Drukuj

Nudny mecz Polaków z Czechami oglądałem w nieodległym Trutnovie, jako część trzydniowego weekendowego pikniku poślubnego. Pękły cztery beczki piwa, dwie czescy przyjaciele dokupili nam na pocieszenie.

Po sobotnim meczu, który oglądaliśmy wyjazdowo świętując zamążpójście naszej koleżanki po fachu, a do niedawna rzeczniczki prasowej legnickiego szpitala, było nam trochę smutno. Dziennikarz Konkretów utoczył nawet kilka łez. Nic dziwnego zatem, że czescy znajomi koili nasze rozczarowanie już nie tylko piwem, ale także – najwyraźniej dla znieczulenia – diabelsko mocnym, podwójnie wzmocnionym, korzenno-ziołowym fernetem własnego wyrobu. Zachowywali się tak, jakby chcieli nas… przeprosić, że to właśnie z nami wygrali na boisku we Wrocławiu. Pocieszali nas jak potrafili. Najważniejszy był zatem komunikat, że „Řecko poslalo domů favority z Ruska” (czyli o tym, że Grecy odprawili do domu faworyzowanych Rosjan).

Tak czy inaczej, sportowo te mistrzostwa przegraliśmy z kretesem. Okazaliśmy się najgorszą drużyną najsłabszej grupy turniejowej. Czy mogło być lepiej? Jasne, że mogło, nawet wbrew obiektywnej ocenie naszych piłkarskich umiejętności. Ranking FIFA opublikowany tuż przed rozpoczęciem polsko-ukraińskiego turnieju wyraźnie wskazywał nasze miejsce w szeregu. Polska zajmowała w nim odległą 62 pozycję (Rosja – 13, Grecja – 15, Czechy - 27). Nasze pożegnanie z mistrzostwami nie jest zatem żadną niespodzianką. Oczywiście, kibice mają prawo do niedosytu i odrobiny rozczarowania, ale… nie przesadzajmy. To jest tylko sport. „Koko, koko, Polska spoko, czwarte miejsce też wysoko” – jak podśpiewują złośliwcy.

Tysiąckroć ważniejsze od wyniku sportowego jest to, co zobaczyłem. Coś, co dotąd kojarzyłem głównie z Ameryką. Optymistyczną, uśmiechniętą, życzliwą nawet konkurentom na boisku, twarz polskiego patriotyzmu. Zobaczyłem moich rodaków, którzy odkryli radość z bycia razem i dumę, że tak wielu innych zaczęło nas z niedowierzaniem podziwiać. Sceptyczny przed mistrzostwami korespondent renomowanego amerykańskiego magazynu sportowego „Sports Illustrated” swój zachwyt tym, co zobaczył w naszym kraju, opisał w swojej korespondencji, której nadał kształt… listu miłosnego. Zupełny odlot!

Polacy wyraźnie nabrali pewności siebie. Już nie czują się Europejczykami drugiej kategorii. Pokazali, że patriotyzm nie musi mieć wroga i zaciętego we wściekłości ponurego oblicza demonstrantów, którzy wietrząc wszędzie antynarodowy spisek, co miesiąc wyśpiewują nam „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”.  To widok warty każdych pieniędzy. „Polska, biało-czerwoni…” choć banalne, brzmi zdecydowanie lepiej.

„Takiej radości, takiego entuzjazmu, nie było w Polsce od momentu obalenia komunizmu. W jakimś sensie to w tych dniach obalamy definitywnie komunizm - ten w naszych umysłach" – napisał w najnowszym „Newsweeku” Tomasz Lis. „Odkrywamy, że dobrze się czujemy w swojej skórze (schowanej pod koszulką w biało-czerwonych barwach), że od nikogo nie jesteśmy gorsi ani lepsi, że jesteśmy tacy, jak goście z całej Europy, którzy nas teraz odwiedzają” - dodał.

Co dalej z kibicowaniem i całym turniejem?  Zapewne spożycie piwa nieco spadnie, ale show must go on! Każdy musi jednak sam wybrać. Smuda postawił na stałe fragmenty gry i Adamiakową, ale nie dał jej pograć. Ja wybieram prościej.  Češi do toho!

Żuraw, 18 czerwca 2012 r.