Mamy już skład kadry i oficjalny przebój polskiej reprezentacji na mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Spoko. Za kilka tygodni będziemy wiedzieć, co jest tu większym obciachem i porażką. Albo zdarzy się cud.

Jedno już jest pewne. Nieprzypadkowo za komuny nazywano nasz kraj najweselszym barakiem w całym obozie (socjalistycznym - to uzupełnienie dla młodszych czytelników). Komuna padła ponad 20 lat temu, ale swojskie i przaśne poczucie humoru w narodzie trwa w najlepsze. Tak można było onegdaj wytłumaczyć wybór Lecha Wąsatego z Matką Boską w klapie na prezydenta, zabójczą telewizyjną karierę disco-polo, nie inaczej esemesowe głosowanie słuchaczy Zetki i telewidzów Jedynki na reprezentacyjny hymn polskich kibiców i piłkarzy.

Wybraliśmy, to mamy. „Koko Koko Euro Spoko, piłka leci hen wysoko. Wszyscy razem zaśpiewajmy, naszym doping dajmy”. Znawcy i salonowcy już zgrzytają zębami, że wstyd, kompromitacja, obciach i tandeta. Ja widziałem i słyszałem coś innego. Odlotowe i odważne babki spod Janowa Lubelskiego, z których najmłodsza mogłaby być moją córką, a najstarsza moją matką, swoją energią, entuzjazmem i prostą jak budowa cepa ludową przyśpiewką dały ostro popalić zawodowcom naszej estrady.

Z wyborem naszego przeboju na Euro było bowiem tak, jak z budową autostrad. Jakoś, zamiast jakość i coś tam, coś tam. Dużo obietnic, gadania i zadęcia, a i tak, byle jak i na ostatni moment, albo na po mistrzostwach i na kiedyś tam. Byle premie wypłacane były w terminie. Każdy, kto słuchał propozycji gwiazd naszej estrady szybko zorientował się, że śpiewane przez nie piosenki były drętwe i puste niczym pierwszomajowe, warszawskie przemówienie nowego-starego lidera Sojuszu Leśnych Dziadków. To, co zaprezentowali Maryla Rodowicz, Feel i Wilki brzmiało bowiem jak smętne jęki lub apele niemocy i rozpaczy.

Przekorny naród chwycił zatem za komórki i dał do wiwatu wszystkim tym, którzy odpowiedzialni są za mistrzostwa i ich oprawę. Tym z różnych resortów, komitetów, pezetpeenów, ale także tym z radia i telewizji. Zagłosował na ludową i swojską przyśpiewkę z łatwym do zapamiętania refrenem. Wszystko wedle przepisu braci Golców:„Łod słówka do słówka, z pomocom łołówka, powstała piosenka fenomen. Piosenka prościutko łod serca, piosenka zupełnie ło nicym. Lec za to pod noge i scero do bólu, a scerość w piosence się licy”. Hej!

Jednak zanim zadrżą internetowe fora, a  muzyczni  i publicystyczni celebryci zaczną ogólnokrajowe wybrzydzanie i ośmieszanie naszego „Koko Koko…” przypomnę, że ledwie dwa lata temu oficjalną piosenką południowoafrykańskich mistrzostw świata w piłce nożnej było „Waka Waka”, które stało się światowym przebojem. Tam była Shakira, my mamy ośmioosobową Jarzębinę. Ale obie piosenki są równie ambitne i skomplikowane. Obie pełnymi garściami czerpały z folkowo-popowych rytmów. Być może dlatego są do siebie tak podobne. Do brzmienia tytułów włącznie. Kto posłucha, łatwiej zrozumie esemesowy wybór moich rodaków.

Zatem, więcej humoru i optymizmu: „Orzełki biegajcie żwawo po murawie, zdobywajcie gole i będzie po sprawie”. Zgadzam się z tą prostą do bólu diagnozą. Będzie wynik, będzie przebój. Odwrotnie, to myślę, że wątpię. Tylko… Czy Smuda czyni cuda?

Żuraw, 3 maja 2012 r.