Drukuj

Taki jest aktualny rezultat policyjnej batalii z miłośnikami nowego sportu walki, który tym różni się od tych pokazywanych w telewizji, że jest ponoć nielegalny, a rejestracji z zawodów dokonują kompletni amatorzy.

Oglądam telewizor, czytam prasowe doniesienia i niczego nie pojmuję. Pozornie news dnia jest prosty jak amerykańskie drogi. Dowiaduję się oto, że „Policja zatrzymała 15 pseudokibiców piłkarskiej Miedzi Legnica podejrzanych o udział w tzw. ustawce z sympatykami Polonii Bytom. Dochodzenie w tej sprawie wszczęto w ubiegłym roku, gdy w ręce funkcjonariuszy wpadł amatorski film z bijatyki”.

Jesienią ubiegłego roku podobna informacja nadeszła z Bytomia. Tam policjanci zatrzymali 16 uczestników pojedynku, który nadal można obejrzeć w Internecie. Ponoć w tej drużynowej rywalizacji bytomian i legniczan, która miała miejsce półtora roku temu, uczestniczyło łącznie około 60 zawodników. Katowiccy policjanci, którzy prowadzą dochodzenie w tej sprawie twierdzą, że starcie bezpośrednie wygrali wówczas reprezentanci bytomskiej Polonii. Miedziowi nie potwierdzają tej wyjazdowej porażki.

Czego jednak nie pojmuję? Nie rozumiem, jaka jest w tych nieoficjalnych rozgrywkach drużynowych rola policji. Sędziami raczej nie są, bo niebieskich się na te pojedynki nie zaprasza. Odmiennie też niż dla funkcjonariuszy, nie jest dla mnie oczywiste, że potyczki osiłków, którzy umawiają się na bitwy w ustronnych miejscach, są przestępstwem. Kim są bowiem pokrzywdzeni w tej sprawie?  Uczestnicy z pewnością nimi nie są. Volenti non fit iniura (chcącemu nie dzieje się krzywda) – tej rzymskiej zasady uczą nadal polskich studentów prawa. Najzupełniej słusznie.

Zatem kim są pokrzywdzeni? Społeczeństwo? Państwo? Totalizator Sportowy? Bukmacherzy? Być może kluby sportowe, w imieniu i w barwach których występują uczestnicy zbiorowych nawalanek cierpią na wizerunku? Być może. Nie znam jednak ani jednego oficjalnego wystąpienia klubu piłkarskiego o ściganie uczestników ustawek. Nie znam też paragrafu, który zabraniałby amatorskiego mordobicia z niepisanymi, co prawda, ale jednak ustalonymi przez uczestników regułami.

Przywoływany przez policję artykuł 158 kodeksu karnego („Kto bierze udział w bójce lub pobiciu, w którym naraża się człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia… itd., bo w grę wchodzi także uszkodzenie ciała lub inny rozstrój zdrowia) wydaje mi się mocno naciągany. Gdyby stosować go dosłownie, z pominięciem rzymskiej zasady, o której było powyżej, boks i inne kontaktowe sporty walki powinny być bezwzględnie zakazane.  Wystarczy popatrzeć na twarz boksera po skończonej walce, by dojść do takiego wniosku. Nie mówię już o ciężkich nokautach, a nawet przypadkach śmierci na ringu.

By zrozumieć,  jeszcze raz obejrzałem film z bytomsko-legnickiej potyczki. Ewidentnie widziałem coś w rodzaju drużynowego pojedynku, w którym jedni byli w koszulkach, drudzy nadzy do pasa. Dla rozróżnienia goście-gospodarze, rzecz jasna. Sięgnąłem też do Wikipedii: „Typowa ustawka odbywa się bez broni i ochraniaczy, choć czasami stosowane są bandaże, którymi owija się dłonie, rękawice oraz ochraniacze na zęby. Ustawka ma miejsce najczęściej w ustronnym miejscu, a jedynymi świadkami starcia są obserwatorzy - również umówiona liczba osób z ekip biorących udział w bijatyce. Uczestniczą w niej również obserwatorzy ekip postronnych, którzy zwracają uwagę na to, czy odbywa się ona zgodnie z przyjętymi zasadami. Obowiązuje zazwyczaj zasada niekopania leżących, w chwili gdy nie przejawiają oni już ochoty do dalszej walki. Ustawka kończy się poddaniem walki przez pokonaną ekipę. Prowadzony jest także ranking udziału grup kibicowskich w ustawkach, ustalany wedle formuły: zwycięstwo/remis/porażka”.

Mamy zatem w tej rywalizacji dobrowolność udziału, obopólną zgodę i pewne ustalone z góry reguły. Jak w amatorskim tajskim boksie, z tą tylko różnicą, że zawodnicy nie mają licencji, a mordobicie ma charakter starcia drużynowego. To zatem skrajnie odmienna sytuacja do tej, do jakiej dochodzi na stadionach piłkarskich, na których chuligańskie zadymy kiboli połączone z dewastacją mienia i nie są poddane żadnej regule. Oprócz jednej, by je… (wiadomo co) policję.

Kwalifikacja czegokolwiek jako ustawki, też mnie nie przekonuje. Jest nią przecież także każda tzw. rekonstrukcja historyczna. Do kolejnej dojdzie już w lipcu na polach grunwaldzkich w kolejną rocznicę polsko-krzyżackiego starcia z 1410 roku. Bo, choć reżyserowana i z prawdziwą walką nie mająca wiele wspólnego, to także jest obarczona ryzykiem urazów. Chociażby z uwagi na użycie niebezpiecznych narzędzi, takich jak: miecze, topory, dzidy, maczugi, itp.

Pomyśleć, że słowo ustawka, kojarzyło mi się dotąd głównie z przetargami organizowanymi przez władze publiczne i ich zaufanych emisariuszy lokowanych w instytucjach, spółkach i spółeczkach. Prawdziwą ustawką są też konkursy na przeróżne posady i stanowiska obsadzane w efekcie przez krewnych i znajomych królika lub kolesi z politycznego nadania. W piłce nożnej był nią (jest?) wynik meczów każdej kolejnej rundy rozgrywek - od ekstraklasy po szóstą ligę. W tych przypadkach szkody są ewidentne, a skuteczność policji odwrotnie proporcjonalna do liczby formacji zwalczających te groźne patologie.

Myliłby się ten, kto pomyśli, że bronię stadionowych bandytów. Chodzi wyłącznie o to, by zachować umiar w ocenie i nie mieszać zjawisk, a przy okazji ludziom w głowach. Jak bowiem pisał Ludwik Jerzy Kern „już mrówka pod mikroskopem wygląda imponująco, a co dopiero słoń”. Pamiętajmy. Chcącemu nie dzieje się krzywda.

Żuraw, 18 kwietnia 2012 r.