Drukuj

Dolnośląski wicemarszałek od kultury dokonał rzeczy niemożliwej. Zintegrował środowisko polskiego teatru. Nikomu wcześniej to się nie udało. Minister kultury powinien dać mu medal. Zasłużył.

Wiem, że marszałek zrobił to mimowolnie. Ale fakt, że mu się udało zasługuje na wyróżnienie. Ostatecznie jest tak wielu, którzy chcą dobrze, a wychodzi im jak zwykle. A marszałkowi przeciwnie. Chciał namieszać, a wyszło coś wartościowego i godnego zauważenia. Sprawca zadymy też na tym już skorzystał. Z nieznanego szerzej lokalnego polityka Sojuszu Leśnych Dziadków i dolnośląskiego urzędnika stał się najbardziej znanym wicemarszałkiem wojewódzkim w Polsce!

To czego dokonał pan marszałek jest niepojęte i  udało się wcześniej tylko generałowi. Temu w ciemnych okularach, który pewnej mroźnej grudniowej niedzieli sprzed ponad trzydziestu lat zabrał dzieciom Teleranka, a przy okazji wyprowadził czołgi na ulice, odciął telefony, pozamykał granice, ludzi, gazety i teatry. Marszałek nie miał takiej władzy, a mimo to dokonał prawdziwej rewolucji. W ciągu tygodnia do wspólnego protestu w obronie polskiego teatru artystycznego stanęli ludzie, którzy wcześniej tworzyli różne i najczęściej niechętne sobie, a czasami otwarcie wrogie teatralne koterie, spółdzielnie, sitwy czy jak kto chce.

Dwa i pół tysiąca ludzi teatru z całej Polski podpisało się pod listem protestującym przeciwko temu, jak  samorządowi politycy i urzędnicy traktują polski teatr. Na wspólnej liście Maja Komorowska i Małgorzata Braunek, Magda Cielecka i Ignacy Gogolewski, Edward Lubaszenko i Ewa Dałkowska, Jerzy Trela i Katarzyna Figura, Małgorzata Niemirska i Maja Ostaszewska, Andrzej Wajda i Krzysztof Warlikowski, Mikołaj Grabowski i Jan Klata, Monika Strzępka i  Maciej Prus, Maja Kleczewska i Krystian Lupa. Mógłbym kontynuować tę wyliczankę. Są na tej liście także wszyscy ważni dolnośląscy dyrektorzy teatrów: Krystyna Meissner, Danuta Marosz, Jacek Głomb i Krzysztof Mieszkowski. Są bardzo licznie reprezentowani dolnośląscy aktorzy, są krytycy teatralni, dziennikarze.

Kto zna teatralne i środowiskowe kulisy wie, że wspólny protest tych osób jest okolicznością niezwykłą. To trochę tak, jakby wszyscy dziennikarze - od Nie po Nasz Dziennik, od Gazety Wyborczej po Radio Maryja, od Urbana po Rydzyka, od Michnika po Ziemkiewicza, od Pospieszalskiego po Lisa - zgodnie i solidarnie wystąpili we wspólnej sprawie. Ciekawe, co musiałoby się stać, by taka absurdalna wizja stała się faktem? W teatralnym światku coś podobnego właśnie się stało.

Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ,problemem wąskiego przecież środowiska artystycznego zaczęły się interesować wszystkie opiniotwórcze media. Nie ma dnia w TVP, by na jednym z kanałów tej stacji nie rozmawiano o przyczynach protestu. Ludzie teatru zapraszani są do dyskusji w stacjach radiowych, pisze się o nich i ich problemach w dziennikach i tygodnikach, nagle wszędzie ich pełno. I to nie tylko w plotkarskich tabloidach i portalach.

Dolnośląska afera „menedżerska” była kroplą, która przelała czarę goryczy. Skończyła z udawaniem, że nic złego się nie dzieje. Ukazała przy okazji skalę niewiedzy i lekceważenia, jakie okazują ludziom kultury decydenci, którzy nie odróżniają sztuki od rozrywki, teatru od cyrku, baletu od rewii, opery od klubu go-go.

Ma rację Ewa Wanat, szefowa radia TOK FM, gdy pisze, że „polski teatr artystyczny od lat 60-tych jest jednym z naszych najlepszych, najbardziej ekskluzywnych towarów eksportowych. Jest wyjątkową formą promocji Polski - kiedy w Paryżu tłumy płacą horrendalne ceny za bilety na spektakle Warlikowskiego, kiedy w Berlinie czy Wiedniu walą drzwiami i oknami na spektakle Jarzyny czy Lupy - mamy mocne argumenty przeciw stereotypowi polskiego hydraulika, czy polskiego złodzieja samochodów. To właśnie dzięki polskiemu teatrowi artystycznemu znają nas nie tylko dzięki umiejętnościom zbierania szparagów, czy zmywania talerzy”.

Owszem, znają. Ale  nie dzięki urzędnikom, ani menedżerom, ale dzięki artystom takim jak:  Kantor, Grotowski, Szajna, Swinarski, Jarocki, Warlikowski, Lupa, Jarzyna, Klata. Tymczasem na czym polskie samorządy oszczędzają w pierwszej kolejności? Na ograniczaniu profitów władzy i bezczelnej promocji swoich szefów? Bez żartów! Tnie się zawsze w kulturze.  Dzięki akcji dolnośląskiego  wicemarszałka zaczęto o tym wszystkim mówić głośno.

Bądźmy jednak sprawiedliwi. Projekt „reformowania” teatrów miał przecież akceptację całego zarządu województwa.  Warto zatem zastosować w tym przypadku zasadę Andrzeja Waligórskiego, by „nie kopać leżącego, nie huśtać się na wiszącym” i dać już wicemarszałkowi spokój. A nawet odznaczenie. Na przykład przyznawany przez ministra kultury medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Nie będzie to kosztowne. Medal nie jest ze złota. Jest z tombaku. W sam raz dla ludzi kultury.

Żuraw, 30 marca 2012 r.