Drukuj

Młodzi nie pamiętają, ale właśnie pod tym hasłem urzędowo obchodzono kiedyś w naszym kraju Dzień Kobiet. Goździk, para rajstop, czekolada i całuję rączki załatwiały sprawę. Do czasu.

Pozostańmy na chwilę w krainie wspomnień. W czasach, w których 8 marca był największym świętem biurowym w Polsce. W tym dniu praca w kraju zamierała kompletnie. Urzędowym obchodom towarzyszyły akademie. Paniom ściskano ręce, wręczano odznaczenia i drobne upominki, których odebranie musiały kwitować podpisem na specjalnej liście. Jak zwykle w takich wypadkach, po części oficjalnej, była ta mniej formalna, z reguły w podgrupach. Po tym wszystkim tylko najwytrwalsi panowie mieli jeszcze siłę i ochotę, by kontynuować świętowanie we własnym domu.

„Twierdzisz, że ją kochasz, a czy kupiłeś już odkurzacz marki Żuczek z wymiennym wężem?” – to skierowane do panów ówczesne okolicznościowe hasło reklamowe ogólnopolskiej sieci sklepów z artykułami gospodarstwa domowego. Damsko-męskie relacje z tamtych lat najlepiej oddawały jednak gazetowe ogłoszenia i listy do redakcji. „Mam drut aluminiowy spłaszczony na girlandę i lametę choinkową. Szukam męża z interesem w odpowiednim punkcie. Oferty pod Młoda Wdowa” – można było wyczytać w rubryce ofert  matrymonialnych.

Jednak już wtedy, na długo przed tym, gdy poznaliśmy takie pojęcia jak manifa, feministki, palikotki, singielka, lesbijka, galerianka, polityczka,  parytet czy ministra (językowe odkrycie naszej aktualnej minister sportu) panowie przeczuwali, co się święci. „Uważam, że kobiety, które tak żarliwie opowiadają się za pracą zawodową, to kobiety leniwe, próżne, a nawet – nie zawaham się użyć tego słowa – lekkich obyczajów. Matka wychowywała dzieci, wychowuje i będzie wychowywała. My, mężczyźni, chcemy mieć w domu żony i matki, a nie kierowniczki, księgowe, panie redaktor i cholera wie, co jeszcze” – żalił się zdesperowany „mąż, ojciec i statystyczny Polak” w liście do redakcji „Kobiety i Życia”.

To było kiedyś. Dziś tak odważnych facetów już nie ma. Nie ma co się dziwić. Podczas ubiegłorocznej ósmomarcowej manify panowie usłyszeli wszak  donośne: „Dość wyzysku! Wymawiamy służbę!”. Tegoroczna zapowiada się jeszcze bardziej radykalnie pod krwistym hasłem „Przecinamy pępowinę”. Chodzi o tę, która zdaniem lewicowych i antyklerykalnych feministek (są inne?),  łączy Sejm z Kościołem. „Kobiety to połowa społeczeństwa i chcemy, by było to widać w budżecie! Mamy dość rządów rynkowo-konkordatowych!” – piszą aktywistki spod znaku Porozumienia Kobiet 8 Marca. Już chciałem bić brawo, doceniać odwagę i determinację, ale…

Stało się! Okazało się, że obiektem tegorocznego ataku feministek jest także ostatnia już chyba nasza męska nisza czyli piłkarskie Euro 2012. „To jest jedno wielkie oszustwo. My, jako społeczeństwo, nic nie będziemy z tego mieli. Feministki od początku mówiły, że to jest tylko dla facetów. Będzie pełno potłuczonych butelek, zdemolowanych przystanków, ludzi zarażonych chorobami wenerycznymi i kobiet przywiezionych do seksusług. To jest samczy, infantylny i idiotyczny kult igrzysk” – usłyszałem ostatnio z ust  jednej  z liderek tego ruchu Kazimiery Szczuki w wywiadzie dla Polskiego Radia.

Coraz częściej wstydzę się i martwię, gdy przy różnych okazjach słyszę lizusowskie slogany „Polska jest kobietą” (z ust polityków z centrali), albo że to „Legnica jest kobietą” (prezydent miasta). Jakoś ciasno zaczyna się robić. A do tego… Jak tu wręczać kwiatek Ewie, gdy wszystko, co podejrzane, od niej się właśnie zaczęło. Jeszcze w Raju. Wtedy, gdy pod wiadomym drzewem Adam usłyszał od niej: - Muszę ci coś wyznać. Mam innego.

Żuraw, 7 marca 2012 r.