Drukuj

Czy można bezczelnie plotkować i grillować politycznych oponentów za publiczne pieniądze? Można. Wystarczy być prezydentem jednego z sześciu dolnośląskich miast i wykupić miejsce w gazecie. Najlepiej w kilku.

Dolnośląskie gazety opublikowały właśnie płatne ogłoszenie jakim jest list otwarty podpisany przez prezydentów Wrocławia, Legnicy, Lubina, Głogowa, Świdnicy i Bolesławca. Opublikowano go za nasze podatników  pieniądze i – rzecz jasna - w trosce o naszą przyszłość. Jedno jest tylko pewne. Pisał go człowiek niewątpliwie zdolny. Plotkę przedstawił jako fakt, do tego fakt już dokonany.

„Przenosiny siedziby Zarządu KGHM z Dolnego Śląska do Warszawy nie wiążą się z natychmiastowymi stratami dotyczącymi podatku CIT. Są jednak i będą - w narastający sposób - bolesne dla Dolnego Śląska. Lokalizacja siedzib firm o znaczeniu międzynarodowym jest bowiem jednym z kluczowych czynników rozwoju regionalnego” – czytamy we fragmencie. „Przenosiny Zarządu zabolą nas także prestiżowo. Chodzi o sprawy wizerunku, jak i rozlicznych wizyt poważnych polityków i biznesmenów”.  Itd., itp. Całość w tym samym, pełnym troski tonie, bo przecież KGHM jako firma warszawska przestanie w końcu wspierać lokalne samorządy, inicjatywy kulturalne, drużyny sportowe, akcje charytatywne. Całość tej publikacji to apokaliptyczna wyliczanka nieszczęść, przy których dżuma, cholera czy inna zaraza to śmieszne błahostki.

Mimo że to prawda, jak dziad Magda, a baba Grzegorz, nisko chylę jednak czoła i po staropolsku kłaniam się i szoruję kapeluszem po ziemi. Każdy specjalista od politycznego piaru potwierdzi, że ten marketingowy ruch był genialny. Słusznie bowiem prawi Eryk Mistewicz, że we współczesnym świecie rządzi ten, kto ma inicjatywę i opowie gawiedzi własną historię. Nie musi być prawdziwa. Ma skupiać uwagę i potęgować emocje. Fachowo nazywa się to narzuceniem narracji, własnego postrzegania i oceniania spraw ważnych dla opinii publicznej. Czyli dla nas wyborców.

Przeanalizujmy opisaną sytuację. Publiczny protest przeciwko wyimaginowanym przenosinom centrali miedziowego koncernu do Warszawy to bezdyskusyjne propagandowe mistrzostwo świata. Nie ma przecież najmniejszego znaczenia, że zaprzeczali zgodnie marszałek województwa i decydent w tej sprawie czyli minister skarbu. Stara zasada mówi wszak, że tylko dementowane oficjalnie plotki są prawdziwe. Nadawcy otwartego listu zawsze będą mogli powiedzieć, że zamiar był, ale tylko ich zdecydowanemu protestowi i trosce o przyszłość regionu zawdzięczamy, że go poniechano. Bez dwóch zdań. Pięknie wymyślone.

Nie ma najmniejszego znaczenia, że banda sześciu od początku wiedziała, że uprawia polityczną i cyniczną hucpę. Czas zrozumieć i pogodzić się z oczywistą oczywistością, że polityka jest, co do zasady, sztuką sprytnego oszukiwania wyborców. „Ciemny lud to kupi” mawiał jeden z prominentnych przedstawicieli politycznej elyty, w przeszłości dziennikarz, a zatem facet, który wie, co i po co mówi. Wciskanie kitu to zajęcie dla zawodowców, nie dla amatorów i pięknoduchów. Po czym zatem poznać, że polityk kłamie? To dziecinnie proste. Jak otwiera usta to już łże.

W liberalno-demokratycznej doktrynie do ujawniania kłamstw powołane są media, zatem karą za polityczne kłamstwo jest dekonspirowanie kłamców przez dociekliwą prasę (telewizja jest od rozrywki,  nie ma czasu na takie duperele).  W coraz większym stopniu to już tylko teoria. Polityka stała się bowiem jedyną nieuregulowaną prawnie dziedziną marketingu, reklamy i promocji wizerunku. Wykrycie kłamstwa i napiętnowanie kłamcy staje się w tej sytuacji praktycznie niemożliwe. Już tylko na opakowaniu proszku do prania albo na etykiecie przyklejonej do słoika dżemu musi być napisane, z czego je zrobiono i czym grozi użycie. W doświadczanej przez nas polityce można na dżemie umieścić etykietę proszku i nic za to nie grozi.

W tej sytuacji nie dziwi mnie, że legnicki prezydent odmówił dziennikarzowi lokalnej telewizji komentarza na temat listu, który podpisał. Miał rację. Co tu komentować.

Żuraw, 28 czerwca 2012 r.