Drukuj

Sprzedawano już cegły zawinięte w gazetę, warszawskie mosty, kolumnę Zygmunta, a nawet paryską wieżę Eiffla. Niemiecki przedsiębiorca postanowił sprzedawać legnicki park. Symbolicznie i po kawałku, za to z bonusem.

Właściciel galerii handlowej w centrum miasta pomysł ma równie niebanalny, jak jego biznesowa kariera. Ze strony internetowej założonej przez niego Inicjatywy Liegnitz – Legnica dowiadujemy się, że jest kolejną osobą, której przyszłość legnickiego parku nie jest obojętna. Pierwszy z oficjalnie ogłoszonych planów dotyczyć ma reaktywacji w mieście nad Kaczawą Legnickiej Wystawy Ogrodów i Rzemiosła czyli słynnej GUGALI (Garten-und Gewerbe-Ausstellung Liegnitz) z 1927 roku.

Niemiecki przedsiębiorca pilnie poszukuje osób, które zapłacą za ten i inne jego pomysły. Mówiąc krótko poszukuje sponsorów, którym w zamian oferuje tytularną i honorową własność parkowych parceli. Oferta jest zróżnicowana, by nie powiedzieć, że na każdą kieszeń. Już za skromne 25 euro każdy może stać się „ojcem chrzestnym” (tak w ofercie) jednego metra kwadratowego legnickiego parku. Dla zamożnych, tych którzy ofiarują minimum 5 tys. euro, jest honorowy bonus. Ma nim być ceramiczna płytka z nazwiskiem lub logo firmy na specjalnej „ścianie sponsorów”.

Inicjatywie towarzyszy loteria z nagrodami. By nabyć prawo do jednego losu wystarczy darowizna w niewygórowanej kwocie 5 euro. Każdy kto zdecyduje się „kupić” kawałek parku będzie miał zatem proporcjonalnie większą liczbę losów. Główna nagrodą dla szczęśliwca ma być przelot Zeppelinem z Drezna do Legnicy, zaś co miesiąc losowany będzie pobyt w ośrodku Wellness-Spa. Koniec reklamy.

Dla tych, którym los legnickiego parku jest obojętny, mam propozycję zdecydowanie ciekawszą i o niebo bardziej perspektywiczną. Wręcz kosmiczną i z prawdziwie jankeskim rozmachem. Od ponad 30 lat amerykański biznesmen sprzedaję bowiem po kawałku grunty leżące w naszym układzie słonecznym. Ceny są absolutnie konkurencyjne. Za jeden akr (a to przecież ponad 4 tysiące metrów kwadratowych) gruntu zlokalizowanego na Księżycu wystarczy zapłacić skromne 145 dolarów. A im dalej, tym taniej!  Na Marsie za parcelę analogicznej wielkości wystarczy 135 dolarów, na Wenus - 112 dolarów, a na Io - księżycu Jowisza - już tylko 80 zielonych.

Jeśli myślicie, że to co powyżej to tylko marny żart, to grubo się mylicie. Obrotny facet nazywa się Dennis Hope (Nadzieja). Jest milionerem. Działki znajdujące się na Księżycu i poszczególnych planetach kupiło od niego ponad 3,5 miliona osób ze 180 krajów! Wśród nabywców są byli amerykańscy prezydenci, członkowie rodzin królewskich i gwiazdy show-biznesu. Każdy klient otrzymuje akt własności, zestaw dokumentów oraz mapę, na której zaznaczona jest zakupiona parcela.

Na czym polegał ten prawdziwie niebanalny pomysł? Hope zorientował się, że w podpisanych traktatach międzynarodowych żadne z państw nie zastrzegło sobie prawa własności do pozaziemskich terenów. Opracował zatem własną deklarację przejęcia własności, a sporządzony dokument skierował m.in. do ONZ. Ponieważ uznano go za nieszkodliwego wariata, nikt mu nie odpowiedział. W tej sytuacji nasz pomysłowy Dennis uznał się za prawowitego właściciela kosmicznych gruntów. Mało tego! Wygrał wszystkie wtoczone mu procesy o bezprawne zawłaszczenie pozaziemskich terenów. Słusznie. Ostatecznie chodzi o drobiazg i ledwie mikroskopijny fragment Drogi Mlecznej, która nadal czeka na prawowitych właścicieli.

Nasze krajowe doświadczenia w tym biznesie są skromne. Owszem. Onufry Zagłoba oferował szwedzkiemu królowi Niderlandy, warszawski cwaniak opchnął kolumnę Zygmunta, zaś jego koleś most Kierbedzia. To jednak drobiazgi. Co gorsze z odległej przeszłości. Potem było już tylko gorzej. Miłośnicy Tyrmanda i „Złego” (grany był w legnickim teatrze) wiedzą, że tuż po wojnie, za to w ofercie nie do odrzucenia, do kupienia była co najwyżej cegła. Rzecz jasna elegancko zawinięta w gazetę.

Nowe czasy, to jednak nowe idee. Teraz i Zeppelinem przelecieć się można. Legnicki talon na balon już czeka.

Żuraw, 5 lipca 2012 r.