Drukuj
Zespoły teatralne z pięciu krajów zaproszone przez Jacka Głomba na festiwal "Miasto" jeszcze kilka miesięcy temu nie wiedziały, co zagrają, a ostateczny kształt ich spektakle przybrały dopiero na miejscu. Eksperyment się udał. Przez cztery dni festiwalu aktorzy zrobili wszystko, co mogli. Siedem miejsc w Legnicy, w większości zapomnianych i niszczejących, otrzymało nowe życie – pisze Mariusz Urbanek w Gazecie Wyborczej-Wrocław.

Na festiwale zaprasza się spektakle wyselekcjonowane przez organizatorów: sprawdzone, zaakceptowane przez publiczność i docenione przez krytykę. Bo festiwal to z definicji święto i na ryzyko miejsca jest niewiele. W przypadku "Miasta" było inaczej .

Dyrektor legnickiego Teatru Modrzejewskiej Jacek Głomb zaprosił teatry z prapremierami, nie mając żadnej pewności, że będą to prapremiery dobre. Dodatkowo każdy z zespołów pokazał spektakl wpisany w jedną z wybranych wcześniej "magicznych" przestrzeni Legnicy: w pokrytym oryginalnymi malowidłami wnętrzu ewangelickiego kościoła Najświętszej Marii Panny, betonowym posowieckim bunkrze, hali fabrycznej, opustoszałym magazynie, parkowym teatrze letnim.

Większość zaprezentowanych spektakli mierzyła się z historią, w której przeglądały się problemy współczesności. Teatr ustausta/2xu w swoim wysmakowanym wizualnie i aktorsko spektaklu-sądzie ostatecznym nad sprawczynią Nocy św. Bartłomieja Katarzyną Medycejską postawił pytania o tolerancję, wolność sumienia, prawo człowieka do własnej wizji Boga. "Bóg/Honor/Ojczyzna" został wpisany we wnętrza kościoła, gdzie poświęcony nietolerancji religijnej spektakl zabrzmiał z podwójną mocą.

Szef rosyjskiego teatru.doc Michał Ugarow na miejsce, w którym wspólnie z wrocławską grupą Ad Spectatores zrealizował "1612" Jeleny Greminy i Krzysztofa Kopki, wybrał hale byłych zakładów dziewiarskich Hanka. Jak mówił Ugarow, zafascynowała go opustoszała sala, w której w równych rzędach stało kilkadziesiąt maszyn dziewiarskich. Tak musiały wyglądać pulpity skrybów w dawnych klasztorach, w których pod dyktando mocodawców pisano i fałszowano historię. Ugarow dostrzegł w rzędach maszyn do szycia metaforę przykrawania historii na potrzeby aktualnych politycznych mocodawców.

Przedstawienie osnute na wydarzeniach z 1612 roku, gdy Kreml opanowany był przez Polaków, a Maryla Mniszkówna zasiadła na carskim tronie jako żona Dymitra Samozwańca, szuka odpowiedzi na pytanie, co zmieniło się przez 350 lat w stosunkach polsko-rosyjskich. Diagnoza wypadła pesymistycznie. O wzajemnych relacjach decydują wciąż te same stereotypy i uprzedzenia, podobne kompleksy i lęki, niezmienione przez wieki mity. Polsko-rosyjski spektakl, nie całkiem jeszcze przemyślany w wyborze drogi między kabaretem a groteską, pokazał jasno, jak wiele jest do opowiedzenia sobie nawzajem - pod warunkiem że obie strony będą chciały słuchać.

Podobnie pesymistyczny jest "Łemko" Teatru Modrzejewskiej, grany w budynku dawnego varietés na legnickim Zakaczawiu. To opowieść o Łemkowszczyźnie, krainie zamieszkanej przez szczęśliwy naród, który nagle dostał się w tryby historii, stając się przedmiotem szatańskiej rozgrywki między trzema, a nawet czterema siłami: sowiecką Ukrainą, Niemcami, oddziałami UPA i Polską. Nie chcąc opowiedzieć się za żadną z nich, płaci poniżeniem, pogardą i nienawiścią. Podzielony i rozrzucony po Polsce naród zostaje skazany na wieczną tęsknotę do rodzinnych stron. Poruszająca i pomysłowo inscenizowana opowieść o ludziach bezradnych wobec wyroków historii tylko chwilami popadała w szkolną dydaktykę.

Nie było podczas festiwalu spektakli jednoznacznie chybionych. Porwali publiczność Amerykanie z Moon Lit Theatre Company, którzy w teatrze letnim w parku Miejskim pokazali wariację na temat "Ożenku" Gogola (Iwan Piotrowicz Jajecznica w spektaklu nazywa się Omlet), skrzyżowanie sitcomu z musicalem. Odwrócenie klasycznej sytuacji gogolowskiej (trzy panny młode i jeden kawaler) musiało doprowadzić do wielu zabawnych sytuacji i entuzjastycznego przyjęcia przez publiczność. I doprowadziło.

Znakomity w roli człowieka przeobrażającego się w robaka Kacha Bakuradze z gruzińskiego Teatraluri Sardapi zdołał przekonać do siebie publiczność, choć pozbawiony był wsparcia w postaci przemyśleń Franza Kafki z opowiadania "Przemiana", na podstawie którego spektakl zrealizowano. Czytano je z offu wyłącznie po gruzińsku. A po "Krwawym weselu" krakowskiego Teatru Łaźnia Nowa w posowieckim bunkrze widzowie wychodzili uwiedzeni urodą plastyczną spektaklu i pieśniami wykonywanymi na żywo przez cygańskiego solistę.

Przez cztery dni festiwalu aktorzy zrobili wszystko, co mogli. Siedem miejsc w Legnicy, w większości zapomnianych i niszczejących, otrzymało nowe życie. Teraz rolą władz Legnicy jest to życie podtrzymać. Najgorszą rzeczą, jaka mogłaby się zdarzyć, byłoby ponowne skazanie ich na popadanie w ruinę, w jaką zamieniło się kino Kolejarz, w którym Teatr Modrzejewskiej grał słynny spektakl "Ballada o Zakaczawiu". Następny festiwal za dwa lata, a w Legnicy jest jeszcze wiele "magicznych" miejsc wołających o przywrócenie do życia .

(Mariusz Urbanek, "Miasto", czyli antyfestiwal w Legnicy”, Gazeta Wyborcza-Wrocław, 19.09.2007)