Drukuj
Ostatnimi czasy modne jest w naszym teatrze umieszczanie widowni na scenie, obok aktorów. Zdarzyło się również, że oglądający spoczęli na scenie, a aktorzy grali na widowni. W przypadku „Samych” wariant „wszyscy na scenę” sprawdził się kolejny raz.

Dominik Karcz: „Sami” na bis
Czasami z braku konstruktywnych zajęć łapię za pilota telewizyjnego i uruchamiam sobie inny świat. Bywa, że w godzinach rannych natrafiam na programy śniadaniowe polskich stacji. Z racji, że są to emisje cykliczne (ba, codzienne) producenci dwoją się i troją, co by wymyślić jakiś interesujący temat. Niestety, z weną wyżej wymienionych bywa zazwyczaj różnie. Nierzadko więc mam okazję dowiedzieć się, co sądzi Pani gwiazda „Na wspólnej” o krojeniu szczypiorku. Zdarzają się również rozważania nad wyższością pieluch klasycznych (takich bawełnianych) względem nowoczesnych pampersów.

Jednak któregoś poranka zaciekawił mnie pewien temat. Rzecz była o aktorskich małżeństwach. Pary opowiadały o tym, jak praca wpływa na ich relacje rodzinne. Puenta była niezbyt optymistyczna. Duety bowiem starały się unikać zawodowej współpracy.

Warszawka Warszawką, Liegnitz- Legnicą. My też mamy aktorskie małżeństwo. Całe szczęście, że w lokalnej telewizji jeszcze nie wystąpili. Pracują razem już sporo lat. Stworzyli wspólnie film, który z czasem przerodził się w spektakl pod tytułem - „Sami”. Miał on premierę jeszcze w ubiegłym sezonie, jednak na początku obecnego jest przypominany.
 Widowisko grają na scenie. Minus - mało miejsca; plus - publika znajduje się bardzo blisko akcji. Scenariusz na pierwszy rzut oka prozaiczny. Kasia i Paweł przenoszą się na wieś w celu odzyskania życiowej stabilizacji i odnalezienia życiowego spokoju. Takie „guz fraba” jak u „Dwóch gniewnych ludzi”. Wiejska egzystencja okazuje się jednak odmienną niż ta, jaką wyobrażali sobie nasi bohaterowi. Ciężko im się zintegrować z irytującymi, prostymi (by nie powiedzieć prostackimi) tubylcami.

Summa summarum Paweł - wyjątkowy nerwus dostaje w końcu w mordę, a Kasia obraża swoim zachowaniem miejscowych. Do tego dochodzi konflikt obojga o to, co teraz i co dalej. Małżonek stara się przekonać żonę do wiejskiego, dalekiego od zgiełku życia, ta zaś próbuję zrozumieć, ale nie potrafi. Napięcie między nimi rośnie. Prawda, że proste? Pewnie, że proste. Scenariusze często bywają proste. Trudniej z ich realizacją.

To zadanie zostało wykonane wyśmienicie. Jest dużo śmiechu. Na widowni oraz na scenie. Jako że teksty są chwytające, zabawne i życiowe, a wykonanie brawurowe, nie ma żadnych przestojów, ani momentów nudy.

Ostatnimi czasy modne jest w naszym teatrze umieszczanie widowni na scenie, obok aktorów. Zdarzyło się również, że oglądający spoczęli na scenie, a aktorzy grali na widowni. W przypadku „Samych” wariant „wszyscy na scenę” sprawdził się kolejny raz. Pani Dworak i Pan Wolak ciekawie rozmieścili akcję. Co prawda rozgrywała się ona na przestrzeni zaledwie kilku metrów, ale wszystko było jasne i czytelne. Widzowie zostali pozbawieni dociekań i kombinacji typu: „Dlaczego on do cholery stoi tam? To jeszcze dom, czy nie dom?

Domyślam się, że związek personalny autorów (bez sugerowania jakichkolwiek problemów w ich relacjach) wpłynął na przedstawienie. Bo wszystko było realistyczne, namacalne i prawdziwe, a o to w teatrze chodzi, to wznosi go ponad ekranowe obrazki. W „Samych” problem rodził awanturę i refleksję. Głowni bohaterowie awanturując się i myśląc zbliżali się do porozumienia i w końcu się dogadali. Może za szybko i jak grom z jasnego nieba, ale zawsze. Pozostaje mieć nadzieję, że jurorzy tarnowskiego Festiwalu Komedii „Talia” również się dogadają i nagrodzą legnicki spektakl jakkolwiek, bo warty jest nagrodzenia.

Dominik Karcz