku socjalistycznego na terenie Czechosłowacji w roku 1968. Operacji nazwanej właśnie "Operacją Dunaj". Do dziś nikt nie wie, co się z owym czołgiem stało, i czy w ogóle taki istniał.

Mimo to, sama taka ewentualność stała się idealnym pretekstem do napisania nie pozbawionego koszarowego humoru scenariusza, czego podjęli się Jacek Kondracki i Robert Urbański. Aktualnie także autorzy książki na jego podstawie oraz tym samym tytule. Powyższe wydawnictwo zainaugurowało swoją obecność w księgarniach 29 lipca br. Tymczasem film, który oficjalnie wchodzi na ekrany już 14 sierpnia, właśnie jako ogólnopolska premiera został zaprezentowany w Nowej Rudze.
- Moim marzeniem, jeszcze przed rozpoczęciem realizacji filmu, było aby premiera odbyła się na granicy albo w jej pobliżu. Tutaj mamy około 12 km do byłego przejścia granicznego w Tłumaczowie. Jesteśmy w mieście, przez które szły czołgi. Rok '68 jest wpisany w historię tego miasta, tym tu się żyje, o tym ludzie mówią. To, że ten film ma tutaj swoją premierę, jest takim swoistym pomostem między tamtym światem, a dzisiejszym - powiedział na otwarciu konferencji prasowej Jacek Głomb.
Sam pokaz "Operacji Dunaj", trzeba to przyznać, należy uznać za sukces tak organizatorów, jak i przede wszystkim twórców. Brawa do momentu zapalenia się świateł i to na stojąco, mimo wszystko do zbyt częstych nie należą. Ewidentnie atmosfera swobody z jaką został potraktowany ów temat, mieszanka czeskiego i polskiego poczucia humoru bijąca raźnie z ekranu zrobiły swoje, czemu wyraz dał rozentuzjazmowany tłum. A film, choć realizacyjnie skromny mimo nie tak znowu małego budżetu i charakteryzujący się różnego rodzaju inscenizacyjnymi oraz fabularnymi niedociągnięciami, nadużytymi wątkami i naiwnościami, ogląda się faktycznie nie najgorzej, a nawet z przyjemnością.

Debiutantowi wiele też wybaczyć trzeba. Na szczęście Głombowi udało się uchwycić tego ducha swobodnej lekkości bytu. Pokazać ludzi, którzy, jeśli tylko chcą, zawsze mogą się porozumieć. Nad wszystkim generalnie świeci słońce, poza jedną czarną chmurką w finale. Stąd w filmie tyle tej radosnej energii i wigoru. Jako kino rozrywkowe, frontowa komedia w czeskiej przyprawie, z całą pewnością jest produktem wartym poznania. Ludziom się podobało, a o to jak sam zainteresowany rzecze, najbardziej mu zależało. A że, co także podkreślił, takich pomysłów jest sporo stąd taki, a nie inny film.
- Tego typu pomysłów mamy w Legnicy bardzo dużo, a ten wydawał nam się jednym z lepszych do upowszechnienia. Natomiast z propozycją zrobienia tego obrazu zwrócił się do mnie pan Włodzimierz Niderhaus. Film pozwolił na opowiedzenie pewnej historii szerzej, inaczej niż robimy to w naszym legnickim teatrze. A jeśli chce się opowiadać o czołgu najlepiej robić to na dużym ekranie - kontynuował reżyser.
Gdyby mimo wszystko ktoś uznał za rzecz kontrowersyjną pokazywanie tego dramatycznego i haniebnego okresu w historii naszej, ale i w ogóle Środkowo-Wschodniej Europy, w takim akurat swobodnym oraz mocno komediowym opakowaniu, autor filmu ma na to proste i przede wszystkim logiczne wyjaśnienie:

- Jesteśmy strasznie nieszczęśliwym narodem ponieważ bardzo rzadko potrafimy uśmiechnąć się do swojej historii. Mamy taki zwyczaj, że umiemy o niej mówić głównie w tonach patetyczno -martyrologicznych. Nie kwestionuję tego. Takie podejście też jest potrzebne. Natomiast brakuje mi, jako widzowi, także innej opcji. Takiej, jaka była kiedyś obecna w filmach "C.K. Dezerterzy" czy "Jak rozpętałem II Wojnę Światową". Obecnie nikt do tej tradycji nie chce sięgać. Stąd powód, aby zrobić to właśnie w taki sposób i w tym rodzaju. Po drugie ja się wstydzę za to, co żeśmy wtedy zrobili. Jest to bardzo wstydliwy epizod naszej historii dlatego warto o tym opowiadać, aby móc się do tego również w końcu uśmiechnąć. My nie zrobiliśmy filmu historycznego w skali 1:1. Nie ma tu żadnego rozrachunku. My tym filmem nic nie załatwiamy. To po prostu ludzka opowieść - kończy autor.
 
"Operację Dunaj" widzowie będą mogli oglądać już od przyszłego piątku. Warto jeszcze przypomnieć, że jest ona koprodukcją polsko-czeską, a jej opiekunem artystycznym był sam Jiøí Menzel, który też w filmie zagrał obok takich czeskich aktorów, jak wspaniała Eva Holubová, Rudolf Hru¹inský czy młodzi wykonawcy Monika Zoubková oraz Martha Issová. Role naszych dzielnych, choć lekko zagubionych "tankistów", zagrali Maciej Stuhr, Przemysław Bluszcz, Bogdan Grzeszczak i debiutujący na ekranie Maciej Nawrocki.

Wreszcie niekwestionowana gwiazda obrazu, czołg T-34. Maszyna budząca nostalgię i sentyment pewnej pokaźnej grupy społeczeństwa wychowanej na dość popularnym onegdaj serialu, tu niezmiennie pozostająca w dobrej formie oraz kondycji.

Tytuł, na ponad pięćdziesięciu kopiach, wprowadzi do kin firma Monolith Film.

(Artur Cichmiński, „Przygraniczna "Operacja Dunaj". Ogólnopolska premiera”, www.stopklatka.pl, 6.;08.2009)