Drukuj

Legnicki finał Wielkiej Orkiestry  Świątecznej Pomocy godny był jubileuszu. Show było pierwsza klasa. Efekty pieniężnej zbiórki są  imponujące. A jednak w tej partyturze były fałszywe nuty. Chodzi o kasę.



Tak wielkiej sceny, ani takiego zestawu gwiazd estrady, legnicki Rynek nie widział nigdy wcześniej. Carpe Diem dali rockowego czadu, IRA trochę przynudzała, ale na finisz był rewelacyjny, prawdziwie po góralsku energetyczny, Zakopower. Był efektowny laserowy pokaz świateł (choć bardziej podobał mi się ognisty pokaz naszego lokalnego Avatara). Generalnie było super. Zabrakło chyba tylko Lizy Minnelli i jej „Kabaretowego” hitu „Money makes the world go around”, co w wolnym tłumaczeniu  znaczy to, co wszyscy wiemy, że to forsa jest paliwem napędzającym nasz świat. Wtedy wszystko byłoby jasne.

Legnicka odsłona była taka, jak cała Orkiestra. To bez wątpienia największe medialne widowisko w Polsce. Napędzane przez media i kasę. Rozdęte do monstrualnych wymiarów rozrywkowe show, w którym z każdym rokiem jego charytatywny i społecznikowski charakter traci na znaczeniu. Łza się w oku kręci, gdy wspominam to samo wydarzenie sprzed lat. Było bez wątpienia skromniej, czasami nawet siermiężnie, ale z prawdziwym, a nie udawanym entuzjazmem i – nie do uwierzenia – wszyscy występujący na scenie grali za darmo! Złotówki ze zbiórek, darów i licytacji trafiały na konto WOŚP. Tak miało być do końca świata  i jeden dzień dłużej. Ale tak nie jest.

„Nie róbcie, szanowni artyści, wiochy i nie łamcie zasad, które są z nami od wielu, wielu lat” – tak jeszcze trzy lata temu grzmiał Jurek Owsiak na wykonawców, którzy za swoje występy inkasowali pokaźne, czysto komercyjne honoraria. Apelował o granie wyłącznie za zwrot kosztów podróży i zapowiadał także, że nie przyjmie rozliczeń imprezy od lokalnych sztabów, które zapłacą wykonawcom za występy. Dużo mętniej wypowiadał się w tym roku Krzysztof Dobies, rzecznik fundacji WOŚP. „Nie wnikamy, jak dogadują się organizatorzy. Oczekujemy, że za żaden koncert z logo Orkiestry w dzień finału artyści nie wezmą pieniędzy”. Ściema na maksa. Trochę bezczelna, bo rzecznik i jego szef wiedzą, że fałszują, że artyści biorą za występy kasę. Dużą kasę.

Przykro to pisać, ale to hipokryzja sięgająca Himalajów. Stawiam dolary przeciw orzechom, że legnicki sztab i jego sponsor mogą spać spokojnie. Rozliczenie zostanie przyjęte, sukces zostanie odtrąbiony. Dżentelmeni wszak nie mówią o pieniądzach. O dużych pieniądzach tym bardziej. Hasło „róbta co chceta” przybrało karykaturalne znaczenie.

Nie wiem ile Europejskie Centrum Odszkodowań w Legnicy zapłaciło artystom, bo jego przedstawiciele zasłaniają się tajemnicą handlową. Podejrzewam, że jest to kwota porównywalna z efektami publicznej zbiórki. Z punktu widzenia promocyjno-biznesowego to dobra inwestycja, bo impreza była efektowna i udana. Rok wcześniej EuCO wykupiło serduszko WOŚP za 200 tysięcy złotych. Tym razem – jak podejrzewam – wydało mniej, ale z większym medialnym przytupem. Rzecz w tym, że wówczas pieniądze trafiły na konto Orkiestry. Tym razem zasiliły konta muzyków występujących na scenie. Oczywiście prywatna firma ma prawo robić ze swoimi pieniędzmi co chce. Jeśli zafundowała legniczanom dobrą zabawę, zapewniła efektowną oprawę dla charytatywnej zbiórki - chwała jej za to. Nie zamierzam się czepiać. Przeciwnie. Chodzi jednak o elementarną uczciwość i prawdę. O przyznanie oczywistej oczywistości, że WOŚP to nie tylko akcja charytatywna, ale – i to coraz bardziej – wielkie show komercyjne.

Pewnie tak być musi. Ostatecznie „to co nas podnieca, to się nazywa kasa, a kiedy w kasie forsa, to sukces pierwsza klasa” - jak niegłupio śpiewa Maryla Rodowicz. Jednak żal, że w tej wielkiej grze są fałszywe nuty.

Żuraw, 9 stycznia 2012 r.