Drukuj

Otwarcie legnickiego biurowca Letii było pięknym przykładem nowej tradycji i wybitnych umiejętności świętowania kosztownej porażki. Z czerwonym dywanem, zadęciem, kropidłem i w starannie dobranym towarzystwie.

Zaczęto zgodnie z regułami. Od sprzątania, by było miło i sterylnie.  Porządek i atmosferę zapewniał tabun ochroniarzy i hostess. Śmieci do usunięcia wybrano starannie. Padło na żurnalistów, których usunięto z sali, na której odbywała się uroczystość. Najzupełniej słusznie. Nie od dziś wiadomo, że towarzystwo to nie potrafi ani stosownie się ubrać, ani wycierać butów, ani jeść nożem i widelcem, a jedyne co potrafi - a to przecież obrzydliwość – to przeszkadzać i niestosownymi pytaniami psuć każdą fetę.

Potraktowani z buta dziennikarze w większości poczuli się urażeni i opuścili dobrane towarzystwo wzajemnej adoracji, które w atmosferze pełnego zrozumienia mogło już bez cienia skrępowania przemawiać i gratulować sobie kolejnego bezprecedensowego sukcesu. Pismaki dostały zatem po nosie, ale - tak przy okazji -  także cenną  i darmową lekcję. Żaden nie powinien czuć się urażony.  Teraz przynajmniej wiedzą, że jaki pan, taki kram i jego sługi.

Było zatem miło i bezproblemowo. O to wszak chodziło organizatorom tej mocno przeterminowanej i więcej niż wątpliwej uroczystości zorganizowanej grubo ponad sześć lat po powołaniu spółki, której „podstawowym celem będzie stworzenie 2,5 tysiąca nowych miejsc pracy i przyciągnięcie co najmniej 50 inwestorów” – jak zapewniał w lipcu (uwaga, uwaga!) 2007 roku jeden z jej założycieli.

„Ma to być miejsce, gdzie wynalazki, patenty i najnowsze technologie opracowywane przez naukowców będą przekuwane w gospodarczy i komercyjny sukces” – deklarował, podczas tej samej i zapomnianej już fety w legnickiej hucie, inny z bardzo ważnych udziałowców tej inicjatywy.

W intencji założycieli Legnicki Park Technologiczny Letia miał być miejscem, „w którym inwestorzy znajdą wyjątkowo atrakcyjne warunki do rozwijania swoich interesów. W sumie spółka dysponuje 150 hektarami gruntów o charakterze przemysłowym, na których można prowadzić każdą działalność. Do dyspozycji inwestorów będą grunty leżące na terenie Huty Miedzi Legnica” – donosił ówczesny sprawozdawca z wydarzenia, które miało być nadzieją dla miasta.

Jako człowiek wiekowy, trochę ślepy i nieco głuchy, nie dziwię się, że nic mi nie wiadomo o żadnych inwestorach, setkach miejsc pracy, ani – tym bardziej - o legnickiej dolinie krzemowej. Pamiętam jednak kilka składów zarządów Letii, a widzę wybudowany za grube miliony biurowiec w centrum miasta, z którym nie wiadomo, co począć. Pomysł, by przenieść tam dwie spółki-córki głównego inwestora i nakręcić fragment kolejnego filmu Waldemara Krzystka, to proteza, która jedynie propagandowo kryje… brak pomysłu. Zawsze można też powiedzieć, że lepszy rydz, niż nic.

Rodzi się zatem we mnie myśl zuchwała. Może dziennikarzy pogoniono z uroczystości otwarcia biurowca nie tyle ze względów estetycznych, ani tym bardziej sanitarnych, ale by głupkowato nie pytali, czym miały być: Centrum Transferu Technologii, Inkubator Technologiczny, Park Biznesowy? Wypędzonym żurnalistom dedykuję zatem słowa i radę. Tę samą, jaką dawał ojciec  pułkownika Michała Wołodyjowskiego: „Dał ci Bóg nikczemną postać, jeśli się ludzie nie będą ciebie bali, to się będą z ciebie śmiali“. Zaś wszystkim uczestnikom fety na czerwonym dywanie przypomnę, że ten się śmieje najlepiej, kto się śmieje ostatni.

Żuraw, 15 stycznia 2013 r.