Drukuj
A więc koniec! Sezon teatralny 2007/2008 przeszedł do historii. Jaki był? Przede wszystkim był kolejnym, udanym epizodem w bycie Teatru im. Heleny Modrzejewskiej. Było dużo śmiechu, dużo refleksji, wzruszenia. A w szczegółach?

Mistrz Witkacy zauważył lat już temu wiele, że „malarstwo, rzeźba i poezja skończyły się, muzyka jest na ukończeniu. Teatr ma jeszcze jakiś dystans przed sobą i to w związku z awanturą społeczną. Jak to wszystko się wygładzi i ucichnie, teatr jako sztuka zginie także”.  No i przełóżmy to sobie na nasze miasto. Awanturę społeczną wokół teatru mamy. Sporą. Jednak można śmiało usiąść w fotelu i odetchnąć z ulga, bo nie zanosi się na to, żeby w naszym mieście teatr zginął.

Ten sezon był moim zdaniem dobry i równy, bez słabych punktów, jak się zdarzało poprzednio (vide „Mizantrop”, który mnie nie zachwycił). Zaczęło się od „Łemka” jeszcze podczas festiwalu „Miasto”. Historia Łemka Oresta, to mocne uderzenie Głomba na dzień dobry. Chyba najlepsza, spośród premier. Fantastycznie wyreżyserowane, zagrane i przemyślane widowisko. Odbiło się oczywiście echem w całej Polsce.

Przyszła zima, śniegu nie było. Był za to jubileusz 30-lecia teatru. To wydarzenie zbiegło się z następną premierą. Tym razem Krzysztof Kopka wystawił na deskach „Lustrację”. Opowieść o, niestety jeszcze aktualnym, społecznym problemie naszego kraju. Bohater Józef (skojarzenie z bohaterem Kafkowskiego „Procesu” prawidłowe) nurza się w absurdzie i bezsilności. Spektakl niezaprzeczalnie mocny i dobry. Bo wreszcie dotknął, a właściwie szarpnął, nasze otoczenie. Kopka pokazał to, co można było sobie wyobrazić czytając gazety, tudzież patrząc w pudło z obrazkami. Sztuka skłoniła do refleksji, widzowie wychodzili zamyśleni. Teatr jest  też przecież po to, by wywoływać takie zachowania.

Za oknem jeszcze zimno, ale „wróci wiosna baronowo”. Dzień lutego dwudziesty trzeci. Wraca Modrzejewska z kolejną premierą, tym razem „Sami”- autorski spektakl naszego teatralnego małżeństwa. Pani Dworak- Wolak i Pan Wolak o egzystencji na wsi. A kto ma chociaż wujka, czy babcię na wsi wie, jak jest.  Otóż Wolakowie zmęczeni miastem przenoszą się poza nie. Że niby z dala od zgiełku, tłoku, et cetera. De facto zjawisko modne w naszych czasach. Bohaterowie chcą zmienić coś w swoim życiu, jednak trafiają w sam środek małej społeczności, co przysparza im problemów. Historia ładnie zagrana i napisana. Debiut na duży plus, kolejna udana premiera.

W górę uszy, ukochana! Trulla, trulla, trulla-la! Udajemy się na osławioną już „Scenę na Piekarach”;  następna premiera- „Howie i Rookie Lee” Nie wiem jak z ogółem, ale mi wspomniana scena kojarzy się z genialnym „Made in Poland”, kto się interesuje, albo widział, wie zapewne, co Bogusiowi dolegało. Z naszymi bohaterami: Howim i Rookim jest podobnie: długi, szarość dnia powszedniego, od czasu, do czasu przysłowiowy „wpierdol”. Mark O'Rowe o parszywej codzienności, którą Gonschorek, Cieluch i Palcat przedstawiają nam dosadnie i klarownie. Wielki plus.

Klamrą dolną, spinającą sezon, była premiera długo wyczekiwanego, elektryzującego już w przedbiegach "Marata-Sade" Petera Weissa. Sztuka adaptowana wiele razy. Jednak trudna. Zarówno dla autorów, jak i publiczności. Wyzwania podjął się Lech Raczak.

Był to spektakl zrealizowany z największym rozmachem - genialna scenografia, bardzo dobra gra aktorska (chociaż to nic nowego, bo w Legnicy mamy zespół bardzo dobry, pod każdym względem. Inni mogą nam tego zazdrościć). Jednak  w pewnym momencie zabrakło spójności, spektakl zaczął się rozmywać. Co wcale nie znaczy, że przedstawienie było złe. Było bardzo dobre i godne uwagi. Oczywiście, po pewnym czasie nasunęło się porównanie: Lech Raczak „Dziady”, czy Lech Raczak „ Marat-Sade” ? Ja stawiam na „Dziady”- był to spektakl genialny i bezsprzecznie fenomenalny. Oczywiście bez ujmy i dyskwalifikowania „Marata- Sade”.

Reasumując: sezon 2007/2008 jest kolejnym, udanym epizodem w bycie Teatru im. Heleny Modrzejewskiej. Było dużo śmiechu, dużo refleksji, wzruszenia. Chwali się to całemu zespołowi, dyrekcji oraz wszystkim pracownikom. Cieszmy się, że pod samym nosem mamy jedną z najlepszych polskich scen. Scenę, która jest innowacyjna i wciąż się rozwija.

Trzeba jednak pamiętać, że nie wszyscy interesują się teatrem. Dla pewnej grupy jest to tylko duży, żółty gmach w Rynku, u którego stóp knajpa stoi. I to właśnie dla nich obecna wojna propagandowa jest niezrozumiała. Instytucja teatru nie ma – niestety - dobrych kontaktów z władzami miasta. Jednak stosunki interpersonalne nie mogą rzutować na tak dobrą instytucję kulturalną jaką jest teatr.

Miejmy nadzieję, że obecny konflikt zakończy się szybko i pomyślnie, bo zaistniała sytuacja nie jest dobra. Trzeba iść do przodu; będzie filmowa adaptacja „Operacji Dunaj”, nad którą prace są już mocno zaawansowane, będzie kolejne „Miasto” i będzie kolejny, dobry sezon. Czego sobie i państwu życzę.

Dominik Karcz