Drukuj

Premiera spektaklu "Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.", która odbyła się 9 sierpnia w teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy, wzbudziła spore zainteresowanie. Wszystkich intrygował fakt, że w ciągu dwutygodniowych warsztatów "Lato w teatrze" młodzież przygotowała pełnowymiarowe przedstawienie. Jednak, czy to, co stworzyli, jest wartościowe?

 


Głośna, przyprawiająca o dreszcze muzyka, postacie poruszające się nerwowo po scenie, gestykulujące energicznie, półmrok spowijający teatr... Nagle cisza. Ostatnie sekundy przed wielką premierą. Niemal słychać, jak wszyscy wstrzymali oddech w oczekiwaniu. Nagła jasność... Przedstawienie czas zacząć!

Wielowątkowy scenariusz zaskoczył dojrzałością twórców. Pod wodzą Bartosza Bulandy i  Małgorzaty "Madi" Rostkowskiej powstało dzieło, które nie tylko wywołało uśmiech na twarzy widzów, ale i zmusiło ich do myślenia. Młodzi artyści umiejętnie sparodiowali słynne programy telewizyjne, takie jak "Mam talent", "Rozmowy w toku" czy "Trudne sprawy". Wyraźnie też piętnowali rodziców, którzy od najmłodszych lat tresują swoje dzieci do roli wielkich gwiazd. Z przymrużeniem oka ukazano nam świat celebrytów, którzy za wszelką cenę chcą pokazać swoją inteligencję, niejednokrotnie prezentując bezsensowną zbitkę cytatów.

Aktorzy bez pardonu wyśmiewali pogoń za sławą. W przedstawieniu nie zabrakło też gorzkiej refleksji, że aby zostać naprawdę rozpoznawalną osobą, wystarczy zabić kilka osób. Świeże pomysły, talent aktorski, a przede wszystkim świadomość młodych artystów naprawdę wzbudziły uznanie, a nawet podziw. Nie tylko mój.

W spektaklu ogromną rolę spełniała muzyka, którą zespół wykonywał na żywo. Kompozycje były dziełem młodzieży, pracującej na warsztatach pod czujnym okiem Piotra "Bluesmana" Jankowskiego oraz Amadeusza Naczyńskiego. Trzeba przyznać, że utwory zapadały w pamięć. Od tak zwanych dżingli do muzyki z horroru, która naprawdę budziła grozę. Warto wspomnieć o utworze finałowym, który nucę regularnie od chwili obejrzenia przedstawienia. Głosy obu wokalistek wspaniale współgrały ze sobą, zaś utalentowani muzycy wykonywali kompozycję z pasją, której zawodowcy mogą tylko pozazdrościć. Chylę czoła przed "szarymi eminencjami" spektaklu.

W trakcie warsztatów pewna grupa była notorycznie wykorzystywana przez dziennikarzy.   "Jak trwoga, to do... scenografów!". Oni chętnie namalują, poprzyklejają czy nawet pokrzyczą na ulicy, jeśli zajdzie potrzeba. I zawsze są chętni do odpowiedzi w ankiecie...

Pomimo ciągłej inwigilacji paparazzich grupa scenograficzno-kostiumowa, pod okiem Piotra "Profesora" Tetlaka, wykonała kawał wspaniałej roboty. Surrealistyczne stroje aktorów, własnoręcznie zszyte, sklejone i dopasowane, przyciągały wzrok widzów. Wykonane z tak oryginalnych materiałów, jak chociażby plastikowe worki na śmieci, wykazały niezaprzeczalną fantazję grupy. Scenografia, szczególnie czerwone oświetlenie ledowe i fotele w zebrę, wyglądały jak żywcem wyjęte z programów telewizyjnych. Ci kreatywni młodzi ludzie zasłużyli na pochwałę. Bez nich przedstawienie "Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript." nie byłoby tak olśniewające, jak było.

Premiera była sukcesem wszystkich czterech grup warsztatów "Lata w teatrze". Na ostateczny kształt dzieła wpływ miała, mniejszy lub większy, każda osoba biorąca udział w projekcie. Dwa tygodnie pracy jak najbardziej się opłaciły. Brawa dla wszystkich.

Żeby jednak nie było tak słodko, trzeba przyznać, że spektakl miał jedną, ogromną i niezaprzeczalną wadę: już więcej nie będzie można go obejrzeć. Panie dyrektorze Głomb, może warto rozważyć propozycję młodzieży, żeby przedstawienie pokazać jeszcze kilka razy?

Katarzyna Raczyńska, „Lato w teatrze” Legnica 2012 r.