Warto było czekać. Satyrykonowy wieczór poświęcony piosenkom Jana Kaczmarka przypomniał, że kabaret i bezmyślny rechot to różne sprawy. Robienie jaj pozostawiono kurom. Serce i rozum pieszczono liryką i autoironią.

„Proszę nie regulować odbiorników, ten pan naprawdę tak wygląda”. Ta żartobliwa zapowiedź występu Jana Kaczmarka na scenie opolskiego kabaretonu autorstwa Zenona Laskowika przeszła do historii. Wrocławski satyryk natychmiast kupił ją dla siebie i potem wielokrotnie używał jej do autoprezentacji podczas telewizyjnych występów z kolegami z Elity i Studia 202.

Bezspornie szczególnie piękny nie był. Jak przypomniał w Legnicy prowadzący koncert jego piosenek Artur Andrus - w radiu poznawało się go po głosie, zaś w telewizji po nosie. Najwyraźniej, gdy Bóg dzielił urodą on wyczekiwał w swojej kolejce po rozum i poczucie humoru. Jako dziecię peerelu wiedział, co to kolejka, swoje zatem odstał i sprawiedliwy Bóg nie pożałował mu żadnego z tych przymiotów. W ramach gratisów i bonusa dorzucił jeszcze ciepło i autoironię.

- Z Jankiem Kaczmarkiem łączyła nas trójkowa radiowa znajomość, bo uwielbiałam go jako pacjenta „młodej lekarki”, ale jeszcze bardziej połączyła nas niebanalna uroda – wspominała podczas koncertu na dziedzińcu Akademii Rycerskiej Maria Czubaszek, gość specjalny wieczoru i - było, nie było - autorka słynnego i nie mniej autoironicznego: „Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać”.

Zmarły w 2007 roku wrocławski satyryk, był nie tylko kabareciarzem i jednym ze słynnych „rycerzy trzech” radiowego Studia 202 i Trójki, ale przede wszystkim autorem niezliczonej liczby piosenek. Doprawdy trudno je wyliczać: „Czego się boisz głupia”, „Kurna chata”, „Polskie strzechy”, „Do serca przytul psa”, „Co się zżera w jeziorze”, „Zerowy bilans”, „Eeee…”, „Ballada o mleczarzu”, „Oj, naiwny” i całej masy innych. Piętnaście z nich wybrano na legnicki koncert.

- Dziś takie teksty są już nieobecne na kabaretowej estradzie. Ze strachu, że już nie rozśmieszają - zauważył Artur Andrus. Jest w tym gorzka prawda czasów, w których „życie przerosło kabaret”. Prawdziwi jajcarze objęci zostali bowiem parlamentarnymi immunitetami i codziennie, nachalnie i bezczelnie pchają się z telewizora do naszych domów. Zepchnięci do kąta ich estradowi naśladowcy rozbawiają nas zatem za pomocą dowcipów równie subtelnych, jak golenie tępą siekierą. W tej sytuacji na ironię i lirykę nie ma już miejsca.

Jubileuszowy koncert satyrykonowy miał w sobie urok skansenu. Jak wehikuł czasu przeniósł nas w lata, gdy tekst był ważny, a i charyzma wykonawców nie bez znaczenia. Piosenki Jana Kaczmarka usłyszeliśmy w nowych, czasami bardzo oryginalnych aranżacjach (ze świetną muzyką zespołu Frittata w połączeniu z kwartetem smyczkowym) i nie mniej oryginalnych wykonaniach: Pauliny Bisztygi (piwnicznie), Marka Piekarczyka (rockowo) i  Andrzeja Grabowskiego (aktorsko).

Jedno nazwisko pominąłem. Świadomie, dla wyróżnienia.  Gwiazdą wieczoru była bowiem legnicka aktorka Joanna Gonschorek, która ze swojej prezentacji uczyniła aktorsko-wokalno-taneczne show. Choć i w tym przypadku nie obyło się bez żartobliwie zdystansowanej ironii. – Wystąpi przed państwem zwyciężczyni castingu na sobowtóra Jana Kaczmarka – usłyszeliśmy ze sceny. A potem były cztery piosenki, cztery stylizacje i cztery brawurowo zinterpretowane postacie. Od podlotka w białej bluzeczce, podkolanówkach i z warkoczykami w „Kołderce” („To jest groteska, pusty śmiech, choć z drugiej strony poniewierka, rodzina duża, łóżko też, lecz taka kusa ta kołderka!”) po wampa w długiej sukni, wracającego prosto z balu w „Bossa novie na kacu”  („Bossa nova odwykowa, usta milczą, dusza wyje, pęka głowa…”).  

Wielkie brawa. Wieczór był chłodny, ale… Warto było czekać.

Żuraw, 3 czerwca 2012 r.